niedziela, 5 czerwca 2016

Sylwia Zientek "Podróż w stronę czerwieni"


Maria Komornicka jest dziś praktycznie nieznaną poetką, W programach nauczania raczej się nie pojawia, ewentualnie jako jedno z wielu nazwisk związanych z "Chimerą". Studenci Polonistyki wiedzą zapewne o tej Młodopolskiej poetce więcej, ale nie należy do  najpopularniejszych autorów. Poetka i myślicielka, wyprzedzająca swoje czasy o kilka dekad, była również skandalistką i borykała się z ciężkim problemami natury psychicznej.To właśnie postać tej kobiety sprawiła że z zainteresowaniem sięgnąłem po najnowszą powieść Sylwii Zientek


Podróż w stronę czerwieni, to opowieść o trzech koleżankach, bo w przypadku  znajomości Ewy, Marty i Joanny nie można mówić o przyjaźni. Trzy samotne kobiety, porzucone lub porzucające mężczyznę, dotychczasowe życie, stare wersje siebie samych. Pewnego dnia wybierają się w podróż śladem Marii Komornickiej. Podróż tę planowała Ewa, główna bohaterka i narratorka, ale gdyby nie interwencja Marty, dawnej znajomej, zapewne nie doszłaby do skutku. W kilka godzin podejmują decyzję, pakują się i ruszają w trasę, po drodze zabierając jeszcze jedną towarzyszkę podróży, Joannę. Z czasem drużyna wzbogaci się o jeszcze jedną postać. Powieść drogi w kobiecym wydaniu. Tak przynajmniej głosi opis na okładce. Faktycznie droga i podróż zajmują wiele miejsca w książce, ale jest to droga przez mękę banalności, naiwności i odrealnienia. 
 
Już na samym początku książki pewne trudności w lekturze sprawia chaotyczna narracja. Ewa, opowiadając o tym jak doszło do tego iż zakończyła przygodę z korporacją, i rozpoczęła nową, wędrówkę po Europie śladem poetki, przeskakuje z maja, do czerwca, by potem znów  powrócić do maja, a nawet kwietnia. Dezorientuje to czytelnika, i trudno się zorientować w jakim momencie historii jesteśmy, oraz o kim teraz czytamy. Z czasem narracja staje się bardziej linearna, ale pojawiają się inne utrudnienia w czerpaniu przyjemności w obcowaniu z prozą  Sylwii Zientek. Jest ich naprawdę wiele. Najbardziej uwierają czytelnika główne bohaterki. Są sztuczne, przerysowane i nienaturalne. Bohaterki Sylwii Zientek zachowują się jakby żywcem wycięto je z amerykańskich filmów. Ryczące czterdziestki, wypuszczone na wolność, wciąż atrakcyjne rozbijają się po Europie, upijając się przy Dirty Dancing, i zdzierając gardła na śpiewaniu sztampowych piosenek z czasów ich młodości. Jeśli jedzą lunch, albo piją kawę to tylko w modnych lokalach. Bez przerwy rozmawiają o sexie i facetach. Szczerze wątpię by kobiety we własnym gronie były tak monotematyczne, i wręcz obleśne w podejściu do tematu jakim jest miłość w każdym  wydaniu. Z takimi kobietami żaden normalny mężczyzna nie zechce związać się na dłużej, nie wspominając już o całym życiu. Nie lepiej się mają postacie męskie. Mąż Ewy, przedstawiany, mniej lub bardziej dosłownie, jako nieczuły, zapatrzony w siebie samiec, pisze dziennik, w którym ze szczegółami opisuje w co i jak była ubrana żona, czy też młoda dziewczyna, odwiedzająca ich dom z ankietą, a także z jakiego to było materiału, i jakiej jakości. Być może autorka w ten sposób chciała dodać swojemu bohaterowi odrobinę wrażliwości, której tak zdecydowanie na początku go pozbawiła, nadać powieści nieco innego wydźwięku, ale w ostateczności otrzymujemy mało wiarygodną opowieść o ludziach z brazylijskiej telenoweli, przeniesionych w polskie realia. Ten brak konsekwencji widać także w innych miejscach powieści. Tenże sam mąż Ewy, najpierw porzuca alkohol i inne używki na rzecz zdrowego trybu życia, ograniczając picie tylko do męskich spotkań co jakiś czas, by kilkanaście stron później pić wraz z żoną koniak. Przyjaciółka Ewy, perfekcyjna Marta, która potrafiła oddać nietkniętą rybę z powodu niewłaściwej przyprawy,  co chwila opycha się  obrzydliwymi potrawami z przydrożnych barów, popijając to ohydną kawą. Pani Zientek niewiele też chyba wie o męskiej fizjonomii. Tak zwany poranny wzwód, efekt procesów chemicznych zachodzących w organizmie mężczyzny podczas snu, to po prostu poranny wzwód, i nie ma nic wspólnego z  podnieceniem. W tym stanie nawet oddanie moczu sprawia trudności, nie mówiąc już o uprawianiu miłości. Ot, najwyraźniej fantazja wzięła w tym miejscu górę. Takich odstępstw od realizmu jest więcej, na przykład wydalenie z wakacyjnego obozu za błahe przewinienie. W świecie stworzonym przez Zientek każda kobieta wybierająca się w spontaniczną podróż po Europie pakuje do walizki szpilki i czarną skórę. Brakuje do tego jeszcze czegoś, co była pierwsza dama uważa za konieczny niezbędnik każdej kobiecej szafy, czyli torebkę Chanele. Bo przecież każda z Was, drogie panie, ma coś takiego w swojej szafie. 

Powieść drogi w zasadzie jest zapisem przemiany bohaterów, którzy w  tę czy inną podróż się wybierają. Jesteśmy przyzwyczajeni do takich historii, bardziej dzięki filmom niż książkom,  i wiemy już czego po nich oczekiwać. U Sylwii Zientek taka przemiana następuje, ale gubi się gdzieś w nawale serwowanych przez autorkę banałów i frazesów. Stworzone przez nią postacie budzą irytację, która rośnie wraz z rozwojem akcji. Bohaterkom nie sposób współczuć, gdyż z ich opowieści o minionym życiu wynika że problemy z którymi się borykają, to tylko efekt ich głupich i pochopnych decyzji. Jako mężczyzna nie mogę też zidentyfikować się z żadną z nich, ale podejrzewam że co inteligentniejsza i bardziej wyrobiona czytelniczka również nie odnajdzie w nich nic z siebie. Brak tutaj również postaci drugoplanowych, wyrazistych, dziwacznych czy też niebezpiecznych, spotykanych po drodze, jakże charakterystycznych dla konwencji. 

Podróż w stronę czerwieni jest stratą. Stratą czasu, który poświęca się na czytanie, stratą złudzeń co do polskiego rynku wydawniczego, oraz zaprzepaszczeniem oczekiwań. Powieść Sylwii Zientek utwierdza tylko w przekonaniu że feminizm dzieli się na lepszy i gorszy, ten drugi niestety znacznie powszechniejszy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl