wtorek, 7 kwietnia 2015

Erich Segal "Doktorzy"



Ericha Segala nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Pisałem już o nim, a jeśli ktoś nie miał okazji przeczytać tego wpisu, to zapewne zna głośny swego czasu filmowy wyciskacz łez "Love Story" z niesamowitą muzyką Francisa Lai, ekranizację powieści pod tym samym tytułem, autorstwa właśnie pana Segala.


Doktorzy, jak łatwo można się domyślić, to opowieść o lekarzach. Głównymi bohaterami powieści są Barney Livingstone i Laura Castellano. Nasza para poznaje się przypadkowo podczas pewnego popołudnia w latach czterdziestych ubiegłego wieku, i niemal od razu zostają przyjaciółmi, kimś na kogo zawsze mogą liczyć, komu można wszystko powiedzieć bez obawy o potępienie czy wyśmianie. Łączy ich tak silna więź, że nieświadomie, a może podświadomie, wybierają zawsze tę samą lub bardzo zbliżoną do siebie drogę życiową, które tak czy siak prowadzą ich w jedno miejsce, do szkoły medycznej. Tutaj ich drogi na wiele lat rozchodzą się. Przyjaciele pozostają jednak w stałym kontakcie telefonicznym. 

Początkowo akcja powieści wydaje się być nieco nużąca. Autor skupia się niemal wyłącznie na sielankowym dzieciństwie Laury i Barneya, przeplatanym drobnymi, z punktu widzenia kilkuletnich dzieci, problemami i smutkami w postaci II wojny światowej czy wojny domowej w Hiszpanii i ucieczki z rodzinnego kraju, śmierć bliskich. Z czasem jednak  stają się one coraz większe i trudniejsze do udźwignięcia. Przyjaciele kończą studia i postanawiają spełnić swoje marzenia o zostaniu lekarzem. Nagle świat okazuje się być jeszcze większy i bardziej skomplikowany niż dotychczas się im wydawało. Pojawiają się wokół nich ludzie, koledzy z uczelni, wykładowcy, którzy w mniejszym lub większym stopniu będą mieli wpływ na ich przyszłe życie. Ta dwójka, której losy śledzimy od najwcześniejszych lat dziecięcych aż do wieku średniego, staje się osią wokół której autor buduje zawiłą i wielowątkową historię, swego rodzaju łącznikiem pomiędzy postaciami drugiego i trzeciego planu.

Jeśli ktoś oczekiwałby po Doktorach fabuły rodem z seriali typu "Ostry Dyżur" czy też naszej rodzimej sagi o lekarzach, gorzko się zawiedzie. Oczywiście znajdziemy tu zwroty akcji, trochę problemów z uczuciami, romansów i zdrad, ale Segal skupił się przede wszystkim na tym by jak najdokładniej przedstawić prawdziwą twarz medycznego biznesu. Bardzo specyficzny i zamknięty świat, z jednej strony pełen bezwzględnych karierowiczów, ludzi bezdusznych i zaślepionych, z drugiej zaś strony oddanych całym sercem swojej pracy, gotowych poświęcić samych siebie w imię dobra pacjenta. Pomiędzy jednym i drugim biegunem znajdujemy nieludzko ciężką pracę w czasie studiów medycznych, okupioną załamaniami psychicznymi i samobójczymi próbami, wielogodzinne, wykańczające dyżury podczas stażu i kolejne lata edukacji na wybranych specjalizacjach. W ten sposób autor trochę usprawiedliwia poczynania lekarzy. Stara się też przestrzec, nie tylko obecnych i przyszłych absolwentów uczelni medycznych, ale też reprezentantów innych zawodów, że wspaniała kariera wcale nie cieszy jeśli nie idzie w parze z udanym życiem osobistym. 

Segal nie byłby sobą, gdyby w swoją misternie utkaną powieść nie wplótł chociaż odrobiny wątków politycznych. Mistrzem krytycznego spojrzenia na U.S.A. był i pozostanie Kurt Vonegut, ale Erich ustępuje mu pola tylko nieznacznie. W Doktorach wytyka swoim rodakom obłudę i dwulicowość. Za przykład służy autorowi postać Bennetta Landsmana, czarnoskórego chłopca, adoptowanego przez żydowskie małżeństwo ocalone z obozu koncentracyjnego przez ojca chłopca, który sam niestety zmarł. Państwo Landsmanowie, którym rząd U.S.A. ułatwił wyjazd do Ameryki i połączenie się z mieszkającymi tam krewnymi, niemal od razu po przyjeździe spotykają się z odrzuceniem. Ich adoptowany syn zostaje wykluczonych ze społeczności kolorowych, a Żydzi nie chcą go widzieć u siebie. W pewnym momencie staje się świadkiem absurdalnych niemal wydarzeń, kiedy to członkowie Czarnych Panter, zwracają się przeciwko Żydom, obwiniając ich niemal za wszystko czego doświadczyli od białego człowieka.

Jedynym minusem powieści jest ogrom medycznego słownictwa, który sprawia że chwilami brnie się przez tę książkę jak przez śnieżną zamieć, albo podręcznik medycyny dla początkujących. To jednocześnie również duża zaleta powieści, gdyż dzięki temu jest bardzo wiarygodna. Żywię wielki szacunek dla Segala za wysiłek jaki włożył zagłębiając się to uniwersum białych kitli, dziwnych i trudnych do wymówienia łacińskich nazw, leków i chorób. Chapeau bas.

sobota, 21 marca 2015

Kawabata Yasunari i jego okienka z widokiem na przeszłość



Poznajcie Kawabtę Yasunkari, starzego i, moim skromnym zdaniem, zdecydowanie bardziej utalentowanego pisarza, kolegi Haruki Murakami.  Pan Kawabta był cenionym przez znawców literatury prozaikiem, dziennikarzem, laureatem literackiej nagrody Nobla, prezesem japońskiego Pen Clubu, oraz członkiem Japońskiej Akademii Sztuk Pięknych. Człowiek w pełnym tego słowa znaczeniu oświecony. Żył intensywnie, angażując się nawet w sprawy polityczne, które w ostateczności doprowadziły go do samobójczej śmierci w ramach protestu.

W literaturze japońskiej, zwłaszcza u początków swojej kariery pisarskiej, Kawabata reprezentował nurt neosensualistyczny, przedłużenie twórczości takich panów jak Proust, Joyce i Freud z typowo orientalną domieszką. Yasunari  był jednym z twórców awangardowego i chyba pierwszego literackiego periodyku w Kraju Kwitnącej Wiśni, Epoka Literacka. Autor debiutował w latach 20-ych minionego wieku, gdy kultywowana od stuleci w niezmiennym kształcie japońska kultura powoli zaczęła ustępować wpływom europejskim i amerykańskim. W jego prozie bardzo wyraźna jest tęsknota za tradycyjnymi formami życia rodaków, a jedną z jego największych inspiracji był średniowieczny epos Genjimonogatari.  W przepięknym stylu malował przed czytelnikami obrazki przedstawiające dawne obyczaje, jak na przykład ceremonia parzenia herbaty, czy instytucja swatki.  Pisał również o nietrwałości życia i zmienności losu ludzkiego, w którym najważniejszą wartością jest miłość. Pisarz był również wnikliwym obserwatorem. Swoich bohaterów portretował z niezwykłą, niemal psychologiczną wrażliwością, szczególną uwagę poświęcając kobiecej psychice.

Kunszt dziennikarski Kawabaty polscy czytelnicy mieli okazję poznać dzięki wydanej w 2004 roku książce Mejin, mistrz Go, która jest zbiorem reportaży spisanych przez autora podczas  ostatniej partii Go niepokonanego mistrza Mejin. Oprócz tego w polskim przekładzie ukazały się też powieści Kraina Śniegu, Głos Góry oraz Tysiąc Żórawi. Śpiące Piękności, a także wiele opowiadań. Ze znalezieniem tych tytułów może być trochę ciężko. Dla chcącego jednak nic trudnego. Polecam sprawdzić w najbliższej bibliotece, im bardziej tradycyjna, tym większe szanse na znalezienie. Dobrym miejscem do takich poszukiwań będzie też antykwariat i allegro. Zachęcam do takich poszukiwań i lektury tych misternie skonstruowanych okienek z widokiem na przeszłość.  

czwartek, 12 marca 2015

Żanna Słoniowska "Dom z witrażem"



Po raz drugi w tym roku stoję przed nie lada wyzwaniem. Od blisko godziny zadaję sobie pytanie jak zacząć recenzję tej niejednoznacznej powieści. Nieznana szeroki kręgom czytelniczym Żanna Słoniowska, pisarka ukraińskiego pochodzenia, swoją debiutancką powieść pisała przez cztery lata. Owoc ciężkiej pracy twórczej przyniósł jej zwycięstwo w konkursie na najlepszą powieść zorganizowanym przez wydawnictwo Znak. Żanna pokonała blisko 1000 konkurentów, a o Domu z witrażem pochlebnie wypowiadają się takie postacie związane z literackim światem jak Sylwia Chutnik czy Justyna Sobolewska. Ja, zwykły czytelnik i bloger nie potrafię się do niej ustosunkować. 

Z jednej strony Dom z witrażem zachwyca swoja poetyką, magią i delikatnością. Autorka w przepiękny sposób kreuje krajobrazy w szarej lwowskiej rzeczywistości, pisząc o czerni winylowych jezior i okładkach książek przypominających ptaki w locie. Jawa plącze się ze snem tak mocno że nieraz trudno jest stwierdzić czy właśnie śledzimy sen, czy koszmar realnego świata. Po drugiej stronie mamy właśnie tę przykrą realność czasów niepokoju i walki o wolny kraj. Żanna serwuje nam  obsceniczne, wręcz obrzydliwe sceny z udziałem swoich, czy też krewnych bohaterki i narratorki, osób upośledzonych emocjonalnie, nie potrafiących kochać nikogo poza sobą samym. Nie sposób polubić kogoś takiego, ani współczuć z powodu tragicznych wydarzeń które od lat spadają na ich barki. Pisarka nie faworyzuje nikogo. Tak samo odpychający są ciemiężyciele, najeźdźcy, komuniści, Rosjanie, jak i ciemiężeni Ukraińcy. Jakby tego było mało obserwujemy również przerażająco smutne, mniej lub bardziej zmyślone, ale bardzo realne wydarzenia z dwudziestowiecznej historii Ukrainy. 

Do przeczytania Domu z witrażem zachęcił mnie teleexpresowy przedział literacki. Nie żałuję, bo jest to książka obok której nie można przejść obojętnie, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Mam jednak wrażenie że Żanna sama do końca nie wiedziała co tak naprawdę pisze. Poszczególne rozdziały są tak nierówne, że jestem niemal pewien iż powstawały jako samodzielne małe formy literackie i dopiero wydarzenia za naszą wschodnią granicą nakłoniły pisarkę do zebrania ich pod wspólnym tytułem i próby sprzedania tego jako powieści. Przeczytać warto, ale będzie to lektura przygnębiająca i nieco męcząca.

piątek, 6 marca 2015

Gabriel Juan Vasquez "Hałas spadających rzeczy"



Uwielbiam literaturę z krajów hiszpańsko języcznych. Bywa ciężka i niezrozumiała, często więc przegrywam nierówną walkę z takim dziełem. Mimo to coś wciąż przyciąga mnie w tych wszystkich Gabrielach i innych Pedrosach, i czasem udaje mi się znaleźć prawdziwą perełkę. Właśnie takim ukrytym skarbem jest Hałas spadających rzeczy. Skarbem wymagającym niewielkiego oszlifowania. 

Przeczytawszy opis powieści na tylnej stronie okładki, byłem święcie przekonany że oto mam przed sobą tytuł bardzo zbliżony fabułą i klimatem do Sekretu jej oczu. Tajemniczy i wycofany Ricardo zaprzyjaźnia się z młodym Antonio. Gdy żona tego pierwszego ginie w katastrofie lotniczej, mężczyzna prosi przyjaciela o pomoc w odsłuchaniu kasety magnetofonowej. Kilka godzin później Ricardo zostaje zastrzelony na oczach Antonio, który sam też zostaje ranny. Jakiś czas później z chłopakiem nawiązuje kontakt córka zamordowanego. We dwoje odkrywają prawdę o przeszłości jej rodziców. Brzmi trochę jak tani kryminał, ale historia Ricardo i jego żony jest znacznie bardziej złożona i przygnębiająca, jak to bywa w prawdziwym życiu. Losy rodziny Laverde są nierozerwalnie związane z najnowszą historią Kolumbii, czyli z wojną narkotykową, która pochłonęła wiele ludzkich istnień, niszcząc życie tym którzy pozostali. 

Vasquez całe szczęście nie napisał powieści historycznej. Przytoczenie zaledwie kilku wydarzeń związanych z wojną narkotykową wystarczyło by uzmysłowić czytelnikowi jakim była koszmarem. Strach przed wychodzeniem z domu, niepewność każdego dnia, powszechność gwałtownej śmierci, która może spotkać każdego odcisnęły swoje piętno na całym pokoleniu dorastającym w latach 80 -ych ubiegłego wieku. Nie ma tutaj bardzo popularnych ostatnio szczegółowo opisywanych aktów brutalnej przemocy. Autor nie korzysta z tanich chwytów. Na uczuciach swoich czytelników gra z rozmysłem, stosując sztuczki z najwyższej półki, jak chociażby moment w którym Antonio odsłuchuje nagranie z czarnej skrzynki z samolotu którym leciała Elena, żona Ricarda. Dla mnie mistrzostwo. Gabriel skupił się przede wszystkim na emocjonalnej stronie wydarzeń w które uwikłani byli jego bohaterowie, ukazując nam jak jedno wydarzenie sprzed trzydziestu lat może zmieniać życie ludzi z którymi nic albo prawie nic nas nie łączy.

Nie byłbym sobą, gdybym się jednak do czegoś nie przyczepił. Chodzi mi o dwa wątki poboczne, których związków z główną fabułą doszukać się jest naprawdę ciężko.  Pierwszym z nich jest obszerny fragment, w którym ze szczegółami poznajemy tragiczny w skutkach pokaz akrobacji lotniczych. Pokaz oglądali ojciec i dziadek Ricarda, i to chyba jedyny punkt wspólny z resztą powieści.  Drugim z wątków jest jeszcze dłuższy opis związku Antoio i Aury, rodzącego się uczucia, poczęcie dziecka, założenie rodziny. Towarzyszą im opisy codziennego życia w Bogocie, przemyślenia przyszłego ojca i wreszcie pięknie opisane uczucia młodego tatusia na widok pierworodnej córki. Miło się to czyta, ale nagle oba wątki zostaje odsunięte hen daleko, tak że stają się kompletnie niepotrzebne. Ewentualnie można było je tylko delikatnie zarysować, zasygnalizować że gdzieś tam, kiedyś miały miejsce takie wydarzenia. To właśnie miałem na myśli, pisząc na samym początku że Hałas spadających rzeczy wymaga niewielkiej obróbki. Przymykam jednak na to oko. Powieść uważam za udaną. Warto poświęcić jej odrobinę czasu.


SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl