Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura piękna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura piękna. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 18 grudnia 2016
piątek, 21 października 2016
Dorit Rabinyan "Żywopłot"
wtorek, 19 lipca 2016
Ildefonso Falcones "Katedra w Barcelonie"
"Największy hiszpański bestseler ostatnich lat". Takie hasło zachęca do lektury na okładce powieści Ildefonso Falcones. Od lat odkładałem tę książkę na później, bo było coś innego do przeczytania, bo zawsze przecież zdążę. W końcu jednak musiałem się za nią zabrać. Pisarz będzie gościem Miesiąca Spotkań Autorskich, i chociażby dla tego trzeba przeczytać jego najbardziej znaną powieść. Udało się. Przeczytałem Katedrę w Barcelonie, chociaż łatwo nie było.
piątek, 25 grudnia 2015
Harper Lee "Idź, postaw wartownika"
Idź, postaw wartownika jest powieścią wyjątkową.
Już sama historia powstania tej książki nadaje jej miano niezwykłej. Harper Lee
napisała ją w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, po czym zagubiła
rękopis. Autorka powróciła do Maycomb i Jean Louise zwanej Skautem, pisząc
słynnego "Zabić Drozda". Kilkanaście miesięcy temu świat obiegła
elektryzująca informacja o odnalezieniu rękopisu dzieła o którym niemal nikt
nie słyszał przez przeszło pół wieku. Historia literatury wiele dzięki temu zyskała.
piątek, 16 października 2015
Kristina Sabaliauskaite "Silva Rerum"
Jest połowa XVII wieku. Wielkie
Księstwo Litewskie. Szlachcic Jan Maciej Narwojsz, wraz z żoną Elżbietą i
dwójką dzieci, Kazimierzem i Urszulą, ucieka z plądrowanego przez Kozaków
Wilna, by schronić się w rodzinnym majątku w Milkontach. Względny spokój, jaki
tam odnajdują szybko mija. Kolejne poronienia Elżbiety, choroba i śmierć
dziecka i wreszcie zetknięcie się dzieci z tym posłańcem wieczności powoduje że
nad rodziną zawisa cień. Bliźnięta Urszula i Kazimierz, dorastają w dobrobycie,
którego słodycz psuje łyżka dziegciu - makabryczne wspomnienia z wczesnego
dzieciństwa i zbyt często odzywające się dzwony żałobne. Urszula postanawia
wstąpić do zakonu i zostać świętą, tak naprawdę tłamsząc w sobie dużo złych,
ale bardzo ludzkich emocji, pychę, gniew i lęk przed śmiercią. Kazimierz
natomiast planuje opuścić przyjazne schronienie na wsi, i wyjechać do Wilna na
studia. Obydwoje, za przyzwoleniem rodziców, swoje plany z niejakim trudem
wprowadzają w życie w tym samym czasie. W ostatnie spędzone w domu święta
Bożego Narodzenia, na wigilijną kolację przychodzi bezdomny i obłąkany Bonifacy
Głuptasek. Bonifacy widzi przyszłość jaka czeka młodych Narwojszów, o czym
głośno opowiada przy świątecznym stole. Jego przepowiednie są jednak tak
niejasne i nieprawdopodobne, że nikt z nich sobie nic nie robi. Tutaj akcja
powieści znacznie przyspiesza. Wkraczają liczne nowe postacie, niezwykle barwne
i zapadające w pamięć na długo, jak Marian Dowgiałło, przywódca jednej ze
studenckich band, szantażujących mieszkańców stolicy Wielkiego Księstwa, i Jan
Delamars, pochodzący z Francji ludwisarz. Żaden z bohaterów, choć wydawać by
się mogło inaczej, nie jest jednoznacznie zły albo dobry. Każdy postępuje według
swoich zasadach, powodowany takimi a nie innymi okolicznościami. Nawet dumna i
nieco obłudna ksieni zakonu Bernardynek, w swoim mniemaniu kieruje się dobrem
drugiego człowieka.
środa, 23 września 2015
Paweł Huelle "Śpiewaj ogrody"
Paweł Huelle po raz kolejny w swojej twórczości powraca do
rodzinnych stron, Gdańska i okolic. Bohaterami ostatniej powieści uczynił garstkę ludzi, pochodzących
z różnych sfer, których połączyła muzyka. Postaciami dominującymi są małżeństwo
Ernesta Teodora i Grety, dwojga ludzi szaleńczo zakochanych w sobie nawzajem i w muzyce. Towarzyszą im liczne postacie
poboczne, drugoplanowe, kaszubska służąca, polski ogrodnik, żydowski altowista,
litewski muzyk, niemiecki pastor, i wiele innych. Każdy z nich, choćby pojawiał
się tylko na chwilę, i był nieświadom tego że jest częścią większej całości, ma
do odegrania w tej historii swoją własną rolę. Tak jak nuty w partyturze. Każda
z nich brzmi inaczej, świetnie funkcjonuje samodzielnie, ale w parze z
pozostałymi tworzą coś niepowtarzalnego, wielkiego. Wystarczyłoby żeby choć
jedną z nich usunąć, podjąć inną decyzję, czegoś nie zrobić, a wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Oś dla opisywanych wydarzeń stanowią dwa utwory, przypadkowo odkryte przez Ernesta Teodora.
Pierwszym z nich jest niedokończona opera Wagnera, odnaleziona w jednym z
Budapesztańskich antykwariatów. Drugim
jest pamiętnik sprzed blisko dwustu
lata, napisany przez francuskiego arystokratę de Venancourta, pierwszego
właściciela posiadłości znajdującej się w granicach dzisiejszego Gdańska,
zamieszkiwanej przez Teodora i Gretę. Niekompletna
opera fascynuje Ernesta do tego stopnia,
że za wszelką cenę stara się ją dokończyć.
Trawiony przez twórcze demony, miota się pomiędzy tym jakże ciężkim zadaniem, a
tłumaczeniem z francuskiego
makabrycznego dziennika. Obsesja na punkcie "Szczurołapa", bo taki tytuł
nosi partytura, ostatecznie doprowadza do tragedii.
Akcja powieści rozgrywa się na kilku płaszczyznach
czasowych. Pierwszą, podstawową, stanowiącą bazę dla całej opowieści, jest
bliżej nieokreślona teraźniejszość, kiedy to narrator spisuje historię Grety i jej
męża. Druga i trzecia przeplatają się wzajemnie. Mały chłopiec, nastolatek i wreszcie
dorosły mężczyzna słucha opowieści starej Niemki o czasach jej młodości. Nie zauważenie narracja przenosi
nas w lata trzydzieste minionego wieku. Równolegle poznajemy też losy
Venancourta, wędrując z nim z gorącej Brazylii, przez Paryż, polskie i rosyjskie
ziemie, by wreszcie osiąść nad zimnym morzem. Taka konstrukcja wymaga od
czytelnika nieustającego skupienia, gdyż wystarczy chwila nieuwagi i już
znajdujemy się w innym miejscu i czasie, tracąc po drodze istotne niuanse
spajające poszczególne ogniwa tej historii.
Huelle tym razem opowiada czytelnikowi o okrutnych czasach,
które przyniosły nie tylko schyłek Wolnego Miasta Gdańska, ale też koniec
pewnej epoki dla całej ludzkości. Sztuka, która dotychczas była dopełnieniem
otaczającego nas świata a natchnienie darem od Boga, staje się częścią koszmarnego snu, z którego niesposób
się obudzić. W Śpiewaj ogrody powiedzenie że muzyka łagodzi obyczaje, traci
rację bytu. Jest wręcz odwrotnie, wzbudza agresję, jest narzędziem siejącym propagandę, nienawiść
i zniszczenie. W powieści autor ukazuje ten proces na przykładzie muzyki, ale
dotyczy to przecież każdej dziedziny sztuki, także tej, a może przede wszystkim
tej która nie daje się zamknąć w sztywnych ramach, daje chwilę wytchnienia i złudzenie
wolności, której nie można podporządkować własnym celom. Taki przejaw twórczych
idei należy unicestwić. „Tam gdzie pali
się książki, skończy się na paleniu ludzi” mówi Ernest Teodor do żony.
Powinniśmy wyryć te słowa na każdym murze i ścianie, zapisać wielkimi literami
w dziennikach, pamiętnikach, listach, gdzie tylko to możliwe, tak by nigdy już
o tym nie zapomnieć.
czwartek, 23 lipca 2015
Czy anioły noszą lotnicze kaski ?
Zazwyczaj jestem sceptycznie nastawiony do książek religijnych, około religijnych, a nawet takich, w których wątki religijne, nie są wprost, albo pojawiają się znikomo. Wyjątkiem są Opowieści z Narnii. Z miejsca odrzucam również lekturę polecaną w chrześcijańskiej prasie, i z pewnością nie czytałbym również tego co polecano by w gazetach innowierczych. Przed kilkoma dniami zapoznałem się jednak z propozycjami literackimi na lato, jakie serwuje jeden z takich właśnie periodyków (tych katolickich oczywiście), głównie przez grzeczność dla osoby która mi co jakiś czas podsuwa różne artykuły z tego czasopisma. Moją uwagę przykuł jeden z tytułów, albo też raczej tytuł ten wlazł do mej głowy i uparcie o sobie przypominał. Kino krótkich filmów Marka Stokowskiego, bo to o tej powieści mowa, po przemówiła do mnie.
Wędrówka jest bardzo popularnym tematem zarówno w literaturze jak i filmie. Powieści i filmów drogi można by wymieniać setki, jeśli nie tysiące. Bogata w takie scenariusze jest zwłaszcza kultura zachodnia. W polskim kinie znajdzie się kilka przykładów, niektóre nawet dość udane jak Bilet na księżyc. Gorzej z literaturą. Nie przychodzi mi do głowy żaden tytuł, który wykorzystywałby ten, jakby się wydawało, oklepany schemat. Marek Stokowski podszedł do tego tematu zupełnie inaczej. Owszem, tak jak w każdej powieści drogi mamy tu do czynienia z problemem, człowiekiem, który wyrusza z punktu A do bardzo dalekiego punktu B, by spotkać się z kimś, za kim bardzo tęskni. W tym przypadku droga rozpoczyna się gdzieś w Polsce, w małej wiosce, skąd wiedzie do odległej Uppsali, do wybranki serca i jej śmiertelnie chorej siostry. Na tym jednak podobieństwa gatunkowe się kończą. Główny bohater, niejaki M., nie przeżywa po drodze spektakularnych przygód, które zmieniają jego życie. To M. odmienia życie napotykanych ludzi, zjaw żywych i nie żywych. Pomaga dobrym słowem, gestem, zainteresowaniem, które często jest cenniejsze od największych skarbów. M. towarzyszy wierny przyjaciel, pies Wabi, który wszystko obserwuje, analizuje i interweniuje kiedy nadarzy się taka potrzeba. Jest takim trochę Sancho Pansa. Cała opowieść przypomina zresztą Don Kichota, który też wędrował dla wybranki swego serca. Stokowski w pewnym momencie niemal dosłownie nawiązuje do tego klasycznego utworu, gdy wspomina o wiatrakach. To właśnie on, pies Wabi, opowiada nam całą tę historię. Kino krótkich filmów wyróżnia się również zakończeniem, które autor pozostawia otwartym, bo przecież tak naprawdę żadna droga nigdy się nie kończy.
Kino krótkich filmów to podręcznik prawidłowego życia. Autor uczy nas tego, czego wielu już przedtem próbowało, raczej z mizernymi skutkami. Przestrzega że trzeba zwolnić, wsłuchać się w ciszę i zachwycić rzeczami najmniejszymi, elementarnymi, bo one tworzą całą resztę. Marek Stokowski zapewnia że nie trzeba wędrować hen daleko, by odnaleźć różne światy, i że na każdym kroku natykamy się na rzeczywistości równoległe, bez zbędnego filozofowania i naukowych dysertacji. Stokowski pisząc Kino, nie tylko ofiarował nam świetną, zabawną i smutną, mądrą literaturę, ale też prawdziwe lekarstwo dla duszy i umysłu.
Czy anioły noszą lotnicze kaski? Żeby poznać odpowiedź na to pytanie, które jest też spoilerem, musicie przeczytać Kino krótkich filmów.
środa, 29 kwietnia 2015
Ismet Prcić "Odłamki"
Czerwone słowa na okładce nie kłamią. Ismet Prcić
zasypuje czytelnika odłamkami. Kawałki wspomnień swoich, cudzych, fantazji,
majaków, zasłyszanych historii bombardują czytelnika ze wszystkich stron. Lecą
z ogromną prędkością, tak że nie jesteś w stanie się przed nimi uchylić.
Trafiają w głowę, serce, zagnieżdżają się w duszy. Zaczynasz obficie
krwawić myślami, uczuciami, skrywanymi głęboko obawami...
Nie ma co ukrywać, że od kilkunastu miesięcy
chyba każdemu myśli choć na chwilę zaprzątnęło słowo wojna. Wielu nie widzi
problemu, święcie wierząc, tak jak 75 lat temu, w to że nasi sojusznicy nie
zostawią nas na pastwę losu. Inni natomiast obawiają się niewyobrażalnego
koszmaru. Należę do tych drugich. Urodzony w Stanie Wojennym, nie pamiętam nic
z tego okresu, a wojnę (dzięki Bogu) dotychczas znam tylko z filmów,
podręczników i książek. Długi, długi czas byłem święcie przekonany że to nigdy
nie zbliży się do mnie, i w żaden sposób nie stanie się częścią mojego życia.
Nawet oglądają reportaże o wydarzeniach w Iraku, przechodząc obok ruin w
Sarajewie czy Mostarze, nie czułem że wojna może być czymś realnym. Ismet Prcić
swoim debiutem literackim udowodnił mi jak bardzo się myliłem.
Historia Ismeta to historia ludzi takich jak my,
pewnych pokoju i niezmienności stanu w jakim przyszło im żyć, przerażonych,
martwiących się już zawczasu o to co nadejdzie. Tych którzy nie widzą co się
naprawdę dzieje bo nie chcą, nie potrafią tego zobaczyć, i tych którzy widzą ze
zbyt dużej odległości. Ludzi których strach paraliżuje, nie pozwala normalnie
życie, wywraca psychikę do góry nogami, a także tych którym wewnętrzny system
obronny nakazuje mieć to wszystko po prostu gdzieś. Czytając Odłamki, miałem
wrażenie że uczestniczę w opisywanych wydarzeniach, stoję obok Ismeta,
przysłuchuję się kłótni jego rodziców, czołgam się w błocie pod ostrzałem
Czetników, ciągnąc za sobą ciało kolegi, i chowam się pod samochodem na odgłos
fajerwerków. Myślę że to zasługa przede wszystkim tego że Prcić pisał o tym z
autopsji. Otwierał ponownie ledwo zabliźniające się rany, by pozbyć się
ostatecznie zalegającej w nich ropy. Autor, magister sztuk pięknych, uznany
dramaturg i reżyser, nie używa języka górnolotnego, w ręcz przeciwnie, często
potocznego, wulgarnego, na początku nieco rażącego. Mimo to opisując chociażby
uszkodzone podczas ostrzału rzeźby na moście, robi to niemal poetycko.
Przyznaję że miałem niewielkie problemy z
odbiorem książki. Gubiłem się zwłaszcza w momentach gdy pojawia się Mustafa, a
przeżycia Ismeta stają się częścią jego wojennej biografii. Autor chciał chyba
w ten sposób pokazać jak mogłoby wyglądać jego życie gdyby pozostał w Bośni.
Trudno mi też było uwierzyć w łut szczęścia, jak non stop spotykał Prcicia
podczas długiej drogi do Ameryki, i tak absurdalnych sytuacji jak spotkanie
gromady najgorszych, serbskich wrogów w środku Kalifornii. Dopiero gdy
zobaczyłem zdjęcia Ismeta na jego facebookowym profilu, zrozumiałem że należy
do grona tych osób, którym wszystko może się przytrafi. Nie do końca zrozumiałe
jest dla mnie również zakończenie. Trochę bełkotliwy strumień świadomości,
który do mnie nie trafił. Któż jednak potrafi tak naprawdę zrozumieć kogoś kto
przeżył wojnę, samemu jej nie zaznawszy?
Odłamki, pomimo pewnej dozy humoru, są bardzo
smutną książką. Jedna z tych, których ponowne przeczytanie jest niemożliwe. To
literacka drzazga, która wbija się głęboko pod skórę, zostając tam na długo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)