niedziela, 20 września 2015

5 książek wzruszających



Długo myślałem nad tym o jakich książkach dziś napisać. Nic nie przychodziło mi do głowy, aż do momentu gdy koleżanka rozwiązująca quiz przeczytała jedno z pytań dotyczące Nangijali. Powieści przy który się płacze! W większości są to książki które czytałem w dzieciństwie. Nic w tym dziwnego. Dzieci są bardzo wrażliwe, a wraz z dorastaniem sporo tej wrażliwości tracą. W dorosłym życiu często już nie potrafimy płakać, a już na pewno nie ze wzruszenia.

1. Astrid Lindgren "Bracia lwie serce"

O Karolu i Jonathanie po raz pierwszy usłyszałem w pierwszym programie polskiego radia. Wieczorami nadawano słuchowisko zrealizowane na podstawie tej powieści. Historia dwóch  braci od razu zawładnęła moim sercem. Śmiertelnie chorym Karolem opiekuje się starszy Jonathan. Chłopcy są ze sobą bardzo związani. Niestety los sprawia że Jonathan ginie w pożarze ratując młodszego brata. Zrozpaczony chłopiec pociesz się nadzieją iż jego brat trafił do Nangijali, krainy do której trafiają ludzie po śmierci, o której opowiadał mu Jonathan. Wyczekuje dnia gdy i on tam trafi. Ten moment w końcu nadchodzi, gdy do chłopca przylatuje gołębica ze wskazówką jak odnaleźć Jonathana. Karol opuszcza dom, żegnając się z matką, i również trafia do fantastycznej krainy. Przeżywają tam wiele przygód, także tych niebezpiecznych. Bracia lwie serce to jedna z piękniejszych i mądrzejszych książek jak dotychczas czytałem. To opowieść o  samotności i lęku przed śmiercią który towarzyszy chyba każdemu z nas. Proza Lindgren porusza również problemy takie jak odpowiedzialności siebie i innych, dojrzewania, czystej, bezinteresownej miłości. Klasyfikowana jako literatura dla dzieci i młodzieży, ale równie dobrze może być czytana przez dorosłych. Może nawet powinna być to dla nas lektura obowiązkowa, bo większość z nas zapomniała o tym co w życiu najważniejsze.

2. José Mauro de Vasconcelos "Moje drzewko pomarańczowe"

Opowieść o trudnych czasach, bezrobociu i powiększającą się coraz bardziej przepaścią między warstwami społecznymi. Rzecz dzieje się w Brazylii w latach 30-ych ubiegłego wieku. Przedstawione w powieści wydarzenia widzimy oczami małego chłopca, zafascynowanego magią kina. Początkowo zabawna historia typowego łobuziaka, który zbyt wcześnie został zmuszony do tego by dorosnąć, przeradza się w prawdziwy wyciskacz łez. Książka pełna jest błyskotliwych dialogów między dzieckiem, które świat dopiero pojmuje, a dorosłymi, którym tylko się wydaje że już go poznali, które dają wiele do myślenia. 

3. L.M. Montgomery "Ania z Zielonego Wzgórza"

Powieść z nurtu literatury dla dziewcząt, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Czytałem ją kilkakrotnie, tak jak i wszystkie powieści tej kanadyjskiej pisarki. Sądzę że nie można jej przypinać łatki "dziewczyńska". Opowiada o tak uniwersalnych problemach że jest dobra dla każdego, bez względu na płeć i wiek. A to że jest to powieść bardziej emocjonalna niż przygodowa to przecież nic złego. Płakałem za każdym razem gdy umierał Mateusz. 

4. Natsume Soseki "Jestem kotem"

Autor przenosi nas do Japonii z lat 1904-1905, kiedy to toczyła się wojna Japonii z Rosją. Narratorem i głównym bohaterem powieści jest kot, który nie posiada jeszcze imienia. Kot mieszka u nauczyciela o imieniu Kuschami. Opowiada czytelnikom o swoim codziennym życiu, kocich problemach i przyjemnościach, ale też o swoich obserwacjach ludzi i ich życia. Zabawne, mądre kocie przemyślenia często są  aktualne również dzisiaj. Chwilami można dosłownie popłakać się ze śmiechu, by na koniec uronić łzę z zupełnie innego powodu...

5. Erich Segal "Love story"

Chyba najbardziej znana powieść amerykańskiego pisarza, przeniesiona na srebrny ekran w 1970 roku przez Arthura Hillera, z przepiękną muzyką Francisa Lai. Wersję filmową widziałem jako pierwszą, i bardzo mnie wzruszyła. Po książkę sięgnąłem dopiero gdy w moje ręce trafiła jej kontynuacja, równie świetna, ale już nie tak poruszająca "Opowieść Oliviera". Jak to najczęściej bywa, powieść okazała się lepsza od filmu. Oprócz smutnej historii Oliviera i Jenny, Segal tradycyjnie serwuje nam wnikliwą obserwację amerykańskiego społeczeństwa, różnic klasowych i wielu innych aspektów życia w tak zwanej "ziemi obiecanej".

piątek, 18 września 2015

Andrzej Szynkiewicz "Gniewne lato"




andrzej szynkiewicz gniewne lato

Do sięgnięcia po Gniewne lato zachęciła mnie zapowiedź spotkania autorskiego, dosyć niekonwencjonalnego, które niebawem ma się odbyć w jednej z wrocławskich bibliotek. Z wielką radością zacząłem czytać, następcę Marka Krajewskiego, jak sobie wyobrażałem. Już po kilku stronach przekonałem się jak bardzo moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością.

Gniewne lato jest zbiorem czterech dłuższych nowel, które łączy ze sobą postać głównego bohatera i narratora, Wilhelma Knocke, byłego policjanta, obecnie prywatnego detektywa, oraz miejsce akcji, przedwojenny Wrocław. Brzmi znajomo, prawda? Na tym jednak podobieństwa do powieści Marka Krajewskiego się kończą. Autor Gniewnego lata, Andrzej Szynkiewicz, jest miłośnikiem retro kryminałów, o czym informuje nas nota biograficzna. Powinien być zatem dobrze zaznajomiony z tego typu literaturą, mieć świetne wyczucie klimatu, i chociaż ogólne pojęcie o obyczajach panujących w tamtych czasach, do czego nie potrzebne jest oryginalne hobby, tylko odrobina oczytania, albo uwagi poświęconej opowieściom babci czy starej ciotki. Niestety jego proza całkowicie temu zaprzecza. Szynkiewicz nie potrafił zbudować odpowiedniego nastroju jaki towarzyszy retro powieściom kryminalnym. Autor zasypuje czytelnika potworną ilością niemieckich nazw ulic, co chwila odsyłając do przypisów, a to nie wystarczy by oczarować. Równie dobrze Wilhelm mógłby nosić imię Staszek, Maciek lub Grzesiek, i śledzić niewierne żony biznesmenów po ulicach i lokalach współczesnego Wrocławia. Nie lepiej jest z zagadkami, które nasz detektyw musi rozwiązać. Proste, przewidywalne do bólu, banalne intrygi, pozbawione jakże potrzebnych w kryminałach gwałtownych i zaskakujących zwrotów akcji. Towarzyszy im tania erotyka, która ani nic nie wnosi do opowiadanej historii, ani nie pobudza wyobraźni. Sprawia tylko wrażenie że pisarz, w którego głowie miały swe źródło, ma spory problem. Krótko mówiąc jest niewyżytym erotomanem, fetyszystą kobiecych biustów, niezmiennie obfitych, wylewających się i frywolnie poruszających.

To wszystko dałoby się jeszcze jakoś przełknąć. Ot banalna książka, przeczytana dziś w drodze z domu do pracy i z powrotem, jutro zapomniana. Niestety tak źle napisanej prozy nie da się zapomnieć. Wwierca się w pamięć, uwiera i boli. Pourywane zdania, nietrafione, wręcz idiotyczne porównania i metafory (kapelutek […] dosiadał wielki łeb podobny do arbuza), gramatyczne potwory (Jej przejęcie nawet nie udawało być udawanym) i inne tego typu niesmaczni przepełniają czarę goryczy. Gdzie się podział korektor? Dla tej książki, przed wypuszczeniem na rynek, niezbędna była gruntowana korekta, albo wręcz napisanie od nowa.

Czuję się oszukany i nabity w butelkę. W moje ręce miał trafić apetyczna powieść o zbrodniach w przedwojennym Wrocławiu. Tymczasem otrzymałem coś co przypomina bardziej kiepski fanfik niż prawdziwą prozę. Nie ratuje go nic, nawet okładka okazuje się być oszustwem, bo zdjęcie na niej zamieszczone przedstawia widok na dzisiejszy Ostrów Tumski (przedwojenna katedra nie miała wież ze szpicem), czego nie ukryje nawet stylizacja na sepiową fotografię. Najwyraźniej nie tylko korektor w wydawnictwie Novae Res nie wywiązał się ze swoich obowiązków. Wielka, wielka szkoda, żal i strata czasu. Zdecydowanie odradzam, chyba że ktoś chce się utwierdzić w przekonaniu że powieści kryminalne nie zasługują na uwagę.

niedziela, 13 września 2015

płeć męska bloga vol. 3


Bohaterem dzisiejszego wpisu jest Przemysław Skokowski, podróżnik i bloger. Jest autorem bardzo popularnego bloga pod tytułem Autostopem przez życie. Facebook zdradza że jego bloga lubi i przynajmniej raz w życiu czytało prawie 28 tysięcy internautów, i w chwili obecnej jest chyba jednym z najbardziej popularnych blogerów podróżniczych. 

Przemek podróżuje od dobrych kilku lat. Niemal zawsze autostopem, bo tak jest taniej, ciekawiej, chociaż też czasem niebezpiecznie. Zwiedził już kawał świata, czego szalenie mu zazdroszczę. Nie jestem jednak takim hardcorowcem, i nie zdecydowałbym się nigdy na samotną podróż autostopem do Birmy. Muszą mi wystarczyć opisy jego wypraw, i przygód. A jest co poczytać. Dla Przemka podróżowanie to już nie tylko hobby, ale też sposób na życie. Autor nie skupia się tylko na opisywaniu kolejnych odwiedzanych miejsc, poświęca też sporo uwagi zjawiskom społecznym, kulturze, obyczajom, spotykanym po drodze ludziom i ich historiom. Jako doświadczony globtroter udziela też porad początkującym włóczęgom. Jak zacząć, jak złapać stopa, w jaki sposób zdobyć fundusze na wymarzoną podróż gdy portfel świeci pustkami. Wspomina też o swoich inspiracjach, między innymi o wędrówce szlakiem Św. Jakuba, na którą i ja kiedyś chciałem się wybrać. Świetnie napisane, z wyczuciem, klasą i sporą dawką specyficznego poczucia humoru, teksty uzupełniają piękne zdjęcia i niezgłębione pokłady optymizmu. Tak to już chyba jest z ludźmi, którzy z nie jednego pieca chleb jedli, wiele widzieli i przeżyli. Nie przejmuje się drobnostkami, a i większe problemy nie są wstanie rozłożyć go na łopatki. Udziela się to również czytelnikom, za co bardzo ci Przemku dziękuję. 

Autostopem przez życie, niezwykła książka, którą dosłownie połknąłem w dwa dni, której recenzję przeczytacie tutaj, jest częścią bloga. W jednym z ostatnich wpisów przeczytałem że właśnie skończył pisać kolejną książkę. Czekam z niecierpliwością na jej premierę. Tymczasem zachęcam do odwiedzin Autostopem . Koniecznie dodajcie do ulubionych.

środa, 9 września 2015

Szczepan Twardoch "Drach"


szczepan twardoch drach

Przyznaję się, całkowicie dobrowolnie, że twórczość Szczepana Twardocha, jak i sam pisarz były mi kompletnie obce. Gdzieś tam słyszałem o medialnej nagonce na delikwenta o tym imieniu i nazwisku, za to że dostał (jak śmiał !) i przyjął (to już woła o pomstę do nieba !) mercedesa, ale nie łączyłem Twardocha posiadacza super auta z literaturą. Do polskiej prozy współczesnej mam takie samo podejście jak do kina, czyli jak pies do jeża. Przeintelektualizowane, wydumane, niestrawne tomiszcza i małe książeczki skutecznie mnie odstraszają. Polskich autorów czytam tylko wtedy gdy ktoś mi poleci, a i w takich przypadkach nie w każdą polecankę wierzę. Tak się złożyło że Twardocha nikt mi nie polecał, aż do dnia ogłoszenia nominacji do tegorocznej nagrody Nike. Postanowiłem więc poświęcić trochę uwagi Szczepanowi, a że nominacja dotyczy jego ostatniej powieści, wybór padł na Drach

Drach jest strasznie nieuporządkowany, to jeden wielki chaos.  Przez niespełna 400 stron poznajemy dzieje pewnej śląskiej rodziny, Józefa Magnora i jego potomków, w całym dwudziestym i na początku dwudziestego pierwszego wieku. Nie jest to jednak saga rodzinna, a z pewnością nie typowa opowieść o kolejnych pokoleniach, która charakteryzuje się płynną, linearną narracją. W Drachu jest ona poszatkowana na drobne kawałeczki. Co chwila rwie się, przeskakuje o dziesiątki lat wstecz lub w przyszłość, albo odbiega ku  postaciom trzecioplanowym, poświęcając im zbyt wiele uwagi. Taki zabieg czyni powieść mało czytelną, i trzeba bardzo uważać żeby nie pobłądzić. 

Obserwatorem wydarzeń autor uczynił mityczne coś, tytułowego Dracha, który wie wszystko, o wszystkich i o wszystkim, w każdym czasie. Pomysł ciekawy, ale niedopracowany. Szczepan miał zapewne najlepsze intencje, wymyślając takiego, a nie innego narratora, i osiągnąłby zamierzony skutek, gdyby troszkę bardziej się postarał. Poprzestał jednak na pierwszej, najmniejszej linii oporu, zadowalając się odrobiną przyprawy jaką są modne udziwnienia.  Zdania typu "W tym samym czasie, ale 80 lat wcześniej", które pojawiają się w powieści wielokrotnie i mają podkreślać jak totalnym bytem jest Drach, pozostającym w oderwaniu od wszystkiego, kłują w oczy, traktują umysł papierem ściernym, i nie jest to ani trochę przyjemne. Jeśli coś jest w tym samym czasie, to nie może dziać się ani wcześniej ani później, tylko w tym konkretnym momencie.  Na dodatek Twardoch nie wyjaśnia czym lub kim jest ów Drach. Czytelnik musi sam znaleźć odpowiedź miedzy wierszami. Jakby tego było mało autor epatuje przemocą i obrzydliwymi opisami, zapewne drugim składnikiem, który miał przynieść książce rozgłos. Miejscami widać też dość nieudolnie próby nadania  prozie głębi, przez nawiązania do pogańskich kultów i, nie wprost, do Pisma Świętego. 

Pierwsze wrażenie było okropne. Co to za bełkot? Co za szmira? Co autor bierze ? Ja z pewnością tego nie wezmę. Po kilkudziesięciu stronach zauważyłem jednak że jest nieco lepiej. Rozczytawszy się, brnąłem dalej w to śląskie pomieszanie z poplątaniem. Po mimo tego że w pewnym momencie czytelnik jest już Drachem mocno zmęczony, warto się zmobilizować i przeczytać do końca. Przed rzuceniem książką o ścianę i wykrzyczeniem paru inwektyw pod adresem pisarza, powstrzymuje tylko fakt że z pomiędzy tych wszystkich szumów i zabrudzeń wyłania się ciekawy obraz Śląska z okresu Pierwszej Wojny Światowej oraz międzywojnia.

niedziela, 6 września 2015

5 książek z dreszczykiem


Za oknem szaro, buro, zimno i mokro. Jesień zawitała już, chociaż przed nami jeszcze co najmniej dwa tygodnie astronomicznego lata. Świetną odskocznią od brzydkiej aury będzie literatura z dreszczykiem.

1. Stephen King "Desperacja"

Swego czasu, w okresie liceum, i tuż po, namiętnie zaczytywałem się w powieściach Stephena Kinga. Świetne pomysły, wciągająca akcja, wszystko napisane w taki sposób, że nawet najbardziej dziwaczne historie wydawały się całkiem prawdopodobne. Po latach przerwy sięgnąłem znów po Kinga, "Pod kopułą", i tym razem nie złapałem bakcyla. Długoletni mistrz powieści grozy w moim prywatnym rankingu, nagle został zrzucony z piedestału, a jego miejsca do dzisiaj nikt nie zajął. Pomyślałem, szkoda na to czasu, a zaraz potem przypomniałem sobie jedną z najbardziej przerażających powieści w dorobku Kinga, pod tytułem Desperacja. Rzecz dzieje się oczywiści na pustkowiu, w małym, wyludnionym miasteczku, opodal starej kopalni. Przypadek sprawia że do miasteczka docierają zabłąkani podróżnicy, małżeństwo z synkiem i sławny pisarz. Zastają tam policjanta Collie Entragiana, który zdecydowanie różni się od stereotypowego stróża prawa. Jest jeszcze ta kopalnia, w której .... Nie będę zdradzać nic więcej. Wystarczy że przyznam się iż do książki podchodziłem kilkakrotnie, nie będąc w stanie przeczytać jej w całości, tak była przerażająca. Szkoda że książek nie można czytać tak jak oglądało się w dzieciństwie straszne filmy, ostrożnie spoglądając na telewizor zza kanapy. 

2. Ioan Grillo "El Narco"

Książkę wygrałem parę lat temu w konkursie, już nawet nie pamiętam jakim. Właśnie zaczynałem swoją przygodę z reportażem, i byłem zachwycony możliwością przeczytania reporterskiej książki. Wiedziałem że tematem będzie narkotyczny biznes w Meksyku, ale nie spodziewałem się czegoś takiego. Piekło na ziemi, koszmar. Liczne opisy porwań w biały dzień, wprost z ulicy, odnajdywane na pustyni ciała młodych kobiet, wojny karteli i całkowicie bezsilne, albo też skorumpowane władze, to obraz życia w Meksyku. Podczas lektury nieustannie miałem gęsią skórę. Zdarzało się że zamykałem oczy i odkładałem książkę ze wstrętem. Zawsze jednak do niej wracałem. Gdy raz sięgniesz po El narco, choć książka przeraża, nie można  zostawić jej nieprzeczytanej, jak narkoman czy alkoholik powracający do niszczącego uzależnienia. 

3.  Barbara Włodarczyk "Nie ma jednej Rosji" 

Druga w tym zestawieniu książka reporterska, a dokładniej ujmując zbiór fantastycznych tekstów autorstwa wspaniałej dziennikarki i reporterki, Barbary Włodarczyk. Nie ma jednej Rosji czytałem jeszcze przed wydarzeniami na Majdanie i tym co nastąpiło potem, pełen niedowierzania, zdziwienia. Jak takie rzeczy mogą dziać się w 21 wieku, w kraju teoretycznie cywilizowanym. Niektóre reportaże, jak na przykład Galina z domu "spokojnej" starości, przypominały filmy Davida Lyncha, a inne z kolej programy typu "Żony Holywood". Dzisiaj mnie już to nie dziwi. Skóra tylko cierpnie na myśl o tym co też jeszcze zalęgnie się w chorym umyśle tego narodu. 

4. Abe Kobo "Kobieta z wydm"

W tej klasycznej japońskiej powieści z pozoru nie ma nic strasznego. Nauczyciel, z zawodu entomolog, wyrusza na wyprawę badawczą na wydmy. Natrafia tam na dziwną osadę, w której ludzie mieszkają w piaskowych dołach. Przez przypadek trafia do jednego z nich, zamieszkanego przez samotną kobietę. Mężczyzna próbuje wydostać się z pułapki w której się znalazł, ale nie jest w stanie, fizycznie, bez niczyjej pomocy pokonać bariery pisaku, ale też zostaje zniewolony przez magnetyzm kobiety. Dziwne miejsce, uwięzienie, bezsensowna, skazana na niepowodzenie walka z niszczycielskim pisakiem, skomplikowane relacje między bohaterami męczą jak zły sen. Wiercisz się w pościeli, ale nie możesz się obudzić, i wiesz że kolejnej nocy sen powróci. Jednocześnie, niełatwa w odbiorze proza Abe Kobo, przyciąga i fascynuje. 

5.  Nikita Lalwani "Utalentowana"

Pisarski debiut brytyjskiej reżyserki filmów dokumentalnych i telewizyjnych. Opowieść o zderzeniu kultury indyjskiej i brytyjskiej, a także obraz rozpadu rodziny. Głównymi bohaterami powieści są Maheś, jego żona i ich córka, Rumi. Rodzina Maheśa, do której należy również młodszy synek, wyemigrowała do Wielkiej Brytanii, z nadzieją na lepsze życie. Nie potrafią jednak przystosować się do nowych warunków i kultury, w której żyją. Największy problem z dostosowaniem się ma Maheś. Despotyczny w stosunku do córki ojciec wychowuje ją według zasad do których przywykli w ojczyźnie, jednocześnie zmuszając do nauki ponad siły. Pozbawiona dzieciństwa Rumi spełnia oczekiwania rodziców. Zostaje nastoletnim geniuszem, i w wieku 15 lat dostaje się na wyższą uczelnie.  Im więcej osiąga, tym bardziej oddala się od rodziny. Dziewczyna, z jednej strony nienawidzi swoich krewnych, z drugiej zaś kocha ich. Zagubiona decyduje się na ostateczne rozwiązanie...

czwartek, 3 września 2015

David Nicholls "Jeden dzień"

David Nicholls "Jeden dzień"

Zdarzyło się wam kiedyś przeczytać książkę, i w momencie gdy wasz wzrok prześlizgnął się po ostatniej kropce poczuć żal że to już koniec? Mnie spotkało to dzisiaj w autobusie, a tą delikwentką jest Jeden dzień Davida Nichollsa.

Akcja powieści rozpoczyna się w dniu uroczystości  ukończenia studiów przez Emmę i Dextera. Ona, inteligentna, oczytana, niezwykle ambitna i zaangażowana we wszystko co można być zaangażowanym, pełna kompleksów, pozbawiona całkowicie wiary we własne siły. On pochodzi z bogatej rodziny, jest przystojnym, popularnym, aż nazbyt pewnym siebie kobieciarzem, oczekującym od życia dobrej zabawy. Znali się wcześniej, ale była to raczej powierzchowna znajomość. Dopiero podczas ostatniej studenckiej imprezy coś ich do siebie przyciąga, być może lęk przed prawdziwym, dorosłym życiem, i zawiązuje się przyjaźń silniejsza niż dzielące ich różnice, więź, która przetrwa wiele lat. Przez kolejne dwie dekady Em i Dex, Dex i Em przeżywają liczne upadki i znacznie mniej wzlotów, krążąc wokół siebie niczym żuraw i czapla w znanym wierszu Brzechwy. Słodka i banalna historia jakich wiele, można by powiedzieć, prowadząca do przewidywalnego zakończenia. Otóż nie. Finał tej opowieści zaskakuje, wręcz wali obuchem w głowę, a pojawiające się na jej kartach postacie pierwszego i drugiego planu są złożone, wielowymiarowe, ani czarne, ani białe, po prostu ludzkie.
Autor ciekawie obrazuje pewne elementy współczesnego świata, wspomnianego już strachu przed dorosłością, obsesyjnego wręcz pragnienia bycia popularnym i lubianym, desperackich, często nieefektywnych poszukiwań własnego miejsca na ziemi, i wreszcie tworzy dosyć krytyczną laurkę dla mediów i show business-u. Jeden dzień to również świetne źródło inspiracji dla poszukujących nowych-starych doznań literackich i muzycznych, David Nicholls wielokrotnie wspomina o mniej lub bardziej znanych pisarzach, współczesnych i klasycznych, a także o świetnej muzyce lat dziewięćdziesiątych. 

Przychodzi mi na myśl tylko jedna negatywna refleksja w związku z tą powieścią, a dokładniej to z ekranizacją, którą widziałem niestety w pierwszej kolejności. Reżyser bardzo wiernie przeniósł tę historię na srebrny ekran, ale  nie oddał w pełni atmosfery papierowego pierwowzoru. A jest ona niepowtarzalna, dowcipna, melancholijna i odrobinę moralizatorska. Jeden dzień dał mi wiele do myślenia. Jak często życie rozmija się z tym jak je sobie wyobrażaliśmy, ile szans na coś wspaniałego przechodzi koło nosa z powodu głupoty, ograniczeń, strachu, jak dużo w życiu zależy od nas samych. Autor przekazuje czytelnikom swoje przesłanie, może mało odkrywcze, ale pewne rzeczy trzeba powtarzać po wielokroć, bo o oczywistościach często się zapomina. Nie warto odkładać tego co chcemy zrobić teraz na później, bo możemy nie zdążyć. Musimy się tylko nauczyć zauważać i wykorzystywać możliwości, które los podsuwa nam nieustannie. Mogą się pojawić nawet u schyłku życia, bo przecież w każdej chwili zasługujemy na odrobinę szczęścia.
SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl