Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść obyczajowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść obyczajowa. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 stycznia 2016

Alice Munro "Dziewczęta i kobiety"

Alice Munro Dziewczęta i kobiety recenzja oczytany facet

Dziewczęta i kobiety to jedyny utwór w dorobku Alice Munro, który przypomina powieść. Siedem nowel, jak siedem etapów dorastania. Wszystkie stanowią zwartą, logiczną całość, ale równie dobrze każda mogłyby funkcjonować osobno. 

piątek, 25 grudnia 2015

Harper Lee "Idź, postaw wartownika"

idź postaw wartownika recenzja powieści

Idź, postaw wartownika jest powieścią wyjątkową. Już sama historia powstania tej książki nadaje jej miano niezwykłej. Harper Lee napisała ją w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, po czym zagubiła rękopis. Autorka powróciła do Maycomb i Jean Louise zwanej Skautem, pisząc słynnego "Zabić Drozda". Kilkanaście miesięcy temu świat obiegła elektryzująca informacja o odnalezieniu rękopisu dzieła o którym niemal nikt nie słyszał przez przeszło pół wieku. Historia literatury wiele dzięki temu zyskała. 

sobota, 19 grudnia 2015

Jason F. Wright "Szczęście do wzięcia"



oczytany facet szczęście do wzięcia recenzja
Amerykanie lubują się w akcjach charytatywnych i rzewnych historiach, pojawiających się w księgarniach i kinach raz do roku, w okolicach Bożego Narodzenia. Nie ma w tym nic złego, ale dobrego mogłoby być znacznie więcej. Wszystkie bale i zorganizowane akcje charytatywne nie odbywają się przecież za darmo. Sumy jakie są przeznaczane na zrobienie takiej imprezy czy też wydawane na kreacje, równie dobrze mogłyby trafić do rąk potrzebujących razem z kwotami które są na ten cel przeznaczone. Wiadomo jednak że człowiek ma krótką pamięć. Zabiegany, zapracowany, głowę zaśmieconą ma tysiącem różnych spraw. Zatem trzeba mu przypominać o tych, którym wiedzie się gorzej, i że mogą im pomóc. Taką  właśnie rolę spełnia powiastka Jasona F. Wrighta, Szczęście do wzięcia

wtorek, 15 grudnia 2015

Paul Auster "Trylogia Nowojorska"


paul auster trylogia nowojorska recenzja

Paul Auster jest jednym z wybitniejszych pisarzy amerykańskich. Przez krytyków ceniony na równi z Kurtem Vonnegutem i Philipem Rothem. Jest autorem wielu opowieści, esejów i wierszy, od których rozpoczęła się jego kariera pisarska. Auster jest również związany z kinem, jako autor scenarzysta i reżyser. Najbardziej znaną książką w pisarskim dorobku jest Trylogia nowojorska, która to przyniosła pisarzowi największą sławę. 

niedziela, 29 listopada 2015

David Foenkinos "Siostrzeniec Kundery. O wpływie dwóch Polaków"

Siostrzeniec Kundery. O wpływie dwóch Polaków

David Foenkinos jest jednym z najwybitniejszych współczesnych francuskich pisarzy. Świadczy o tym między innymi otrzymana w ubiegłym roku, prestiżowa nagroda Goncourtów, a dokładniej ujmując, polska nagroda Goncourtów, przyznawana od 1998 roku. Foenkinos stroni od błahych i banalnych historii. Jego powieści traktują często o sprawach smutnych, ale lektura jego prozy dodaje kolorów i smaku szarej codzienności. Debiutancki Siostrzeniec Kundery, choć przykuwa uwagę czytelnika do ostatniej kropki, to zdecydowanie nie upiększy naszych dni. 

środa, 23 września 2015

Paweł Huelle "Śpiewaj ogrody"



paweł huelle śpiewaj ogrody

Paweł Huelle po raz kolejny w swojej twórczości powraca do rodzinnych stron, Gdańska i okolic. Bohaterami  ostatniej powieści uczynił garstkę ludzi, pochodzących z różnych sfer, których połączyła muzyka. Postaciami dominującymi są małżeństwo Ernesta Teodora i Grety, dwojga ludzi szaleńczo zakochanych w sobie nawzajem i  w muzyce. Towarzyszą im liczne postacie poboczne, drugoplanowe, kaszubska służąca, polski ogrodnik, żydowski altowista, litewski muzyk, niemiecki pastor, i wiele innych. Każdy z nich, choćby pojawiał się tylko na chwilę, i był nieświadom tego że jest częścią większej całości, ma do odegrania w tej historii swoją własną rolę. Tak jak nuty w partyturze. Każda z nich brzmi inaczej, świetnie funkcjonuje samodzielnie, ale w parze z pozostałymi tworzą coś niepowtarzalnego, wielkiego. Wystarczyłoby żeby choć jedną z nich usunąć, podjąć inną decyzję, czegoś nie zrobić,  a wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. 

Oś dla opisywanych wydarzeń stanowią dwa  utwory, przypadkowo odkryte przez Ernesta Teodora. Pierwszym z nich jest niedokończona opera Wagnera, odnaleziona w jednym z Budapesztańskich antykwariatów.  Drugim jest pamiętnik  sprzed blisko dwustu lata, napisany przez francuskiego arystokratę de Venancourta, pierwszego właściciela posiadłości znajdującej się w granicach dzisiejszego Gdańska, zamieszkiwanej przez Teodora i Gretę.  Niekompletna opera fascynuje  Ernesta do tego stopnia, że za wszelką cenę stara się ją  dokończyć. Trawiony przez twórcze demony, miota się pomiędzy tym jakże ciężkim zadaniem, a tłumaczeniem z francuskiego  makabrycznego dziennika. Obsesja na punkcie "Szczurołapa", bo taki tytuł nosi partytura, ostatecznie doprowadza do tragedii. 

Akcja powieści rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych. Pierwszą, podstawową, stanowiącą bazę dla całej opowieści, jest bliżej nieokreślona teraźniejszość,  kiedy to narrator spisuje historię Grety i jej męża. Druga i trzecia przeplatają się wzajemnie. Mały chłopiec, nastolatek i wreszcie dorosły mężczyzna słucha opowieści starej Niemki o czasach  jej młodości. Nie zauważenie narracja przenosi nas w lata trzydzieste minionego wieku. Równolegle poznajemy też losy Venancourta, wędrując z nim z gorącej Brazylii, przez Paryż, polskie i rosyjskie ziemie, by wreszcie osiąść nad zimnym morzem. Taka konstrukcja wymaga od czytelnika nieustającego skupienia, gdyż wystarczy chwila nieuwagi i już znajdujemy się w innym miejscu i czasie, tracąc po drodze istotne niuanse spajające poszczególne ogniwa tej historii. 

Huelle tym razem opowiada czytelnikowi o okrutnych czasach, które przyniosły nie tylko schyłek Wolnego Miasta Gdańska, ale też koniec pewnej epoki dla całej ludzkości. Sztuka, która dotychczas była dopełnieniem otaczającego nas świata a natchnienie darem od Boga,  staje się częścią koszmarnego snu, z którego niesposób się obudzić. W Śpiewaj ogrody powiedzenie że muzyka łagodzi obyczaje, traci rację bytu. Jest wręcz odwrotnie, wzbudza agresję,  jest narzędziem siejącym propagandę, nienawiść i zniszczenie. W powieści autor ukazuje ten proces na przykładzie muzyki, ale dotyczy to przecież każdej dziedziny sztuki, także tej, a może przede wszystkim tej która nie daje się zamknąć w sztywnych ramach, daje chwilę wytchnienia i złudzenie wolności, której nie można podporządkować własnym celom. Taki przejaw twórczych idei należy unicestwić.  „Tam gdzie pali się książki, skończy się na paleniu ludzi” mówi Ernest Teodor do żony. Powinniśmy wyryć te słowa na każdym murze i ścianie, zapisać wielkimi literami w dziennikach, pamiętnikach, listach, gdzie tylko to możliwe, tak by nigdy już o tym nie zapomnieć.

czwartek, 3 września 2015

David Nicholls "Jeden dzień"

David Nicholls "Jeden dzień"

Zdarzyło się wam kiedyś przeczytać książkę, i w momencie gdy wasz wzrok prześlizgnął się po ostatniej kropce poczuć żal że to już koniec? Mnie spotkało to dzisiaj w autobusie, a tą delikwentką jest Jeden dzień Davida Nichollsa.

Akcja powieści rozpoczyna się w dniu uroczystości  ukończenia studiów przez Emmę i Dextera. Ona, inteligentna, oczytana, niezwykle ambitna i zaangażowana we wszystko co można być zaangażowanym, pełna kompleksów, pozbawiona całkowicie wiary we własne siły. On pochodzi z bogatej rodziny, jest przystojnym, popularnym, aż nazbyt pewnym siebie kobieciarzem, oczekującym od życia dobrej zabawy. Znali się wcześniej, ale była to raczej powierzchowna znajomość. Dopiero podczas ostatniej studenckiej imprezy coś ich do siebie przyciąga, być może lęk przed prawdziwym, dorosłym życiem, i zawiązuje się przyjaźń silniejsza niż dzielące ich różnice, więź, która przetrwa wiele lat. Przez kolejne dwie dekady Em i Dex, Dex i Em przeżywają liczne upadki i znacznie mniej wzlotów, krążąc wokół siebie niczym żuraw i czapla w znanym wierszu Brzechwy. Słodka i banalna historia jakich wiele, można by powiedzieć, prowadząca do przewidywalnego zakończenia. Otóż nie. Finał tej opowieści zaskakuje, wręcz wali obuchem w głowę, a pojawiające się na jej kartach postacie pierwszego i drugiego planu są złożone, wielowymiarowe, ani czarne, ani białe, po prostu ludzkie.
Autor ciekawie obrazuje pewne elementy współczesnego świata, wspomnianego już strachu przed dorosłością, obsesyjnego wręcz pragnienia bycia popularnym i lubianym, desperackich, często nieefektywnych poszukiwań własnego miejsca na ziemi, i wreszcie tworzy dosyć krytyczną laurkę dla mediów i show business-u. Jeden dzień to również świetne źródło inspiracji dla poszukujących nowych-starych doznań literackich i muzycznych, David Nicholls wielokrotnie wspomina o mniej lub bardziej znanych pisarzach, współczesnych i klasycznych, a także o świetnej muzyce lat dziewięćdziesiątych. 

Przychodzi mi na myśl tylko jedna negatywna refleksja w związku z tą powieścią, a dokładniej to z ekranizacją, którą widziałem niestety w pierwszej kolejności. Reżyser bardzo wiernie przeniósł tę historię na srebrny ekran, ale  nie oddał w pełni atmosfery papierowego pierwowzoru. A jest ona niepowtarzalna, dowcipna, melancholijna i odrobinę moralizatorska. Jeden dzień dał mi wiele do myślenia. Jak często życie rozmija się z tym jak je sobie wyobrażaliśmy, ile szans na coś wspaniałego przechodzi koło nosa z powodu głupoty, ograniczeń, strachu, jak dużo w życiu zależy od nas samych. Autor przekazuje czytelnikom swoje przesłanie, może mało odkrywcze, ale pewne rzeczy trzeba powtarzać po wielokroć, bo o oczywistościach często się zapomina. Nie warto odkładać tego co chcemy zrobić teraz na później, bo możemy nie zdążyć. Musimy się tylko nauczyć zauważać i wykorzystywać możliwości, które los podsuwa nam nieustannie. Mogą się pojawić nawet u schyłku życia, bo przecież w każdej chwili zasługujemy na odrobinę szczęścia.

sobota, 29 sierpnia 2015

John Haskell "Amerykański czyściec"


Siedem grzechów głównych. Siedem stopni wtajemniczenia. Tak głoszą słowa na okładce i reklamująca książkę notatka prasowa. Wtajemniczenia do czego ? Chyba tylko i wyłącznie do nudy, mocno pretensjonalnej nudy. 

Główny bohater Amerykańskiego czyśćca pewnego dnia, podczas zakupów w przydrożnym markecie, doznaje olśnienia, iż coś się właśnie dzieje, coś się zmienia. Bardzo to odkrywcze, biorąc pod uwagę fakt że cały czas coś się dzieje, w każdej sekundzie świat ulega przeobrażeniom. Przyjmijmy jednak że było to bardzo osobiste objawienie, a ów biedaczyna był dotąd na tyle zaślepiony by nie zauważyć tego niekończącego się procesu. Gdy kończy zakupy i wraca na parking, okazuje się że jego samochodu, oraz czekającej w nim żony, nie ma. Tu rozpoczyna się ta rzekoma droga do wtajemniczenia. Nasz bohater czyni pierwszy krok i siada, czekając aż żona wróci. Takie zniknięcie ukochanej osoby jest bez wątpienia tragedią. Zwłaszcza gdy nie wiadomo czy ten ktoś uciekł czy został porwany, a może spotkało go jeszcze coś innego, znacznie gorszego. Nie doczekawszy się powrotu żony, mężczyzna wraca do mieszkania. Odnajduje tam mapę, na której zaginiona wyznaczyła trasę. Uznając to za wskazówkę gdzie teraz przebywa zaginiona kobieta, oszalały z niepokoju mąż wyrusza w podróż. 

Motyw powieści drogi, chociaż już mocno sfatygowany, wciąż może zaciekawić. Tym razem coś zdecydowanie poszło nie tak. Autorowi, określanemu mianem Warhola literatury, najzwyczajniej w świecie zabrakło talentu i umiejętności do napisania takiego utworu. Amerykański czyściec pęka w szwach od upchniętych na siłę, niemal na każdej stronie, filozoficznych przemyśleń. Nie wiem dla kogo John Haskell pisał swoją książkę, ale filozofia prezentowana na jej kartach przypomina podręczniki z serii "Dla Opornych". Niepotrzebne, drobiazgowe rozbieranie każdej myśli na czynniki pierwsze sprawia że jej sens rozmywa się w niekończących się wyjaśnieniach. Aż ma się ochotę wstać, dać temu jęczącemu ciągle poszukiwaczowi żony w twarz, i wypluć mu prosto w twarz "ogarnij się w końcu facet". Trochę to przypomina Murakamiego, ale to Haskellowskie rozmemłanie jest zdecydowanie nie do przyjęcia.

Czytając powieść drogi, spodziewamy się całego wianuszka barwnych postaci. Zabawnych, wzruszających, przerażających sytuacji. Niczego takiego nie znajdziemy w Amerykańskim czyśćcu. Drugoplanowi bohaterowie są płascy, nieciekawi, przypominają marionetki, albo tandetne dekoracje w tanim, szkolnym przedstawieniu. Są, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Widzę w tym pewien zamysł autora, ta beznamiętność, brak wrażliwości i współczucia dla drugiego człowieka, zrozumienia dla trapiących go problemów, miały ukazać potworność współczesnego świata, sprawić że czasem naprawdę można poczuć się jak w czyśćcu. Pomysł dobry, ale wypada blado przy reszcie spapranej pisarskiej roboty. 

Jeśli ktoś spodziewał się po lekturze tej powieści emocji na miarę głośnego filmu "Siedem", bardzo się zawiedzie. Amerykański czyściec jest dobry na problemy ze snem. Mimo iż nuży niemiłosiernie, czytasz dalej, by jak najszybciej dobrnąć do końca, i przekonać się czy Anne, zaginiona żona, się odnajdzie. Nawet nie zauważycie kiedy zaśniecie w pół zdania.

sobota, 8 sierpnia 2015

Jaroslav Rudiš "Cisza w Pradze"




Literatura czeska nigdy mnie nie pociągała. Kiedyś, gdy cierpiałem na ciężkie niedoczytanie, a nic innego, wartego uwagi nie było pod ręką,  sięgnąłem po "Pociągi pod specjalnym nadzorem". Spodobały mi się, ale kolejne dzieła Hrabala nie przypadły mi do gustu. Nie udało się również z Kunderą, a dzięki popularnemu u nas Szwejkowi, czeska proza długi czas kojarzyła mi się głównie z przaśnymi i rubasznymi,  starszymi panami z dużym brzuchem i wąsem, z czasami gdy panowały Austro – Węgry, i nie miałem ochoty zagłębiać się w ten świat. Moje podejście do tej literatury uległo przemianie w momencie gdy od  portalu Dobre Ksiażki – Magazyn o Literaturze otrzymałem do zrecenzowania „Macoszkę”. Potem było jeszcze spotkanie z Jaroslavem Rudišem w ramach Miesiąca Spotkań Autorskich, i poczułem się zauroczony twórczością naszych sąsiadów. Skorzystałem więc z okazji, i podczas kolejnych wieczorów autorskich, w festiwalowej księgarni nabyłem Ciszę w Pradze



Jaroslav Rudiš byłby świetnym pracownikiem marketingu. Zrobiłby wielką karierę, gdyż potrafi zainteresować potencjalnego nabywcę nawet najbardziej niepotrzebnym i zepsutym przedmiotem. Podczas spotkania autorskiego pięknie opowiadał o swojej prozie, w tym zwłaszcza o Ciszy w Pradze, zarzucając przynętę na tych którzy powieści jeszcze nie czytali. Przynętą było świetne zresztą hasło „Z Ciszą w Pradze można podróżować po Pradze. Tramwajem”. Jako że uwielbiam podróże, w stolicy Czech jeszcze nie byłem, a bardzo chciałbym tam pojechać, dałem się na tego robaczka złapać. 

O czym jest ta książka ? Chyba o ciszy, ale pewności nie mam. Zewsząd dobiegają hałasy, muzyka, auta, samoloty, tramwaje, rozmowy. Zresztą dziś żadne duże miasto nie cichnie nawet na chwilę. I o tym chyba miała opowiadać Cisza w Pradze, o poszukiwaniu chwili bez dźwięku, chwili spokoju, oddechu, chwili dla myśli, którą zabija hałas. Coś jednak Jaroslavovi nie wyszło. Czytelnik otrzymuje bardzo płytką historię kilkorga ludzi, mieszkańców Pragi, których drogi splatają się pewnego dnia u schyłku lata. Brzmi jak stara, zdarta płyta, prawda? Powieść przypomina popularne filmy, jak "To właśnie miłość", czy "Walentynki" z Julią Roberts. Daleko jej jednak to wspomnianych filmów, które za każdym razem ogląda się z przyjemnością, i mimo że zbyt głębokie nie są, zawierają pewną dawkę wrażliwości. Rudiš starał się nadać swojej prozie głębi, z postaci uczynić bohaterów z krwi i kości, ale mu to nie wyszło. Jego bohaterowie są dość stereotypowi, płascy, wręcz irytujący w swoim niezadowoleniu z życia i miejsca w którym przyszło im mieszkać.  Plączą się bez  celu to tu to tam, prowadząc nijakie rozmowy o niczym konkretnym, wtrącając co chwila słowa w języku angielskim. Strasznie to irytujące, zwłaszcza że dla Rudiša najwyraźniej wszyscy współcześni prażanie nawet w myślach angielskie zwroty. W powieści każdy jest też oszalały na punkcie seksu, nawet Vladimir, zdziwaczały, samotny wdowiec, przeżywa metafizyczny orgazm ze zmarła żoną. Nieprawdziwe okazuje się też stwierdzenie że Cisza może posłużyć za przewodnik po Pradze. Autor umiejscowił akcję zaledwie w kilku miejscach tego prawie 2 milionowego miasta, przedstawiając je raczej w niekorzystnych barwach. Ciszę w Pradze można ze sobą zabrać na wędrówkę, ale pod warunkiem że pozostanie w plecaku, a pod ręką będziemy mieć prawdziwy przewodnik. Zbliżając się do końca lektury, miałem nadzieję na spektakularny finał, który uratowałby całą resztę średniej prozy. Niestety tutaj również spotkał mnie zawód. Miało być wielkie brzmienie, mocne uderzenie, punkowy koncert,  a potem wielka cisza, a były infantylne pioseneczki zbuntowanej nastolatki, śmieszna bójka i faktycznie wielka cisza. 

Jedyne co ma jakąkolwiek wartość  to pewna myśl autora, dotycząca lat dziewięćdziesiątych i czasów współczesnych. Rudiš trafnie zauważył że ostatnia dekada XX wieku była jakaś, kolorowa, pełna znaczeń, ideologii i subkultur. Chociaż dopiero co wyszliśmy z komunizmu, w którym każdy miał być taki sam, wszyscy się mniej lub bardziej pięknie różnili. Teraz mamy wszystko, ale nie potrafimy z tego korzystać. Przyjmujemy miałką, medialną papkę bez wyrazu i znaczenia, jak gdyby była komunią, życiodajnym napojem. Bez protestów pozwalamy się wtłaczać w sztywne ramy nowoczesności, oddając w zamian swój indywidualizm.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Marian Izaguirre "Tamte cudowne lata"




Tamte cudowne lata to powieść w starym stylu, niedzisiejsza, magiczna jak stara pozytywka babci, z tańczącą małą baletnicą. Zamiast trzymać w ciągłym napięciu, zapierać dech w piersiach zwrotami akcji, prowadzi czytelnika uliczkami ludzkich emocji, przeżyć, tragedii różnego kalibru. Nie pozwala oderwać się od lektury i pozostawia lekki niedosyt, gdy dobrniemy do końca. 

Marian Izaguirre, autorka tej pięknej powieści, pochodzi z Bilbao, ale mieszka w Madrycie, gdzie też umiejscowiła część akcji swojej książki. Historia, którą poznajemy rozgrywa się w dwóch liniach czasowych, w Madrycie lat pięćdziesiątych oraz w Anglii i Francji, głównie w Paryżu, w latach 1900 – 1940, które w pewnym momencie łączą się w jedną. Praktycznie od razu czytelnik orientuje się o co chodzi, że coś takiego będzie mieć miejsce, ale nie umniejsza to przyjemności płynącej z czytania. Głównymi bohaterami powieści są Alice, samotna, nieco tajemnicza angielka w podeszłym wieku, oraz Matias i Lola, małżeństwo prowadzące antykwariat w zapomnianym przez świat zaułku Madrytu. Poznają się przypadkowo, gdy spacerująca Alice, miłośniczka literatury, spotyka Matiasa niosącego pod pachą stertę książek. Śledząc go trafia do antykwariatu, do którego od tej pory zagląda kilka razy w tygodniu. Kobieta chcąc pomóc antykwariuszowi, który ledwie wiąże koniec z końcem, zaczyna po kryjomu podrzucać do sklepu swoje książki, które potem kupuje. W ten sposób w ręce małżeństwa trafiają wspomnienia niezwykłej kobiety, których lektura stanie się podstawą przyjaźni między Alice a Lolą. 

Cudowne lata z pewnością nie przypadną do gustu czytelnikom preferującym powieści o wartkiej akcji i łatwe w odbiorze. Książka ta wymaga bowiem uwagi, skupienia i zaangażowania osoby czytającej, aby odkryć wszystkie drobne niuanse, kolory, odcienie i zdobienia.  Opowieść, w której pozornie nic się nie dzieje, przeradza się w dramat człowieka  dwudziestego wieku, stratowanego przez historię, nieustannie wystawianego na próbę przez los. To również opowieść o sile ducha, pochwała prostego życia, historia miłości, także do literatury. W powieści przewijają się nazwiska znanych pisarzy i poetów, a także tych dzisiaj już zapomnianych. Marian wyraźnie zafascynowana poezją Emily Dickinson, często przytacza fragmenty jej wierszy, oczarowując czytelnika nie tylko swoją prozą, ale również strofami tej pięknej poezji. Poznajemy też nieco lepiej kawałek współczesnej historii Hiszpanii, autorka bowiem delikatnie zarysowuje wątek wojny domowej w Hiszpanii, która pozostawia piętno na całej trójce. 

Czy Tamte cudowne lata mają jakieś wady? Zauważyłem tylko jedną, pewną przewidywalność, o której już wspomniałem. Nie warto jednak skupiać się na wadach, a raczej uwagę poświęcić zaletom, a tych jest znacznie więcej. Przede wszystkim klimat, pełen melancholii, tęsknoty, drobnych radości i ciepłych uśmiechów, tym cenniejszych że przebijających grubą warstwę smutku i zgryzot. To również hołd złożony kulturze, sztuce wysokiej, a przede wszystkim literaturze.
SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl