Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 kwietnia 2015

Erich Segal "Doktorzy"



Ericha Segala nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Pisałem już o nim, a jeśli ktoś nie miał okazji przeczytać tego wpisu, to zapewne zna głośny swego czasu filmowy wyciskacz łez "Love Story" z niesamowitą muzyką Francisa Lai, ekranizację powieści pod tym samym tytułem, autorstwa właśnie pana Segala.


Doktorzy, jak łatwo można się domyślić, to opowieść o lekarzach. Głównymi bohaterami powieści są Barney Livingstone i Laura Castellano. Nasza para poznaje się przypadkowo podczas pewnego popołudnia w latach czterdziestych ubiegłego wieku, i niemal od razu zostają przyjaciółmi, kimś na kogo zawsze mogą liczyć, komu można wszystko powiedzieć bez obawy o potępienie czy wyśmianie. Łączy ich tak silna więź, że nieświadomie, a może podświadomie, wybierają zawsze tę samą lub bardzo zbliżoną do siebie drogę życiową, które tak czy siak prowadzą ich w jedno miejsce, do szkoły medycznej. Tutaj ich drogi na wiele lat rozchodzą się. Przyjaciele pozostają jednak w stałym kontakcie telefonicznym. 

Początkowo akcja powieści wydaje się być nieco nużąca. Autor skupia się niemal wyłącznie na sielankowym dzieciństwie Laury i Barneya, przeplatanym drobnymi, z punktu widzenia kilkuletnich dzieci, problemami i smutkami w postaci II wojny światowej czy wojny domowej w Hiszpanii i ucieczki z rodzinnego kraju, śmierć bliskich. Z czasem jednak  stają się one coraz większe i trudniejsze do udźwignięcia. Przyjaciele kończą studia i postanawiają spełnić swoje marzenia o zostaniu lekarzem. Nagle świat okazuje się być jeszcze większy i bardziej skomplikowany niż dotychczas się im wydawało. Pojawiają się wokół nich ludzie, koledzy z uczelni, wykładowcy, którzy w mniejszym lub większym stopniu będą mieli wpływ na ich przyszłe życie. Ta dwójka, której losy śledzimy od najwcześniejszych lat dziecięcych aż do wieku średniego, staje się osią wokół której autor buduje zawiłą i wielowątkową historię, swego rodzaju łącznikiem pomiędzy postaciami drugiego i trzeciego planu.

Jeśli ktoś oczekiwałby po Doktorach fabuły rodem z seriali typu "Ostry Dyżur" czy też naszej rodzimej sagi o lekarzach, gorzko się zawiedzie. Oczywiście znajdziemy tu zwroty akcji, trochę problemów z uczuciami, romansów i zdrad, ale Segal skupił się przede wszystkim na tym by jak najdokładniej przedstawić prawdziwą twarz medycznego biznesu. Bardzo specyficzny i zamknięty świat, z jednej strony pełen bezwzględnych karierowiczów, ludzi bezdusznych i zaślepionych, z drugiej zaś strony oddanych całym sercem swojej pracy, gotowych poświęcić samych siebie w imię dobra pacjenta. Pomiędzy jednym i drugim biegunem znajdujemy nieludzko ciężką pracę w czasie studiów medycznych, okupioną załamaniami psychicznymi i samobójczymi próbami, wielogodzinne, wykańczające dyżury podczas stażu i kolejne lata edukacji na wybranych specjalizacjach. W ten sposób autor trochę usprawiedliwia poczynania lekarzy. Stara się też przestrzec, nie tylko obecnych i przyszłych absolwentów uczelni medycznych, ale też reprezentantów innych zawodów, że wspaniała kariera wcale nie cieszy jeśli nie idzie w parze z udanym życiem osobistym. 

Segal nie byłby sobą, gdyby w swoją misternie utkaną powieść nie wplótł chociaż odrobiny wątków politycznych. Mistrzem krytycznego spojrzenia na U.S.A. był i pozostanie Kurt Vonegut, ale Erich ustępuje mu pola tylko nieznacznie. W Doktorach wytyka swoim rodakom obłudę i dwulicowość. Za przykład służy autorowi postać Bennetta Landsmana, czarnoskórego chłopca, adoptowanego przez żydowskie małżeństwo ocalone z obozu koncentracyjnego przez ojca chłopca, który sam niestety zmarł. Państwo Landsmanowie, którym rząd U.S.A. ułatwił wyjazd do Ameryki i połączenie się z mieszkającymi tam krewnymi, niemal od razu po przyjeździe spotykają się z odrzuceniem. Ich adoptowany syn zostaje wykluczonych ze społeczności kolorowych, a Żydzi nie chcą go widzieć u siebie. W pewnym momencie staje się świadkiem absurdalnych niemal wydarzeń, kiedy to członkowie Czarnych Panter, zwracają się przeciwko Żydom, obwiniając ich niemal za wszystko czego doświadczyli od białego człowieka.

Jedynym minusem powieści jest ogrom medycznego słownictwa, który sprawia że chwilami brnie się przez tę książkę jak przez śnieżną zamieć, albo podręcznik medycyny dla początkujących. To jednocześnie również duża zaleta powieści, gdyż dzięki temu jest bardzo wiarygodna. Żywię wielki szacunek dla Segala za wysiłek jaki włożył zagłębiając się to uniwersum białych kitli, dziwnych i trudnych do wymówienia łacińskich nazw, leków i chorób. Chapeau bas.

środa, 11 lutego 2015

Donna Tartt "Tajemna historia"



O Tajemnej historii słyszałem od kilku osób. Polecał mi ją brat, czytałem o niej na czyimś blogu, a nazwisko autorki obiło mi się o uszy w mediach. Na dodatek nigdzie nie mogłem znaleźć żadnego egzemplarza, nawet w postaci cyfrowej, a o samej autorce też wiele nie wiadomo,  nawet tego czy faktycznie jest kobietą, czy to tylko pseudonim. Dzięki temu powieść stała się w moich oczach niemal mityczną księgą, a chęć jej przeczytania nie dawała mi spokoju. W końcu znalazła się litościwa posiadaczka książki, i tę że mi udostępniła.

Historia którą przedstawia nam Donna Tartt jest nieco banalna. Richard Papen, narrator i główny bohater, jest jedynym dzieckiem dysfunkcyjnych rodziców. Mieszka w Kalifornii, gdzie wiedzie nudne i stereotypowe życie. Kończy szkołę średnią i, wbrew oczekiwaniom rodziców, rozpoczyna studia na medycynie. Szybko jednak stwierdza że to nie jest jego powołanie. Przypadkiem odnajduje ulotkę reklamową uczelni w odległej części Stanów Zjednoczonych, gdzie trafia już po kilku miesiącach. Tam postanawia nieco ubarwić swoją biografię i pokolorować swoje pochodzenie. Trafia do zamkniętej grupki studentów, uczącej się greki i wszystkiego co z nią związane po kierunkiem ekscentrycznego wykładowcy. Chcąc nie chcąc zostaje wmieszany w mroczną historię, która wywraca jego życie do góry nogami.

Pierwsze wrażenie z lektury tej powieści było bardzo pozytywne. Napisana w ciekawy sposób, lekkim językiem, z pięknymi opisami krajobrazu, który zachwycił Richarda, przyzwyczajonego do jednej pory roku. Interesujący wdawał się również wątek aklimatyzacji w nowym miejscu i prób dołączenia do elitarnej grupy studentów greki. Gdy nasz bohater osiąga wreszcie upragniony cel, szybko przekonujemy się że kierował się płytkimi pobudkami, chęcią przynależenia do wyjątkowej, wyróżniającej się grupy ludzi, o których się mówi, i których wszyscy znają. Ludzi mniej lub bardziej nieprzystających do życia w społeczeństwie, zadzierających nosa obiboków, którym względny dobrobyt poprzestawiał co nieco w głowach. Czytając nie potrafiłem pozbyć się coraz większej irytacji, zwłaszcza w stosunku do narratora, który za wszelką cenę starał się zostać częścią ich świat, uważając tę piątkę za swoich przyjaciół. Zaślepiony chęcią bycia kimś innym, jak mu się wydawało kimś lepszym, nie zauważył że stał się ich przyjacielem dopiero gdy wpadli w tarapaty.

Urok tej historia zanika z każdą kolejną przeczytaną stroną, a początkiem jego końca jest scena, w której Richard bierze po raz pierwszy udział w zajęciach, i jesteśmy świadkami bełkotliwej i zbyt długiej dyskusji o antycznej kulturze i filozofii. Tego typu wstawki i dygresje, dotyczące na przykład bachanaliów, pojawiają się co jakiś czas, i dla mojej głowy, zawsze niechętnej wobec historii antycznej, były nie do przejścia. Dłużyzn w książce jest znacznie więcej. Coś, co można opisać jednym, dwoma, góra pięcioma zdaniami, Donna rozciąga na kilka stron, powtarzając się lub przecząc temu co napisała wcześniej. Autorka nie przemyślała też kilku składników fabularnych, ukazując amerykanów, zwłaszcza tych z Kalifornii, jako kretynów i ignorantów, dla których zwykła zima jest przeszkodą nie do przejścia.

Tajemna historia zapowiadała się świetnie, ale ostatecznie okazała się być połączeniem filmów typu Koszmar minionego lata ze Stowarzyszeniem umarłych poetów. Przeczytać można, aczkolwiek jeśli ktoś rozważa czy wybrać Donne Tartt czy inną książkę, zdecydowanie wolałbym inną.

niedziela, 11 stycznia 2015

Harper Lee "Zabić drozda"


Gdzieś w zakamarkach pamięci przechowuję kilka czarno białych kadrów z uśmiechniętą dziewczynką ostrzyżoną na chłopca i ubraną w ogrodniczki. Film Zabić drozda, miałem okazję oglądać już jakiś czas temu. Nie pamiętam nawet przy jakiej okazji. Oprócz tych kilku obrazków wiele z niego nie pozostało w pamięci.  Postanowiłem więc przypomnieć sobie tę historię, ale tym razem sięgając po literacki pierwowzór.    

Harper Lee w swoim długim życiu napisała tylko jedną powieść i kilka tekstów publicystycznych. Bez wątpienia jest jednak jedną z bardziej światłych amerykanek, ogniem który zapłonął w czasach straszliwego zacofania i ciemnoty trawiącej jej kraj. Dzisiaj historia Smyka i jej starszego brata Jema, dwójki przemądrzałych dzieciaków wychowywanych przez czarną służącą i starego ojca, może wydać się nudna. Psoty i figle, pierwsze przyjaźnie, sekrety, problemy w szkole. Znamy to z niejednego filmu i książki. Harper opisując wydarzenia, które najprawdopodobniej miały miejsce w rzeczywistości, włożyła w nie ogromną dawkę czułości i poczucia humoru, dzięki czemu Drozda czyta się z przyjemnością. Obserwujemy jak na przestrzeni kilku lat dwoje beztroskich urwisów zaczyna widzieć świat takim jakim jest naprawdę. Niepostrzeżenie zmieniają się, zaczynają dorastać. Może nieco zbyt szybko, gwałtownie, ale takie przecież bywa życie. 

Jako jeden z głównych wątków pani Lee wybrała temat który w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wciąż mógł przysporzyć jej więcej wrogów niż przyjaciół. Sporą część akcji zajmuję proces czarnoskórego chłopaka oskarżonego o gwałt na białej dziewczynie. Finałowa rozprawa ciągnie się przez kilka rozdziałów, a reperkusje związane z procesem towarzyszą naszym bohaterom przed i długo po wydaniu wyroku. Autorka porusza problem równego traktowania czarnych i białych obywateli, i chwała jej za to. Relacja z rozprawy sądowej to niestety najsłabszy punkt w narracji. Ani trochę mnie nie poruszyła batalia jaką stoczył Atticus, ojciec Smyka i Jema, nie mówiąc już o przewidywalnym jej zakończeniu. 

Nieco rażąca może wydawać się też schematyczność w kreowaniu postaci. Dobry, nowoczesny ojciec o otwartym umyśle, słodkie urwisy o dobrych serduszkach, oschła ale kochająca czarna służąca, skostniała stara ciotka i nieprzebierająca w słowach sąsiadka. Czyż jednak historia i inne dzieła literackie, filmowe, nie pokazują że takie życie, w ciasnych  koleinach pozostawionych przez przodków było bolączką amerykańskiej prowincji u początków XX wieku? Zresztą chyba nie tylko mieszkańcy Stanów mieli z tym problem, który do dzisiaj w wielu miejscach jeszcze pokutuje.

O wiele ciekawsze wydały mi się pozostałe przygody młodych Finchów i ich kolegi Dilla Harrisa, którego pierwowzorem był Truman Capote, przyjaciel i sąsiad pisarki z czasów szkolnych. Odgrywanie przedstawień i przeczytanych opowiadań, liczne próby odkrycia sekretu tajemniczego i przerażającego sekretu sąsiada, Dzikiego Radleya, zabawne, bójki, ucieczki z domu. Na szczególną uwagę zasługują inteligentne, proste i wcale nie dziecinne komentarze, wypowiadane przez dzieciaki dotyczące otaczającej ich rzeczywistości. To według mnie największa zaleta tej książki. 




poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Zimowa opowieść" w pierwszy dzień zimy



Zimową opowieść przeczytałem pod koniec poprzedniej zimy, w pierwszym kwartale tego roku. Zawsze miałem słabość do powieści z wątkiem miłosnym, a gdy łączy się z elementami fantastyki, wpadam jak śliwka w bigos. Premiera Zimowej w polskim przekładzie zbiegła się z premierą filmu i było trochę głośno o powieści. Ogólny zarys fabuły i urokliwa okładka kusiły mnie długo i w końcu skusiły. 

Co za fantastyczna książka! Takie było moje pierwsze wrażenie. Ten język, opisy, postacie, krajobrazy, akcja, trochę jak ze snu, trochę jak u Dickensa. Cudownie się czytało. Strona za stroną znikała niepostrzeżenie. Pierwszy z momentów kulminacyjnych, scena na moście, wywoła przejściową gorączkę i konieczność odłożenia Helprina na bok. Być może to był błąd. Może trzeba było iść za ciosem, i z wypiekami na twarzy czytać dalej i tak siłą rozpędu gładko dojść do końca. Nie ma co gdybać. Nie zrobiłem tak, i gdy po kilkudniowej przerwie powróciłem do lektury, nie byłem już w stanie jej dalej strawić. Realizm magiczny w wykonaniu amerykańskiego pisarza jest męczący i trochę śmieszny. Tabuny postaci, nawymyślanych zupełnie niepotrzebnie, utrudniają połapanie się w całości, kto jest kim i z kim, i jeszcze dlaczego, oraz kiedy. Tak naprawdę nic tu nie jest ani realne, ani magiczne, tylko naciągane i szyte grubymi nićmi. Irytuje zwłaszcza wielka, kochająca się i szczęśliwa rodzina, jaką tworzą członkowie redakcji, ludzie którym zawsze  wszystko się udaje odkąd spotkali na swojej drodze redaktora naczelnego, niemal boga.

Przypinanie Opowieści łatki arcydzieła literatury amerykańskiej jest nie tylko przesadą, ale też ogromną krzywdą w stosunku do tych twórców, którzy w przeciwieństwie do Marka Helprina byli lub są naprawdę wielkimi pisarzami, mieli coś ważnego do przekazania i zrobili to w piękny sposób. W prozie Helprina, przynajmniej tej niewielkiej próbce, nie ma nic wartościowego. Zwykła książeczka do kanapki rano, czy kotleta w południe. Naprawdę dziwią mnie zachwyty wygłaszane na jej temat. No chyba że jest się Dorotą Wellman, i głupieje się po przeczytaniu czegoś więcej poza scenariuszem kolejnego odcinka Dzień Dobry TVN.

sobota, 20 grudnia 2014

Irvin Shaw, autor zapomniany



Irwin Shaw jest w Polsce już chyba trochę zapomnianym pisarzem. Jeśli się mylę to proszę wyprowadzić mnie z błędu. Głośny kiedyś serial  Pogoda dla bogaczy, na podstawie powieści tego Pana przyniósł także popularność jego książkom. Dzisiaj próżno szukać ich po księgarniach, a wielka to szkoda, gdyż to jeden z lepszych pisarzy amerykańskich.

Przyszedł na świat 27 lutego 1913 roku jako Irwin Shamforoff w południowym Bronksie, dzielnicy Nowego Jorku, w rodzinie żydowskich emigrantów z Rosji. Następnie rodzina przeprowadziła się do Brooklynu zmieniając na nazwisko na Shaw. Swoją przygodę z pisaniem Irwin rozpoczął już w  college'u, który ukończył, gdzie redagował szkolną gazetę. Rok po ukończeniu szkoły zajął się pisaniem scenariuszy, słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. Jego pierwsza sztuka została wystawiona w 1936 roku. Brał udział w II wojnie światowej, i te przeżycie posłużyły za kanwę jego debiutanckiej powieści Młode Lwy.  Po wojnie, oskarżony o sympatyzowanie z komunistami, znalazł się na czarnej liście. Wyemigrował do Europy, gdzie mieszkał przez blisko 25 lat. To właśnie na starym kontynencie powstały jego najlepsze dzieła. 

Dotychczas miałem przyjemność przeczytać Hotel Św. Augustyna (w oryginale Nightwork) oraz Wieczór w Bizancjum. Napisane lekko i przyjemnie, poruszają już nie tak lekkie i miłe tematy. W obydwu powieściach Shaw krytykuje amerykański styl życia, przedstawiając swoich rodaków jako ludzi pozbawionych zasad, często pustych i zachłannych. W Wieczorze w Bizancjum obrywa się  również i innym nacjom, ludziom filmu i kina. Shaw po mistrzowsku zawiązuje wątki fabularne, łącząc i mieszając je ze sobą w taki sposób że zakończenie w obydwu przypadkach były dla mnie zaskoczeniem. Spotkałem się z opinią iż słabą stroną jego utworów są właśnie zakończenia, za każdym razem miałkie i bez wyrazu. Nie mogę się z tym zgodzić. Irwin nie pisał kryminałów ani powieści sensacyjnych, zatem nie powinniśmy oczekiwać spektakularnych finałów niczym w filmach o Bondzie. Umiejętność zamknięcia fabuły w sposób naturalny, życiowy a przy tym zaskakujący to naprawdę duży plus. Kolejną zaletą jest wciągająca narracja, prowadzona w pierwszej osobie, co wzbudza sympatię do głównego bohatera. 

Irwin Shaw był nie tylko świetnym pisarzem, ale również wnikliwym obserwatorem życia i ludzi. Jego pierwsze publikacje pochodzą z lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku, a ostatnia powieść, Dopuszczalne straty, ukazała się w 1982 roku, więc ponad ćwierć wieku temu. Wciąż jednak pozostają aktualne i dają wiele do myślenia. Polecam jako dobrą rozrywkę jak i pożywną strawę dla ducha.

wtorek, 25 listopada 2014

Erich Segal "Absolwenci"



Pamiętacie znany, obsypany nagrodami wyciskacz łez Love story, z Ali MacGraw i Ryanem O'Nealem, z niesamowitą muzyką Francisa Lai? Ekranizacja jednej z najbardziej znanych powieści dzisiejszego bohatera, Ericha Segala. Nie o tym tytule mam zamiar dzisiaj napisać, chociaż i o nim należałoby wspomnieć. Innym razem. Dzisiaj skupiam się na Absolwentach

Harvard, jeden z Amerykańskich mitów. Uczelnia którą ukończyły największe znakomitości U.S.A. i nie tylko. Marzenie setek młodych ludzi, czy może raczej ich rodziców, dla wielu niedoścignione, snobistyczne, elitarne miejsce.  Dyplom Harvardu otwiera wiele drzwi, by pozamykać inne. O tej uczelni, a właściwie jej studentach, potem absolwentach opowiada nam Segal. Poznajemy pięciu młodych ludzi, wśród których niektórzy nie mieli  wiele do powiedzenia przy wyborze wyższej uczelni. W murach tej samej alma mater studiowali ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie. Dla innych była to nagroda pocieszenia, gdy z racji pochodzenia nie przyjęto ich na wymarzony uniwersytet, a dla niektórych wymarzony raj, brama do lepszego, zachodniego świata. Nasi bohaterowie to genialni muzycy, polityczni uchodźcy z komunistycznych Węgier, zapaleni naukowcy, sportsmeni. Każdy z nich ma swoje wyobrażenia o przyszłym życiu i karierze. Tak jak każdy młody człowiek wierzą w to że zmienią świat. Bardzo szybko po zakończeniu studiów okazuje się jak bardzo ich plany i wyobrażenia mijają się rzeczywistością. 

Przez 30 lat śledzimy ich wzloty i upadki. Obserwujemy rozwijające się uczucia, zabijane potem przez pęd ku karierze, zaprzepaszczone szanse, okrutny showbiznes, który jest w stanie zniszczyć najpiękniejszą przyjaźń, ale też wielką, prawdziwą miłość, do odkrytej na nowo ojczyzny przodków, nie tylko do drugiego człowieka, wielkie bohaterstwo i poświęcenie. Tytułowi absolwenci popełniają błędy jak wszyscy, zwykli śmiertelnicy, którym nie dane było ukończyć najlepszej na świecie uczelni. Ich perypetiom towarzyszy wielka polityka i historia, szczegółowo opisująca fakty których czasem na próżno szukać w podręcznikach. W powieści znajdziemy również dość ważny wątek polski - Zbigniewa Brzezińskiego.

Pierwsze strony powieści mogą zniechęcić do czytania, bowiem sposób prowadzenia narracji przypomina trochę ten znany z Gry o tron. Pojawiający się co chwila nowi bohaterowie sprawiają że można się pogubić w tym kto z kim i dlaczego. Przebrnąwszy jednak przez początek szybko można się wczuć w akcję, a to co wcześniej przeszkadzało staje się nawet atutem. Segal opisuje niektóre wydarzenia z perspektywy kolegów i koleżanek danej postaci, którzy słyszeli, widzieli, czytali o tym czy o tamtym znajomym ze studiów.  

Erich Segal to jeden z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku. Jego powieści długo nie schodziły z pierwszych miejsc bestsellerów. W prostych wydawałoby się historiach, ukrywa fundamentalne prawdy, albo odkrywa to czym amerykanie nie lubią się chwalić. Wszystkie jego dzieła, nie tylko Absolwenci, zasługują na to by je przeczytać.

środa, 19 listopada 2014

Douglas Coupland, współczesny Kurt Vonnegut


Miałem zamiar napisać o pisarzach których lepiej nie czytać. Gdy usiadłem przed komputerem wydało mi się to jednak bezsensowne. Po co pisać o tym czego czytać nie warto? Lepiej skupić się na wybitnych autorach, takich jak Douglas Coupland, dosyć mało znany w Polsce pisarz i artysta. Dotychczas opublikował 13 powieści, 2 zbiory opowiadań i 7 książek non - ficion. Jest też autorem wielu scenariuszy filmowych i telewizyjnych oraz utworów dramatycznych. Jako prozaik zadebiutował w 1991 roku głośną powieścią Pokolenie X, dzięki której upowszechniły się takie pojęcia jak MacJob i Generation X. Bohaterami powieści są przyjaciele Andy, Claire i Dag. Szalone, nieco szokujące i zabawne poczynania tej trójki opisane są pod przykrywką komizmu. W rzeczywistości nie ma tu jednak nic śmiesznego. Są to postacie tragiczne, wyalienowane z konformistycznego, zmaterializowanego społeczeństwa. Za wszelką cenę chcą odciąć się od otaczającego ich świata i realiów w jakich przyszło im żyć, jednocześnie będą tym wszystkim przesiąknięci na wskroś. Temat który od lat nie traci na aktualności. 

Poddani Microsoftu, trzecia z kolej powieść w dorobku pisarskim, najprawdopodobniej uczyniła z autora śmiertelnego wroga Gatesa. Daniela Underwooda, narrator i postać pierwszoplanowa, tester programów Microsoft., pisze pamiętnik. Opisany w nim świat, jakże popularnych dzisiaj Korporacji, jest przerażający, zdehumanizowany. To świat pracoholików, ludzi okaleczonych uczuciowo i emocjonalnie, wykastrowanych z własnego JA, poświęcający wszystko dla dobra firmy. 

Szamponowy Świat to, wbrew pozorom, wcale nie opowieść o słodkich kobietkach spotykających się w salonie piękności by płakać i śmiać się, taplać we własnym sosie. Poznajemy natomiast młodego, zaledwie dwudziestoletniego chłopaka o imieniu Tyber, który mieszka w niewielkim miasteczku, w którym właśnie zlikwidowano zakłady atomowe. Miasteczko wymiera, ale dla naszego bohatera to żaden problem. Jest młody, ma samochód i zapas środków do pielęgnacji włosów. To wystarczy by stać się kimś. Dowcipna, ironiczna i w pewien sposób optymistyczna książka. 

Ostatni przeczytany przeze mnie utwór Couplanda to Wszystkie rodziny są nienormalne. Historia jednego spotkania rodziny Drummondów to najlżejsza i najbardziej zabawna z powieści Douglasa. W tej rodzinie naprawdę wszyscy są nienormalni. Nawet ukochana córka i siostra Sara, której wylot w przestrzeń kosmiczną na pokładzie wahadłowca jest przyczyną spędu rodzinnego, swoje szaleństwo ukrywa pod płaszczem racjonalizmu naukowca. Porwania, kradzieże, handel na czarnym rynku, strzelanina to codzienność członków tej familii. Niezwykle łatwo pakują się w kłopoty, nawet w najbardziej wydawałoby się banalnych sytuacjach. Dzięki temu są bardzo ludzcy i prawdopodobni. Wszystkie postacie wymyślone przez autora, w tej i innych książkach, pomimo swoich dziwactw, upośledzeń, kalectw, natręctw, zboczeń i wrednych charakterów nie dają się nie lubić.

Po polsku można przeczytać jeszcze Polaroidy z koncertu, Życie po Bogu i Złodzieja gum. O ile te dwie pierwsze pozycje, zbiory felietonów i innych tekstów non - ficion, próbowałem kiedyś bez sukcesu przeczytać, i więcej nie zamierzam, to po Złodzieja chętnie sięgnę, gdy tylko uda mi się go gdzieś zlokalizować. 


SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl