Nie należę do grona miłośników kryminałów, zwłaszcza polskich kryminałów. Rzeczywistość w naszym kraju jest aż nadto przygnębiająca, by jeszcze dobrowolnie dobijać siebie ponurymi historiami o mordercach i psychopatach. Kryminalna historia, która rozgrywa się w scenerii zrujnowanego Wrocławia, z koszmarem niedawno minionej wojny w tle, jest po trzykroć przygnębiająca, bo na dodatek jeszcze słabo napisana.
Z twórczością Marka Krajewskiego miałem okazję zetknąć się gdy na topie były jego pierwsze powieści o niemieckim detektywie działającym w Breslau. Przyznaję że trzymały w napięciu do ostatniej niemal strony, a opisy przedwojennego Wrocławia, mojego rodzinnego miasta, urzekały mnie i czarowały. Z przyjemnością więc sięgnąłem po kolejną książkę, tym razem opowiadającą o polskim byłym policjancie Popielskim, który w stolicy Dolnego Śląska ukrywa się przed NKWD, UB i czym tylko można. Pewnego dnia zostaje poproszony o sprawdzenie kto spośród uczniów tajnego gimnazjum jest donosicielem do UB. Pozornie błaha sprawa wikła starszego pana w brudną i nie tak strasznie mroczną, jak głosi tytuł, sprawę. Rozwiązanie całej zagadki jest nieco zaskakujące, ale ani trochę spektakularne, jak moim skromnym zdaniem powinny wyglądać zakończenia powieści kryminalnych.
Właściwie to historia, którą próbuje rozwiązać nasz bohater jak na moje niewprawne oko jest mało kryminalna. Niemal od samego początku wszyscy zainteresowani wiedzą kto stoi za obrzydliwymi zbrodniami, ale nie wiadomo gdzie znaleźć winnych, a filozoficzne rozważania o ewolucji świata ku dobru, które z powodzeniem można ominąć gdyż niczego nie wnoszą do akcji, mieszają w tylko głowie. Sam Popielski plącze się po mieście bez ładu i składu, na kolejne tropy wpadając przypadkiem, często dzięki pomocy innych. Kolejne rozwiązania fabularne, jak na przykład wątek łączący Edwarda z Wacławem Remusem i niepotrzebne epatowanie przemocą, kuleją coraz bardziej, i pasują do reszty jak pięść do nosa, a nagromadzenie różnorakich postaci, zwłaszcza Rosjan, sprawia że chwilami trudno połapać się kto jest kim.
Równie pokraczny wydaje mi się styl jakim Krajewki napisał W otchłani mroku. W dialogach czy też opisach wydarzeń autor zbyt często wspomina że Popielski powiedział to czy tamto, a Czerniakow zrobił to i to, zamiast zastosować jakichś zamienników, lub podczas rozmowy dwóch osób w ogóle to pominąć. Zamienniki pojawiają się kilkakrotnie, najczęściej w momentach w których nie powinny się nigdy znaleźć.
Reasumując, Popielski i żadna inna postać nie wzbudziła we mnie sympatii, ani też antypatii. Intryga którą poznajemy, chociaż w kilku momentach wywołała dreszcze, nie wciąga i nie przykuwa uwagi. Mistrz kryminału, jak głosi hasło reklamowe na okładce, to zdecydowanie zbyt pochlebne słowa dla twórcy tak przeciętnej powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz