niedziela, 19 lipca 2015

C.S. Lewis "Mroczna wieża"


Z dzieciństwa pamiętam wielką fascynację cyklem powieściowym Opowieści z Narnii. Pamiętam pierwsze moje spotkanie z tą fantastyczną historią, w pewien sobotni poranek, gdy ze starszym bratem oglądałem po raz pierwszy animowaną adaptację Lwa, Czarownicy i Starej Szafy. Dopiero potem w moje ręce trafił cały cykl książek, które z bratem czytaliśmy na zmianę. Sięgałem po te powieści później jeszcze wiele razy, i niektóre tomy znałem niemal na pamięć. Wiele lat później, dzięki przemiłej redaktor naczelnej portalu dobre książki, miałem okazję poznać prozę Lewisa z nieco innej strony.

Mowa tutaj o wydanym w 2013 roku tomie krótkich form prozatorskich, autorstwa Lewisa, wcześniej raczej nie znanych szerszemu gronu odbiorców, a z pewnością nie polskim czytelnikom. Opowiadania i nowele, zawarte w tym tomie, odnalazł po śmierci autora w jego notatnikach i dokumentach, sekretarz i pomocnik Walter Hooper, jak głosi wstęp napisany przez tegoż właśnie Pana. Rękopisy zostały uratowane przed wrzuceniem do ogna, gdzie trafiło wiele z dokumentów pozostawionych przez zmarłego pisarza. Uważam że niszczenie spuścizny po tak wybitnych osobistościach jest złe, ale jednocześnie twierdzę że nie wszystko co zostało stworzone przez autora, powinno trafić do druku. Najwyraźniej sam Lewis też nie uważał by akurat te konkretne utwory nadawały się do publikacji. Sam fakt że dwa z nich, tytułowa Mroczna wieża, i ostatni w tomie Po dziesięciu latach, urywają się w trakcie, nawet nie wiadomo czy w połowie, czy też bliżej końca, przemawia za tym że takiego tekstu nie powinno się udostępniać. Czytelnik rozczarowany, nie dowie się jak obie historie się zakończyły, czego nie próbuje nawet dojść wspomniany już sekretarz, w wyjaśnieniach do obydwu utworów. 

Generalnie nie przepadam za opowiadaniami. Zanim człowiek zdąży się wczuć w akcję, polubić lub znienawidzić bohaterów, nadchodzi koniec i, albo zostajesz z niczym, albo zaczynasz czytać coś nowego, pobieżnie i niedokładnie, jedną nogą pozostając wciąż w zakończonej opowieści. Nie inaczej sprawa wygląda w przypadku Mrocznej wieży. Jedynie dwa teksty wciągnęły mnie i przypadły mi do gustu, tytułowa nowela i Anioły opiekuńcze. Mroczna wieża zainteresowała mnie swoim nietypowym podejściem do tematyki podróży w czasie, które potem niestety nieco zmalało. Próba uchwycenia filozoficznych rozważań na temat czasu w ramy ścisłej nauki przez pisarza - humanistę z krwi, kości i z duszy, wypada niezbyt przekonująco. Brak zakończenia tej, mimo wszystko zajmującej prozy, sprawił że miałem ochotę wyrzucić książkę przez okno. Anioły opiekuńcze natomiast, ukazały nieco inne oblicze angielskiego, konserwatywnego i nieco skostniałego dżentelmena, który zawsze kojarzy mi się z Antonym Hopkinnsem wcielajacym się w C.S. Lewisa w filmie Cienista dolina. Okazuje się że twórca postaci Alsana miał doś specyficzne poczucie humoru. Anioły przypominają mi też inną świetną powieść z tego gatunku, Kroniki Marsjańskie Raya Bradburyego. Poza tym że akcja obydwu utworów rozgrywa się na Marsie, to u obydwu autorów odnalazłem podobny klimat. Zaskakujące jest jaką wiedzę, lub też wyobraźnie na tyle bogatą, by umożliwić Lewisowi zobaczenie tego jak w przybliżeniu będą wyglądać w przyszłości podróże międzyplanetarne. Opowiadanie powstało przecież znacznie wcześniej, zanim rozpoczął się kosmiczny boom. 

Mroczna wieża spodoba się miłośnikom poza Narnijskiej twórczości Lewisa. Dla mnie jednak, wielkiego fana Ryczipiska i pozostałych niezapomnianych postaci, biorąc też pod uwagę perspektywę czasu, setki przeczytanych książek i obejrzanych filmów, opowiadania te wydają mi się nieco blade, pozbawione ikry i tego czegoś co przyciąga czytelników. Ani porywające, ani zachwycające. Do przeczytania, i szybkiego zapomnienia, bez żalu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl