niedziela, 4 września 2016

Joanna Łenyk-Barszcz, Przemysław Barszcz "Poza horyzont. Polscy podróżnicy"

poza horyzont polscy podróżnicy

Kiedy myślimy o podróżnikach i egzotycznych przygodach, najprawdopodobniej przed oczami stają nam Krzysztof Kolumb, Pocahontas i John Smith, Phileas Fogg, i inne postacie faktycznie istniejące oraz te fikcyjne. O wędrowcach znad Wisły, zdobywających niebezpieczne szczyty i nieznane kontynenty, wiemy niewiele. Któż potrafiłby wymienić choć pięciu podróżników pochodzących z Polski? Jak się okazuje od wieków wędrowaliśmy po świecie, wikłając się w przeróżne historie, mniejsze i większe przedsięwzięcia i awantury, które miały wpływ na to jak wygląda dzisiaj świat.


Poza horyzont jest książką niezwykłą, aczkolwiek nie pozbawioną wad. Dotychczas nie było takiego wydawnictwa, w całości poświęconego polskim podróżnikom i ich wkładzie w poznawanie świata. Chociaż nie wszyscy bohaterowie książki byli podróżnikami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Bo czy Świętosława była wczesnosłowiańską Martyną Wojciechowską? Nie. Jako córka władcy została wydana za mąż za innego władcę. Jej podróż odbyła się wbrew jej woli, a samej nigdy by nie przyszło do głowy by opuszczać rodzinne strony. Również wątpliwym jest nazywanie podróżnikiem polskiego robotnika, który na pokładzie Mary And Margaret dopłynął do dzikich jeszcze wybrzeży Ameryki, by tam zbudować pierwszą hutę szkła na tym kontynencie.  Niezaprzeczalnie są to jednak dwa najciekawsze rozdziały w książce. Pozostali bohaterowie przedstawiają sobą cały wachlarz osobowości, poczynając od mnicha, Benedykta Polaka, który z tajną misją od Papieża przemierzył całą Europę i Azję, przez Kaspara, Żyda z Poznania, szpiega indyjskiego sułtana i przyjaciela Vasco Da Gamy, odkrywcę Brazylii, na Benedykcie Dybowskim, Syberyjskim zesłańcu skończywszy. W tym zacnym gronie zabrakło jednak kilku jeszcze postaci naszych wielkich podróżników, Ossendowskiego, Potockiego...

Najsłabszym punktem Poza horyzont jest nierówny poziom zamieszczonych w niech tekstów. W większości są to bardzo skrótowo i zachowawczo przedstawione bogate życiorysy ludzi nietuzinkowych. Przypominają dobrze napisane szkolne rozprawki, a nie prawdziwą literaturę faktu. Tu pojawia się kolejny problem, jak zaklasyfikować książkę? Każda z opisanych w niej historii jest zbeletryzowana, nie jest to więc reportaż, ale też nie literatura piękna. Kolejne opowieści pisane są językiem stylizowanym na starą mowę, i z różnym skutkiem się to autorom udało. Na tym tle wyróżnia się rozdział drugi, który pisany jest współczesną polszczyzną, ale od pozostałych różni się konstrukcją fabuły. Młody student spod Krakowa zostaje zaangażowany przez Berlińskiego profesora do przeprowadzenia badań i poszukiwań na temat Jaksy Gryfity, i w zasadzie czytamy o nim i jego poszukiwaniach, a nie o tajemniczym księciu, który sprowadził na nasze ziemie Bożogrobców. Wątpliwa jest też polskość owego rycerza, a i pozostałe elementy fabuły tego opowiadania są szyte grubymi nićmi. Wczytując się w książkę z czasem przestaje się zwracać uwagę na oryginalny styl autorów, ale zaczyna przeszkadzać coś innego. Czytając o podróży Benedykta Polaka byłoby znacznie łatwiej wyobrazić sobie widziane przez niego krajobrazy i napotkane egzotyczne dla nas zwierzęta, gdyby choć w kilku słowach wspomniano o ich wyglądzie, lub podobieństwie do znanych nam gatunków. Podobnych sytuacji znajdziemy jeszcze kilka, a przypisów, elementu obowiązkowego dla tego typu pozycji, ani jednego.

Nie ocenia się książki po okładce, jak mówi przysłowie, bo treść jej nie zawsze idzie w parze z tym jak prezentuje się szata graficzna. W przypadku Polskich podróżników na pierwszy rzut oka edytorsko książka prezentuje się wybornie. Dobry papier, twarda, szyta okładka, strony wzorowane na inkunabuły, ozdobniki. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej, da się zauważyć pewne niedociągnięcia. Pierwsze co przychodzi na myśl, to że właśnie trzymamy w dłoni szkolny podręcznik do historii lub geografii. Okładka przedstawiająca  upozowanych mężczyzn w strojach z dwóch różnych epok na tle mapy, pasuje bardziej do wydawnictw piętrzących się w stosach na biurkach gimnazjalistów, a nie do dzieł literackich. Uzupełnieniem treści książki są reprodukcje map, dokumentów, rysunków i innych dzieł sztuki. Dodatkowo do każdego rozdziału dołączono kolorowe wkładki ze zdjęciami. Nie wiedzieć czemu są one rozdzielone w taki sposób, że część zdjęć znajdujemy w rozdziałach, których nie dotyczą. Idąc dalej niektóre zdjęcia są ponumerowane, i z łatwością można odnaleźć w legendzie właściwy podpis, inne znów nie mają numeracji, a opisy można dopasowywać na chybił trafił.

Autorom, Joannie Łenyk-Barszcz i Przemysławowi Barszcz, należą się brawa za ciężką pracę, jaką wykonali zbierając materiały do swojej książki. Chapeau bas również za sam pomysł. Dobrze że powstają książki popularyzujące rodzimych, nieznanych, bądź zapomnianych bohaterów. Szlak już przetarty. Teraz wszystko w rękach kolejnych pisarzy.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu: 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl