Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo znak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo znak. Pokaż wszystkie posty
piątek, 23 grudnia 2016
niedziela, 1 maja 2016
Donna Tartt "Mały przyjaciel", czyli mała zemsta
Proza Donny Tartt potwierdza że powiedzenie
"do trzech razy sztuka" jest jak najbardziej prawdziwe. Pierwsze
spotkanie z jej twórczością było dość niekorzystne. "Tajemna historia"
nudziła, irytowała niemiłosiernie. "Szczygieł" zainteresował mnie od
pierwszych stron, aczkolwiek odrobina wymęczenia czytelnika pozostała. Mały przyjaciel, druga powieść w dotychczasowym, skromnym dorobku
pisarki, zachwyca niemal do ostatnich stron.
czwartek, 18 lutego 2016
David Ebershoff "Dziewczyna z portretu"
Einar Mogens Wegener, a dokładniej Lilii
Elbe, to duński malarz żyjący na przełomie wieku XIX i XX, który najprawdopodobniej
cierpiał na chorobę zwaną zespołem Klinefeltera. Ta genetyczna choroba dotyka
tylko mężczyzn, i wywołuje ją obecność co najmniej jednego dodatkowego
chromosomu X. Einar był jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą
osobą na świecie, która poddała się operacji zmiany płci. Historię jego
przemiany z Einara w Lilii opisał David Ebershoff.
środa, 30 grudnia 2015
Anna Herbich "Dziewczyny z powstania"
Anna Herbich jest dziennikarką tygodnika
"Do Rzeczy". Pracowała również dla takich tytułów prasowych jak
"Rzeczpospolita" i "Uważam Rze". Jest warszawianką, taką
prawdziwą, z korzeniami sięgającymi kilka pokoleń wstecz, z urodzenia i z
serca. Dała temu wyraz pisząc bestselerowe Dziewczyny z powstania,
jedną z części fantastycznej serii "Prawdziwe historie".
wtorek, 15 grudnia 2015
Paul Auster "Trylogia Nowojorska"
Paul Auster jest jednym z wybitniejszych pisarzy amerykańskich. Przez krytyków ceniony na równi z Kurtem Vonnegutem i Philipem Rothem. Jest autorem wielu opowieści, esejów i wierszy, od których rozpoczęła się jego kariera pisarska. Auster jest również związany z kinem, jako autor scenarzysta i reżyser. Najbardziej znaną książką w pisarskim dorobku jest Trylogia nowojorska, która to przyniosła pisarzowi największą sławę.
wtorek, 20 października 2015
Dario Fo "Córka Papieża "
Nie ma chyba takiej osoby, która
nie słyszałaby o rodzinie Borgiów. Jeśli nie śledzi losów rodziny w głośnym serialu,
lub w książkach Mario Puzo i Wiktora Hugo, to z pewnością co nieco o nich
słyszał na lekcjach historii. Przedstawiciele tej rodziny są najczęściej
przedstawiani w jak najgorszym świetle, słusznie wzbudzając w widzach i czytelnikach antypatię.
Jednakże nie jest to sprawiedliwe wobec niektórych Borgiów. Choć być może
trudno w to uwierzyć, wśród nich znaleźli się również ludzie prawi. Zadania
oczyszczenia z wszelkich kalumnii podjął się noblista, Dario Fo, a na swoją
podopieczną wybrał najsłynniejszą kobietę z rodu Borgiów, Lukrecję.
piątek, 16 października 2015
Kristina Sabaliauskaite "Silva Rerum"
Jest połowa XVII wieku. Wielkie
Księstwo Litewskie. Szlachcic Jan Maciej Narwojsz, wraz z żoną Elżbietą i
dwójką dzieci, Kazimierzem i Urszulą, ucieka z plądrowanego przez Kozaków
Wilna, by schronić się w rodzinnym majątku w Milkontach. Względny spokój, jaki
tam odnajdują szybko mija. Kolejne poronienia Elżbiety, choroba i śmierć
dziecka i wreszcie zetknięcie się dzieci z tym posłańcem wieczności powoduje że
nad rodziną zawisa cień. Bliźnięta Urszula i Kazimierz, dorastają w dobrobycie,
którego słodycz psuje łyżka dziegciu - makabryczne wspomnienia z wczesnego
dzieciństwa i zbyt często odzywające się dzwony żałobne. Urszula postanawia
wstąpić do zakonu i zostać świętą, tak naprawdę tłamsząc w sobie dużo złych,
ale bardzo ludzkich emocji, pychę, gniew i lęk przed śmiercią. Kazimierz
natomiast planuje opuścić przyjazne schronienie na wsi, i wyjechać do Wilna na
studia. Obydwoje, za przyzwoleniem rodziców, swoje plany z niejakim trudem
wprowadzają w życie w tym samym czasie. W ostatnie spędzone w domu święta
Bożego Narodzenia, na wigilijną kolację przychodzi bezdomny i obłąkany Bonifacy
Głuptasek. Bonifacy widzi przyszłość jaka czeka młodych Narwojszów, o czym
głośno opowiada przy świątecznym stole. Jego przepowiednie są jednak tak
niejasne i nieprawdopodobne, że nikt z nich sobie nic nie robi. Tutaj akcja
powieści znacznie przyspiesza. Wkraczają liczne nowe postacie, niezwykle barwne
i zapadające w pamięć na długo, jak Marian Dowgiałło, przywódca jednej ze
studenckich band, szantażujących mieszkańców stolicy Wielkiego Księstwa, i Jan
Delamars, pochodzący z Francji ludwisarz. Żaden z bohaterów, choć wydawać by
się mogło inaczej, nie jest jednoznacznie zły albo dobry. Każdy postępuje według
swoich zasadach, powodowany takimi a nie innymi okolicznościami. Nawet dumna i
nieco obłudna ksieni zakonu Bernardynek, w swoim mniemaniu kieruje się dobrem
drugiego człowieka.
sobota, 29 sierpnia 2015
John Haskell "Amerykański czyściec"
Siedem grzechów głównych. Siedem stopni
wtajemniczenia. Tak głoszą słowa na okładce i reklamująca książkę notatka
prasowa. Wtajemniczenia do czego ? Chyba tylko i wyłącznie do nudy, mocno
pretensjonalnej nudy.
Główny bohater Amerykańskiego czyśćca pewnego
dnia, podczas zakupów w przydrożnym markecie, doznaje olśnienia, iż coś się
właśnie dzieje, coś się zmienia. Bardzo to odkrywcze, biorąc pod uwagę fakt że
cały czas coś się dzieje, w każdej sekundzie świat ulega przeobrażeniom.
Przyjmijmy jednak że było to bardzo osobiste objawienie, a ów biedaczyna był
dotąd na tyle zaślepiony by nie zauważyć tego niekończącego się procesu. Gdy
kończy zakupy i wraca na parking, okazuje się że jego samochodu, oraz
czekającej w nim żony, nie ma. Tu rozpoczyna się ta rzekoma droga do
wtajemniczenia. Nasz bohater czyni pierwszy krok i siada, czekając aż żona
wróci. Takie zniknięcie ukochanej osoby jest bez wątpienia tragedią. Zwłaszcza
gdy nie wiadomo czy ten ktoś uciekł czy został porwany, a może spotkało go
jeszcze coś innego, znacznie gorszego. Nie doczekawszy się powrotu żony,
mężczyzna wraca do mieszkania. Odnajduje tam mapę, na której zaginiona
wyznaczyła trasę. Uznając to za wskazówkę gdzie teraz przebywa zaginiona
kobieta, oszalały z niepokoju mąż wyrusza w podróż.
Motyw powieści drogi, chociaż już mocno
sfatygowany, wciąż może zaciekawić. Tym razem coś zdecydowanie poszło nie tak.
Autorowi, określanemu mianem Warhola literatury, najzwyczajniej w świecie
zabrakło talentu i umiejętności do napisania takiego utworu. Amerykański
czyściec pęka w szwach od upchniętych na siłę, niemal na każdej stronie,
filozoficznych przemyśleń. Nie wiem dla kogo John Haskell pisał swoją książkę,
ale filozofia prezentowana na jej kartach przypomina podręczniki z serii
"Dla Opornych". Niepotrzebne, drobiazgowe rozbieranie każdej myśli na
czynniki pierwsze sprawia że jej sens rozmywa się w niekończących się
wyjaśnieniach. Aż ma się ochotę wstać, dać temu jęczącemu ciągle poszukiwaczowi
żony w twarz, i wypluć mu prosto w twarz "ogarnij się w końcu facet".
Trochę to przypomina Murakamiego, ale to Haskellowskie rozmemłanie jest
zdecydowanie nie do przyjęcia.
Czytając powieść drogi, spodziewamy się całego
wianuszka barwnych postaci. Zabawnych, wzruszających, przerażających sytuacji.
Niczego takiego nie znajdziemy w Amerykańskim czyśćcu. Drugoplanowi bohaterowie
są płascy, nieciekawi, przypominają marionetki, albo tandetne dekoracje w
tanim, szkolnym przedstawieniu. Są, ale równie dobrze mogłoby ich nie być.
Widzę w tym pewien zamysł autora, ta beznamiętność, brak wrażliwości i
współczucia dla drugiego człowieka, zrozumienia dla trapiących go problemów,
miały ukazać potworność współczesnego świata, sprawić że czasem naprawdę można poczuć się jak w czyśćcu. Pomysł dobry, ale
wypada blado przy reszcie spapranej pisarskiej roboty.
Jeśli ktoś spodziewał się po lekturze tej
powieści emocji na miarę głośnego filmu "Siedem", bardzo się
zawiedzie. Amerykański czyściec jest dobry na problemy ze snem. Mimo iż nuży
niemiłosiernie, czytasz dalej, by jak najszybciej dobrnąć do końca, i przekonać
się czy Anne, zaginiona żona, się odnajdzie. Nawet nie zauważycie kiedy
zaśniecie w pół zdania.
czwartek, 12 marca 2015
Żanna Słoniowska "Dom z witrażem"
Po raz drugi w tym roku stoję przed nie lada
wyzwaniem. Od blisko godziny zadaję sobie pytanie jak zacząć recenzję tej
niejednoznacznej powieści. Nieznana szeroki kręgom czytelniczym Żanna
Słoniowska, pisarka ukraińskiego pochodzenia, swoją debiutancką powieść pisała
przez cztery lata. Owoc ciężkiej pracy twórczej przyniósł jej zwycięstwo w
konkursie na najlepszą powieść zorganizowanym przez wydawnictwo Znak. Żanna
pokonała blisko 1000 konkurentów, a o Domu z witrażem pochlebnie wypowiadają
się takie postacie związane z literackim światem jak Sylwia Chutnik czy Justyna
Sobolewska. Ja, zwykły czytelnik i bloger nie potrafię się do niej
ustosunkować.
Z jednej strony Dom z witrażem zachwyca swoja
poetyką, magią i delikatnością. Autorka w przepiękny sposób kreuje krajobrazy w
szarej lwowskiej rzeczywistości, pisząc o czerni winylowych jezior i okładkach
książek przypominających ptaki w locie. Jawa plącze się ze snem tak mocno że
nieraz trudno jest stwierdzić czy właśnie śledzimy sen, czy koszmar realnego
świata. Po drugiej stronie mamy właśnie tę przykrą realność czasów niepokoju i
walki o wolny kraj. Żanna serwuje nam obsceniczne, wręcz obrzydliwe sceny
z udziałem swoich, czy też krewnych bohaterki i narratorki, osób upośledzonych
emocjonalnie, nie potrafiących kochać nikogo poza sobą samym. Nie sposób
polubić kogoś takiego, ani współczuć z powodu tragicznych wydarzeń które od lat
spadają na ich barki. Pisarka nie faworyzuje nikogo. Tak samo odpychający są ciemiężyciele,
najeźdźcy, komuniści, Rosjanie, jak i ciemiężeni Ukraińcy. Jakby tego było mało
obserwujemy również przerażająco smutne, mniej lub bardziej zmyślone, ale
bardzo realne wydarzenia z dwudziestowiecznej historii Ukrainy.
Do przeczytania Domu z witrażem zachęcił mnie
teleexpresowy przedział literacki. Nie żałuję, bo jest to książka obok której
nie można przejść obojętnie, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Mam jednak wrażenie
że Żanna sama do końca nie wiedziała co tak naprawdę pisze. Poszczególne rozdziały
są tak nierówne, że jestem niemal pewien iż powstawały jako samodzielne małe
formy literackie i dopiero wydarzenia za naszą wschodnią granicą nakłoniły
pisarkę do zebrania ich pod wspólnym tytułem i próby sprzedania tego jako
powieści. Przeczytać warto, ale będzie to lektura przygnębiająca i nieco
męcząca.
środa, 18 lutego 2015
Marek Krajewski "W otchłani mroku"
Nie należę do grona miłośników kryminałów, zwłaszcza polskich kryminałów. Rzeczywistość w naszym kraju jest aż nadto przygnębiająca, by jeszcze dobrowolnie dobijać siebie ponurymi historiami o mordercach i psychopatach. Kryminalna historia, która rozgrywa się w scenerii zrujnowanego Wrocławia, z koszmarem niedawno minionej wojny w tle, jest po trzykroć przygnębiająca, bo na dodatek jeszcze słabo napisana.
Z twórczością Marka Krajewskiego miałem okazję zetknąć się gdy na topie były jego pierwsze powieści o niemieckim detektywie działającym w Breslau. Przyznaję że trzymały w napięciu do ostatniej niemal strony, a opisy przedwojennego Wrocławia, mojego rodzinnego miasta, urzekały mnie i czarowały. Z przyjemnością więc sięgnąłem po kolejną książkę, tym razem opowiadającą o polskim byłym policjancie Popielskim, który w stolicy Dolnego Śląska ukrywa się przed NKWD, UB i czym tylko można. Pewnego dnia zostaje poproszony o sprawdzenie kto spośród uczniów tajnego gimnazjum jest donosicielem do UB. Pozornie błaha sprawa wikła starszego pana w brudną i nie tak strasznie mroczną, jak głosi tytuł, sprawę. Rozwiązanie całej zagadki jest nieco zaskakujące, ale ani trochę spektakularne, jak moim skromnym zdaniem powinny wyglądać zakończenia powieści kryminalnych.
Właściwie to historia, którą próbuje rozwiązać nasz bohater jak na moje niewprawne oko jest mało kryminalna. Niemal od samego początku wszyscy zainteresowani wiedzą kto stoi za obrzydliwymi zbrodniami, ale nie wiadomo gdzie znaleźć winnych, a filozoficzne rozważania o ewolucji świata ku dobru, które z powodzeniem można ominąć gdyż niczego nie wnoszą do akcji, mieszają w tylko głowie. Sam Popielski plącze się po mieście bez ładu i składu, na kolejne tropy wpadając przypadkiem, często dzięki pomocy innych. Kolejne rozwiązania fabularne, jak na przykład wątek łączący Edwarda z Wacławem Remusem i niepotrzebne epatowanie przemocą, kuleją coraz bardziej, i pasują do reszty jak pięść do nosa, a nagromadzenie różnorakich postaci, zwłaszcza Rosjan, sprawia że chwilami trudno połapać się kto jest kim.
Równie pokraczny wydaje mi się styl jakim Krajewki napisał W otchłani mroku. W dialogach czy też opisach wydarzeń autor zbyt często wspomina że Popielski powiedział to czy tamto, a Czerniakow zrobił to i to, zamiast zastosować jakichś zamienników, lub podczas rozmowy dwóch osób w ogóle to pominąć. Zamienniki pojawiają się kilkakrotnie, najczęściej w momentach w których nie powinny się nigdy znaleźć.
Reasumując, Popielski i żadna inna postać nie wzbudziła we mnie sympatii, ani też antypatii. Intryga którą poznajemy, chociaż w kilku momentach wywołała dreszcze, nie wciąga i nie przykuwa uwagi. Mistrz kryminału, jak głosi hasło reklamowe na okładce, to zdecydowanie zbyt pochlebne słowa dla twórcy tak przeciętnej powieści.
wtorek, 27 stycznia 2015
Paweł Huelle "Mercedes - benz. Z listów do Hrabala"
Na wstępie muszę się przyznać że nie wiem jak
ugryźć tego Mercedesa. Przez 137 stron tej nietuzinkowej prozy towarzyszył mi
cały wachlarz sprzecznych uczuć. Poczynając od irytacji, przez kiełkujące
znudzenie, na zaciekawieniu skończywszy. Przy czym irytacji i znudzenia było
więcej niż zainteresowania.
Mercedes - Benz jest piątą w karierze pisarskiej
Huelle książką, która ukazała się drukiem. Biorąc pod uwagę również tomik
wierszy z 1994, mamy razem sześć publikacji na przestrzeni 14 lat. Autor miał
więc naprawdę dużo czasu na to by wypracować swój własny, indywidualny styl,
zwłaszcza że w tym czasie zapewne napisał znacznie więcej. W tej niewielkiej
objętościowo próbce prozy pisarz zrobił jednak coś niewybaczalnego dla twórcy
który swój debiut ma już dawno za sobą, mianowicie skopiował styl swojego
starszego kolegi po fachu, Bohumila Hrabala. Nie jestem miłośnikiem tego typu
twórczości, która kojarzy mi się z czymś nieco infantylnym i przaśnym, niecierpianym
przeze mnie Szwejkiem i traumą z pierwszej w życiu kolonii, jeszcze w
Czechosłowacji, gdzie pochorowałem się po zimnych niesmacznych knedlach.
Hrabala czytałem tylko Pociągi pod specjalnym nadzorem, i to dosyć dawno temu,
ale sposób pisania pana Pawła, słownictwo, niekończące się zdania, nawet
nazwiska postaci, które bardziej przypominają czeskie, wszystko pachnie
na kilometr prozą Bohumila.
Drugą rzeczą, która mnie drażni w tej książce
jest główny wątek, wspomnienia o dziadkach narratora, zapewne samego Huelle, o
których w bardzo kwiecisty sposób opowiada swojej instruktorce jazdy, pannie
Ciwle. Z opowiadań tych wynika że przed wojną to się żyło z pazurem, eleganckim
i błyszczącym jak laska angielskiego lorda. Ludzie byli weseli, pełni werwy, niezwykle
inteligentni i odważni a wszelkie troski zazwyczaj omijały ich szerokim łukiem.
Nasuwa się w tym momencie pytanie, jakim cudem w takim razie ci wszyscy
inteligenci dopuścili do tego co się stało w 1939 roku i potem, po wojnie, bo
pomiędzy samochodową pogonią za balonem pełniącym rolę lisa, wizytami u księcia
takiego i owakiego, przejażdżkami z upierdliwymi ciotkami, przycinaniem róż,
robieniem zdjęć itd. itp., musieli się chyba jeszcze czymś innym zajmować? Całe
szczęście Huelle w porę opamiętuje się w głoszeniu tych peanów, i gdy w
swojej opowieści dociera do okupacji i czasów późniejszych, nie jest już aż tak
obrzydliwie różowo.
Literatura powinna budzić w czytelniku emocje, im
bardziej skrajne tym lepiej. Powinna też ze sobą nieść coś więcej niż tylko
przyjemność z czytania. Z lektury Mercedesa nie wyniosłem nic poza ogólnym
pojęciem że z przedwojennymi modelami samochodów było masę roboty i praktycznie
co 500 metrów na liczniku trzeba było jakąś ich część poddawać przeglądowi,
wymieniać, czyścić, naprawiać. Jestem rozczarowany i odczuwam jak najbardziej
zasłużony żal do autora tak fantastycznej powieści jak Weiser Dawidek. Jeżeli
jakimś cudem Paweł Huelle przeczyta kiedyś tę recenzje, to bardzo Pana proszę,
niech Pan pisze po swojemu.
sobota, 24 stycznia 2015
David Foenkinos "Nasze rozstania"
Trzeba wiele miłości , żeby przywdziać strój nowoczesnego superbohatera usiłującego ocalić z codzienności bicie serca.
Nie jestem wielkim znawcą literatury francuskiej, ani tym bardziej twórczości Davida Foenkinosa, ale gdyby ktoś kazał mi jednym zdaniem scharakteryzować jego prozę, ten cytat byłby idealny.
Nasze rozstania to druga powieść
autora, którą miałem przyjemność czytać. Po Potencjale erotycznym mojej żony,
nie wiedzieć czemu wyobrażałem sobie Davida jako wielkie, uśmiechnięte
słoneczko, niczym z Teletubisiów, tylko dorosłe, puszczające do mnie oczko.
Spodziewałem się że Rozstania będą kolejną historią miłosną, ukazaną w
leciutko skrzywionym zwierciadle, co ani trochę nie byłoby złe. Zostałem jednak bardzo
mile zaskoczony, jest bowiem to powieść jak najbardziej na serio. Główny
bohater, Franz, opowiada o swoich uczuciowych perypetiach i kobietach które
pojawiały się i znikały w jego życiu. Uwagę skupia zwłaszcza na kochance
Celine, żonie Iris oraz swojej największej miłości Alice, które są ze sobą nierozerwalnie
związane. Jedna staje się przyczyną utraty drugiej, a trzecią poznaje dzięki
właśnie tej stracie.
Burzliwy związek z Alice stanowi oś na której
trzyma się cała fabuła. Przypomina mi to trochę Dzikie palmy Faulknera,
gdzie kochankowie oddają się namiętności i miłości, na przemian z niechęcią i
nienawiścią do siebie, albo Łuk Triumfalny Remarque'a,
gdzie bohaterowie rozstają się i wracają do siebie niezliczoną ilość razy,
dokładnie tak samo jak Alice i Fritz.
David Foenkionos nie naśladuje jednak nikogo.
Polski wydawca, z niezrozumiałych dla mnie powodów, porównuje go do
Murakamiego i Allena. Proza Foenkinosa jest świeża, oryginalna i bardzo
charakterystyczna, w niczym nie przypomina twórczości wspomnianych panów.
Pisarz płynie przez historię którą ma do opowiedzenia. Postacie i wydarzenia
które opisuje są integralną częścią przedstawianego świata, a jego historie,
wyłaniając się i niknąc w większej całości, nie mają początku ani końca. Autor
z rzadka tylko skupia się na szczegółach, jak usta stworzone do wypowiadania
spółgłosek, proste włosy czy krawat w grochy. Ważne, choć nie najważniejsze
miejsce w jego twórczości zajmuje również życie społeczne, czy to rodzinne,
wśród przyjaciół czy też w pracy.
Nie sposób nie zgodzić się z Markiem Bukowskim,
który zachęcając do lektury Naszych rozstań, pisze o niej jak o kuchni. Za francuskimi
potrawami nie przepadam, ale faktycznie coś takiego jest w tej książce, że
smakuje się jej najdrobniejszy fragment, i skojarzenia kulinarne są jak najbardziej
trafne. Aż ma się ochotę wylizać po niej talerz, i tylko żal że tak szybko się
kończy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)