piątek, 6 marca 2015

Gabriel Juan Vasquez "Hałas spadających rzeczy"



Uwielbiam literaturę z krajów hiszpańsko języcznych. Bywa ciężka i niezrozumiała, często więc przegrywam nierówną walkę z takim dziełem. Mimo to coś wciąż przyciąga mnie w tych wszystkich Gabrielach i innych Pedrosach, i czasem udaje mi się znaleźć prawdziwą perełkę. Właśnie takim ukrytym skarbem jest Hałas spadających rzeczy. Skarbem wymagającym niewielkiego oszlifowania. 

Przeczytawszy opis powieści na tylnej stronie okładki, byłem święcie przekonany że oto mam przed sobą tytuł bardzo zbliżony fabułą i klimatem do Sekretu jej oczu. Tajemniczy i wycofany Ricardo zaprzyjaźnia się z młodym Antonio. Gdy żona tego pierwszego ginie w katastrofie lotniczej, mężczyzna prosi przyjaciela o pomoc w odsłuchaniu kasety magnetofonowej. Kilka godzin później Ricardo zostaje zastrzelony na oczach Antonio, który sam też zostaje ranny. Jakiś czas później z chłopakiem nawiązuje kontakt córka zamordowanego. We dwoje odkrywają prawdę o przeszłości jej rodziców. Brzmi trochę jak tani kryminał, ale historia Ricardo i jego żony jest znacznie bardziej złożona i przygnębiająca, jak to bywa w prawdziwym życiu. Losy rodziny Laverde są nierozerwalnie związane z najnowszą historią Kolumbii, czyli z wojną narkotykową, która pochłonęła wiele ludzkich istnień, niszcząc życie tym którzy pozostali. 

Vasquez całe szczęście nie napisał powieści historycznej. Przytoczenie zaledwie kilku wydarzeń związanych z wojną narkotykową wystarczyło by uzmysłowić czytelnikowi jakim była koszmarem. Strach przed wychodzeniem z domu, niepewność każdego dnia, powszechność gwałtownej śmierci, która może spotkać każdego odcisnęły swoje piętno na całym pokoleniu dorastającym w latach 80 -ych ubiegłego wieku. Nie ma tutaj bardzo popularnych ostatnio szczegółowo opisywanych aktów brutalnej przemocy. Autor nie korzysta z tanich chwytów. Na uczuciach swoich czytelników gra z rozmysłem, stosując sztuczki z najwyższej półki, jak chociażby moment w którym Antonio odsłuchuje nagranie z czarnej skrzynki z samolotu którym leciała Elena, żona Ricarda. Dla mnie mistrzostwo. Gabriel skupił się przede wszystkim na emocjonalnej stronie wydarzeń w które uwikłani byli jego bohaterowie, ukazując nam jak jedno wydarzenie sprzed trzydziestu lat może zmieniać życie ludzi z którymi nic albo prawie nic nas nie łączy.

Nie byłbym sobą, gdybym się jednak do czegoś nie przyczepił. Chodzi mi o dwa wątki poboczne, których związków z główną fabułą doszukać się jest naprawdę ciężko.  Pierwszym z nich jest obszerny fragment, w którym ze szczegółami poznajemy tragiczny w skutkach pokaz akrobacji lotniczych. Pokaz oglądali ojciec i dziadek Ricarda, i to chyba jedyny punkt wspólny z resztą powieści.  Drugim z wątków jest jeszcze dłuższy opis związku Antoio i Aury, rodzącego się uczucia, poczęcie dziecka, założenie rodziny. Towarzyszą im opisy codziennego życia w Bogocie, przemyślenia przyszłego ojca i wreszcie pięknie opisane uczucia młodego tatusia na widok pierworodnej córki. Miło się to czyta, ale nagle oba wątki zostaje odsunięte hen daleko, tak że stają się kompletnie niepotrzebne. Ewentualnie można było je tylko delikatnie zarysować, zasygnalizować że gdzieś tam, kiedyś miały miejsce takie wydarzenia. To właśnie miałem na myśli, pisząc na samym początku że Hałas spadających rzeczy wymaga niewielkiej obróbki. Przymykam jednak na to oko. Powieść uważam za udaną. Warto poświęcić jej odrobinę czasu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl