sobota, 27 czerwca 2015

Przez żołądek do kultury


Czy można czytać z zainteresowaniem książkę kucharską ? Dać się jej tak pochłonąć, że wszystkimi zmysłami znajdujemy się nagle na drugi końcu świata? Do niedawna powiedziałbym że nie. Chociaż lubię gotować, to po książki z przepisami sięgam tylko wtedy gdy mam upitrasić coś czego wcześniej jeszcze nie przyrządzałem. Smak tropików Kuchnie Pacyfiku Biruty Markuza zmieniła moje podejście do tego typu publikacji. 

Stwierdzenie że  Kuchnie Pacyfiku to tylko książka kulinarna, jest bardzo krzywdzące. To zdecydowanie coś więcej. Śmiało można powiedzieć że to literatura kulinarna. Autorka już we wstępie daje czytelnikowi do zrozumienia że jej zamiarem nie było napisanie kolejnego poradnika dla kucharzy, który będzie stał w kuchni obok młynka do kawy i nasiąkał zapachami i smakami, ale pozycji która ma nas czegoś nauczyć, poszerzyć choryzonty, przygotować do podróży w dalekie, nieznae rejony świata, gdzie podejście do sztuki kulinarnej jest zgoła odmienne od naszego. Biruta dyskretnie zwraca uwagę na fakt że w Polsce kiedyś było inaczej. Wspomina o ziarnku ryży, które w tropikach jest święte, tak jak kiedyś u nas chleb. Na klejnych stronach, niezwykle plastycznie uświadamia nam to co oczywiste, ale nie dla wszystkich zrozumiałe, mianowicie iż kultura jedzenia jest nierozerwalnie związana z filozofią, historią i wszystkimi mozliwymi aspektami kultury. 

Zagłębiając się w Kuchnie Pacyfiku, krok po kroku poznajemy kuchnię chińską, hinduską, indonezyjską, malajską, Sir Lanki, Filipin, Nowej Gwinei, Nowej Zelandii oraz Australii. Każda z części, zawierająca przepisy o zróżnicowanym stopniu trudności wykonania, poprzedzona jest krótkim wstępem historyczno - kulturalnym. Same przepisy mogą wydawać się nie do zrealizowania w Polsce, z braku odpowiednich produktów, lub też przez zbyt wysoką ich cenę. Dla chcącego jednak nic trudnego. W dobie internetu można z powodzeniem zamówić brakujące produkty w sieci, a zamówienie tą drogą większej ilości produktów często jest tańsze niż zakupy w tradycyjnym sklepie. Jeśli jednak nie uda nam się znaleźć niektórych składników, można zastosować ich zamienniki, lekko zmodyfikować recepturę, do czego zresztą autorka zachęca. Jedno czego zabrakło, to zdjęcia gotowych już potrwa, ale uznaję to za ukłon w stronę czytelnika, któremu trudno byłoby czytać opasłe tomiszcze, jakim zapewne stały by się Smaki tropików, gdyby zaopatrzyć je w materiał fotograficzny.

Zachęcam do podczytywania, bo tę książkę należy smakować jak najwyborniejsze danie, i poznawania innych kultur, bo jak zauważa autorka jedzenie jest przecież wszędzie sprawą ważną, ono wyciska podstawowe piętno na każdym środowisku.

piątek, 12 czerwca 2015

Annalisa Fiore "Romans po włosku"


Pozostając w temacie moich rzymskich wakacji, idealną książką na pierwszy wpis po powrocie będzie Romans po włosku autorstwa polskiej dziennikarki i blogerki turystycznej, występującej pod pseudonimem Annalisa Fiore.

Chociaż autorka specjalizuje się w pisaniu tekstów publicystycznych oraz przewodników, Romans jest stuprocentową powieścią. Fiore opisuje w niej historię Katarzyny, która w młodości spełniła swoje marzenie i wyjechała na kurs językowy do Włoch. Tam poznała Pietra, i z wzajemnością zakochała się w nim bez pamięci. Wielkie uczucie, które połączyło tych dwoje, w konfrontacji z przeciwnościami losu zostaje jednak porzucone. Wydarzenia jakie towarzyszyły rozkwitającej miłości poznajemy z perspektywy czasu, dokładnie 19 lat później, gdy Katarzyna wraca do Włoch by spotkać się z dawnym ukochanym. 

Autorka przez wiele lat mieszkała w Italii i jest wielką miłośniczką tego kraju. Na kulturze, kuchni i obyczajach włochów zna się jak mało kto, co bardzo dobrze widać niemal na każdej stronie powieści. Annalisa zgrabnie wplata w narrację liczne informacje o miejscowościach, w których toczy się akcja , o zabytkach które oglądają bohaterowie, zwyczajach i wydarzeniach historycznych,  tak że czytelnik niemal dosłownie przenosi się w opisywane miejsca. Romans jest też świetną literaturą przygotowawczą dla tych którzy do ojczyzny Michała Anioła, Pinokia i przepysznych ciastek Cantuchini wybierają się po raz pierwszy. Pisarka bowiem bardzo dobrze sportretowała włochów, w pełni oddając ich charakter i zachowania. Będziecie wiedzieć czego można się po nich spodziewać. 

Dla tych, którzy ponad wzbogaconą wiedzę, cenią sobie bardziej wzruszenia i dobrą zabawę, w debiutanckiej powieści Fiore też się coś znajdzie. Spora dawka poczucia humoru, jakim autorka obdarzyła swoich bohaterów, zwłaszcza dwie Polki, dla których było to pierwsze zetkniecie z wielkim, lepszym światem spoza żelaznej kurtyny, sprawia że czytelnik śmieje się wraz nimi. Są też momenty, w których pocieknie kilka łez. 

Podsumowując, nie jest to literatura wielkich lotów, i taką nigdy nie miała być. Lektura tej powieści ma być lekką przyjemnością, jak czekoladki reklamowane w telewizji, idealną podczas urlopu w górach, nad morzem, nad jeziorem, czy też w przydomowym ogródku.

Zainteresowanych odsyłam do bloga autorki ItaliAnna w drodze.

poniedziałek, 25 maja 2015

Mathias Malzieu "Mechanizm serca"


Przyjemność przeczytania Mechanizmu Serca spotkała mnie kilka lat temu, gdy jeszcze pracowałem jako bibliotekarz w jednej z bibliotek miejskich. Nie pamiętam co dokładnie skłoniło mnie do przeczytania tej powieści autorstwa  francuskiego muzyka i piosenkarza o bardzo trudnym do wymówienia i zapamiętania nazwisku oraz imieniu, tak wiele było powodów. Jednym z nich była okładka, rysunek przedstawiający parę w stylu filmów Burtona. Taki też jest Mechanizm serca, Burtonowski od pierwszej do ostatniej strony, chociaż nie tak upiornie zabawny. 

Powieść urodził się w najzimniejszy dzień w dziejach świata, 17 kwietnia 1874, w Edynburgu. Chłopiec ma wielkiego pecha już od pierwszych chwil życia. Jego serce jest zamarznięte a jedyną szansą na to by przeżył jest nietypowo operacja, wszczepienie w miejsce serca mechanizmu z zegarka z kukułką. Niebezpiecznego zabiegu dokonuje doktor Madelein. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mankament. Otóż Jack nie może nigdy się zakochać, gdyż wtedy jego serce pęknie. Niestety serce naszego bohatera zaczyna szybciej .... kukać na widok pewnej śpiewaczki. Chcąc uniknąć nieszczęśliwego zakończenia swojego życia, oraz konfrontacji z konkurentem do serca swojej wybranki, postanawia zniknąć z ich życia i wyrusza w świat. Podczas swojej podróży poznaje wiele ciekawych postaci, przeżywa liczne przygody. Zaabsorbowany swoja ucieczką nie zauważa pewnego znaczącego szczegółu. 

Zakończenie tej baśni dla dorosłych jest w dużej mierze przewidywalne, ale też nieco zaskakujące, i naprawdę bardzo, bardzo smutne. Dosyć kontrowersyjna historia, z wątkami delikatnie erotycznymi, spotyka się ze skrajnym przyjęciem. Niektórych powieść obrzydza, innych zachwyca. Ja należę do tej drugiej grupy, i z nie gasnącą nadzieją czekam na kolejne książki tego autora.


wtorek, 19 maja 2015

Richard Ford "Kanada"


Hasło promujące na tylnej okładce Kandy głosi że jest to jedna z pierwszych wielkich powieści XXI wieku. Wiadomo, książka musi się sprzedać, wydawnictwo zarobić. Niestety nie mogę się z tym hasłem zgodzić. Do wielkiej powieści troszkę jej brakuje.


Dell Parsons, główny bohater i zarazem narrator powieści, ma piętnaście lat i mieszka w typowym, małym amerykańskim miasteczku. Ma siostrę bliźniaczkę, o imieniu Berner, i jak to bliźnięta różnią się pod każdym możliwym względem. Dell ma typowego amerykańskiego ojca, byłego żołnierza, dla którego zawsze wszystko jest ok, i zawsze się jakoś ułoży. Jego mama również nie wyróżnia się niczym szczególnym. Kobieta niespełniona jako żona i matka, nie do końca szczęśliwa,  zamknięta w sobie i unikająca towarzystwa innych ludzi. Któregoś pięknego dnia,  u schyłku lata, gdy nielegalne interesy ojca przestają się układać tak jak powinny, rodzina Parsonsów popada w problemy finansowe. Głowa rodziny wpada na idealny plan, który nie ma prawa się nie udać. Postanawia wraz z żoną obrabować bank. Ta decyzja nieodwracalnie zmienia życie wszystkich. Rodzice trafiają do więzienia, Berner ucieka z domu w obawie przed domem dziecka i opieką społeczną, a Dell, z tego samego powodu trafia do Kanady. Niewielka mieścina, miała stać się schronieniem. Szybko jednak okazuje się że chłopak trafił z pod rynnę. Chcąc nie chcą staje się świadkiem i uczestnikiem zbrodni o wiele większym kalibrze. 

Pierwsze co zauważyłem podczas lektury Kanady to potworna, irytująca infantylność i nieprzystosowanie do życia jej bohaterów. Najgorzej wypada Dell, piętnastoletni chłopak, który prawie nic nie wie na temat otaczającego go świata, nie zna się ani trochę na ludziach, nie ma prawdziwych kolegów, a za źródło wiedzy o wszystkim uważa kilku tomową encyklopedię. Jest bardzo dziecinny jak na swój wiek, i sprawia wrażenie lekko upośledzonego, autystycznego. Wrażenie to uwypukla scena, zdecydowanie niepotrzebna,  w której dochodzi do kazirodczego stosunku.  Rozkapryszona, irytująca Berner, spędza czas głównie w swoim pokoju, w towarzystwie rybki, słuchając radia. Matka, niezadowolona z życia, obwinia Bóg jeden wie kogo o to jak się potoczyło, rozmyślając o tym co by było gdyby. I wreszcie ojciec, optymistyczny aż do bólu, naiwny i fajtłapowaty przystojniaczek. Cała rodzina przedstawiona jest w sposób ewidentnie niekorzystny, jak gdyby autor poddawał krytyce swoich rodaków. Staje się to jeszcze bardziej widoczne w dalszej części powieści, gdy akcja przenosi się do Kanady, gdzie bardzo wyraźna widać niechęć pomiędzy Kanadyjczykami i Amerykanami. Bohaterowie stają się dzięki temu mniej realni. Trudno uwierzyć że ktoś może być aż tak ograniczony i wyautowany z życia jak ta czwórka. Przyczyny tego można doszukiwać się w przeszłości Beva, ojca bliźniaków, i jego żony, córki żydowskich emigrantów z Polski, ale to hipoteza szyta grubymi nićmi, gdyż  nie wydaje się być aż tak bardzo traumatyczna by skrzywić ich psychikę i zniekształcić życie  dzieci. 

Zdecydowanym atutem Kanady jest język jakim ją napisano. Richard Ford, zdobywca nagrody Pulitzera oraz przyznawanych przez amerykański PEN Club nagród: PEN/Faulkner Award i PEN/Malamud Award, tworzy rozbudowane zdania, za pomocą słownictwa, którego we współczesnej literaturze jest coraz mniej. Szczegółowo opisany świat lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, tak bardzo realny że niemal czuje się zapach przypalonego steku, zachwyca i jednocześnie przeraża.   Scenerię dla opisywanych wydarzeń stanowią niewielkie miasteczka i wioski, opustoszałe i niszczejące domy, ogromne połacie pustej ziemi, gdzie po horyzont nie widać niczego poza drzewami, a upływ czasu nie ma większego znaczenia. Nadmiar przestrzeni jest chorobliwie wręcz przytłaczający. Dla osób tak niepewnych siebie, każdego swojego kroku, jak Dell, staje się ograniczeniem, więzieniem. Tam gdzie nie ma prawie nikogo, nie ma dokąd uciec, gdzie się schować. Stajesz niemal nagi, wystawiony na ciosy i poniewierkę którą gotuje ci życie. Przetrwasz to i staniesz się silniejszy, albo zginiesz. Nie jestem pewien czy autor miał coś takiego na myśli, ale właśnie to, a nie banalne stwierdzenie że jedna decyzja może odwrócić wszystko do góry nogami,  stało się dla mnie głównym przesłaniem tej książki.

czwartek, 14 maja 2015

Niedoczytanie


Dzisiaj ogłoszono nominacje do tegorocznej nagrody Nike. Wstyd się przyznać, ale spośród 20 nominowanych tytułów, przeczytałem tylko dwie (Szum i Sońka), a dwie próbowałem (Księgi Jakubowe i Wschód). Znacznie więcej jednak znajduje się na mojej liście zatytułowanej Do Przeczytania. Niestety ostatnimi czasy cierpię na chroniczny brak czasu, a ten czas który mi pozostaje, pomijając sen i inne czynności, kradnie mi...... czytanie. Czytanie dla portalu dobre książki i magazynu Modny Kraków, co też ma wpływ na rzadsze wpisy na blogu. Czuję się niedoczytany. Ktoś ma pomysł na to by rozciągnąć swoją dobę tak, aby dało się przeczytać minimum jedną książkę tygodniowo?

sobota, 2 maja 2015

Higiena czytania


Przez kilka miesięcy byłem członkiem pewnej czytelniczej grupy na Facebooku. jej członkowie mieli za zadanie przeczytać w danym roku co najmniej 52 książki, czyli jedną na tydzień. O swoich dokonaniach na tym polu dzielili się na forum grupy. Pomijając fakt że niektórzy wstydzili się przed swoimi znajomymi tego że czytają książki i należą do takiej grupy, o czym pisali wprost, proszą moderatora o zmianę ustawień, by ich posty nie były powszechnie widoczne, wszystko było ok. Można było podyskutować o książkach i autorach. Pech chciał że nadeszła premier ekranizacji "Greya", i nagle 90 procent wpisów traktowała o tych pseudo erotycznych wypocinach, wywołując nieustające awantury i kłótnie. Nie można było bowiem wypowiedzieć się krytycznie o tych "książkach", gdyż delikwent zaraz obrywał wirtualnymi torebkami wypchanymi po brzegi podobnymi szmatławcami. Taki zamykanie ust wywołuje oczywiście frustrację, a co za tym idzie grzeczne krytyczne wypowiedzi zmieniały się w coraz bardziej chamskie i niegrzeczne. Taka greyowa kula śnieżna.

Oczywiście można przejść nad tym do porządku dziennego, nie zwracać uwagi na to że twój profil na facebooku co chwila informuje o nowym wpisie i komentarzu w sprawie, lekceważyć obraźliwe opinie na twój temat, wypisywane przez sfrustrowane kobietki. Nóż w mojej kieszeni otwierał się niestety za każdym razem gdy kolejna zafascynowana fanka grafomanii  wspominała o drugim i trzecim dnie tych powiastek, albo stwierdzała że nieważne co kto czyta, ważne że w ogóle czyta. 

Większej głupoty nigdy nie słyszałem. Równie dobrze można by powiedzieć, nie ważne co się je, ważne że się je. Jeśli napychamy sobie żołądki fastfoodowym żarciem, jemy coś zepsutego albo ciężko strawnego, to daleko na takim paliwie nie zajedziemy. Identycznie sprawa ma się z czytaniem i z czymś co nazywam higieną czytania. Nasze wybory czytelnicze świadczą o naszej inteligencji, rozwoju duchowym, kształtują światopogląd i poszerzają słownictwo. Zatem ważne jest to co się czyta. Dbajmy więc o higienę czytania. Nie kalajmy umysłów kiepsko napisaną literaturą schodów kuchennych, a jeśli czytamy coś lekkiego, dla relaksu i zabawy, to wyborów dokonujmy z głową. Nie zawsze (a właściwie bardzo rzadko) bestselery Empiku są warte uwagi. Warto zadać sobie czasem trochę trudu i wejść głębiej do księgarni, podejść do półek, wokół których nie zbiera się tłum. I przede wszystkim czytać nie dla tego że jest to modne, by twoje zdjęcie znalazło się na stronie o przystojniakach czytających książki, ale dla tego że czujesz taką potrzebę.

środa, 29 kwietnia 2015

Ismet Prcić "Odłamki"


Odłamki Recenzja
Czerwone słowa na okładce nie kłamią. Ismet Prcić zasypuje czytelnika odłamkami. Kawałki wspomnień swoich, cudzych, fantazji, majaków, zasłyszanych historii bombardują czytelnika ze wszystkich stron. Lecą z ogromną prędkością, tak że nie jesteś w stanie się przed nimi uchylić. Trafiają w głowę, serce,  zagnieżdżają się w duszy. Zaczynasz obficie krwawić myślami, uczuciami, skrywanymi głęboko obawami...

Nie ma co ukrywać, że od kilkunastu miesięcy chyba każdemu myśli choć na chwilę zaprzątnęło słowo wojna. Wielu nie widzi problemu, święcie wierząc, tak jak 75 lat temu, w to że nasi sojusznicy nie zostawią nas na pastwę losu. Inni natomiast obawiają się niewyobrażalnego koszmaru. Należę do tych drugich. Urodzony w Stanie Wojennym, nie pamiętam nic z tego okresu, a wojnę (dzięki Bogu) dotychczas znam tylko z filmów, podręczników i książek. Długi, długi czas byłem święcie przekonany że to nigdy nie zbliży się do mnie, i w żaden sposób nie stanie się częścią mojego życia. Nawet oglądają reportaże o wydarzeniach w Iraku, przechodząc obok ruin w Sarajewie czy Mostarze, nie czułem że wojna może być czymś realnym. Ismet Prcić swoim debiutem literackim udowodnił mi jak bardzo się myliłem. 

Historia Ismeta to historia ludzi takich jak my, pewnych pokoju i niezmienności stanu w jakim przyszło im żyć, przerażonych, martwiących się już zawczasu o to co nadejdzie. Tych którzy nie widzą co się naprawdę dzieje bo nie chcą, nie potrafią tego zobaczyć, i tych którzy widzą ze zbyt dużej odległości. Ludzi których strach paraliżuje, nie pozwala normalnie życie, wywraca psychikę do góry nogami, a także tych którym wewnętrzny system obronny nakazuje mieć to wszystko po prostu gdzieś. Czytając Odłamki, miałem wrażenie że uczestniczę w opisywanych wydarzeniach, stoję obok Ismeta, przysłuchuję się kłótni jego rodziców, czołgam się w błocie pod ostrzałem Czetników, ciągnąc za sobą ciało kolegi, i chowam się pod samochodem na odgłos fajerwerków. Myślę że to zasługa przede wszystkim tego że Prcić pisał o tym z autopsji. Otwierał ponownie ledwo zabliźniające się rany, by pozbyć się ostatecznie zalegającej w nich ropy. Autor, magister sztuk pięknych, uznany dramaturg i reżyser, nie używa języka górnolotnego, w ręcz przeciwnie, często potocznego, wulgarnego, na początku nieco rażącego. Mimo to opisując chociażby uszkodzone podczas ostrzału rzeźby na moście, robi to niemal poetycko.

Przyznaję że miałem niewielkie problemy z odbiorem książki. Gubiłem się zwłaszcza w momentach gdy pojawia się Mustafa, a przeżycia Ismeta stają się częścią jego wojennej biografii. Autor chciał chyba w ten sposób pokazać jak mogłoby wyglądać jego życie gdyby pozostał w Bośni. Trudno mi też było uwierzyć w łut szczęścia, jak non stop spotykał Prcicia podczas długiej drogi do Ameryki, i tak absurdalnych sytuacji jak spotkanie gromady najgorszych, serbskich wrogów w środku Kalifornii. Dopiero gdy zobaczyłem zdjęcia Ismeta na jego facebookowym profilu, zrozumiałem że należy do grona tych osób, którym wszystko może się przytrafi. Nie do końca zrozumiałe jest dla mnie również zakończenie. Trochę bełkotliwy strumień świadomości, który do mnie nie trafił. Któż jednak potrafi tak naprawdę zrozumieć kogoś kto przeżył wojnę, samemu jej nie zaznawszy?

Odłamki, pomimo pewnej dozy humoru, są bardzo smutną książką. Jedna z tych, których ponowne przeczytanie jest niemożliwe. To literacka drzazga, która wbija się głęboko pod skórę, zostając tam na długo.

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl