poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Zimowa opowieść" w pierwszy dzień zimy



Zimową opowieść przeczytałem pod koniec poprzedniej zimy, w pierwszym kwartale tego roku. Zawsze miałem słabość do powieści z wątkiem miłosnym, a gdy łączy się z elementami fantastyki, wpadam jak śliwka w bigos. Premiera Zimowej w polskim przekładzie zbiegła się z premierą filmu i było trochę głośno o powieści. Ogólny zarys fabuły i urokliwa okładka kusiły mnie długo i w końcu skusiły. 

Co za fantastyczna książka! Takie było moje pierwsze wrażenie. Ten język, opisy, postacie, krajobrazy, akcja, trochę jak ze snu, trochę jak u Dickensa. Cudownie się czytało. Strona za stroną znikała niepostrzeżenie. Pierwszy z momentów kulminacyjnych, scena na moście, wywoła przejściową gorączkę i konieczność odłożenia Helprina na bok. Być może to był błąd. Może trzeba było iść za ciosem, i z wypiekami na twarzy czytać dalej i tak siłą rozpędu gładko dojść do końca. Nie ma co gdybać. Nie zrobiłem tak, i gdy po kilkudniowej przerwie powróciłem do lektury, nie byłem już w stanie jej dalej strawić. Realizm magiczny w wykonaniu amerykańskiego pisarza jest męczący i trochę śmieszny. Tabuny postaci, nawymyślanych zupełnie niepotrzebnie, utrudniają połapanie się w całości, kto jest kim i z kim, i jeszcze dlaczego, oraz kiedy. Tak naprawdę nic tu nie jest ani realne, ani magiczne, tylko naciągane i szyte grubymi nićmi. Irytuje zwłaszcza wielka, kochająca się i szczęśliwa rodzina, jaką tworzą członkowie redakcji, ludzie którym zawsze  wszystko się udaje odkąd spotkali na swojej drodze redaktora naczelnego, niemal boga.

Przypinanie Opowieści łatki arcydzieła literatury amerykańskiej jest nie tylko przesadą, ale też ogromną krzywdą w stosunku do tych twórców, którzy w przeciwieństwie do Marka Helprina byli lub są naprawdę wielkimi pisarzami, mieli coś ważnego do przekazania i zrobili to w piękny sposób. W prozie Helprina, przynajmniej tej niewielkiej próbce, nie ma nic wartościowego. Zwykła książeczka do kanapki rano, czy kotleta w południe. Naprawdę dziwią mnie zachwyty wygłaszane na jej temat. No chyba że jest się Dorotą Wellman, i głupieje się po przeczytaniu czegoś więcej poza scenariuszem kolejnego odcinka Dzień Dobry TVN.

2 komentarze:

  1. Jestem w posiadaniu tej książki. Jeszcze nie czytałam, ale się zbieram. Po wielu opiniach bardzo dobrych, Twoja jest jak zimny prysznic. Ale i tak przeczytam żeby wyrobić własne zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja, najlepiej jest wyrobić sobie własne zdanie. Całkiem prawdopodobne że mam wypaczony gust literacki :)

    OdpowiedzUsuń

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl