1. Szkicownik
Mam na imię Lucy przypomina
szkicownik. Napisana prosto, lub raczej naszkicowana, bo prozie Elizabeth
Strout bliżej do rysunków wykonanych ołówkiem lub węglem, budzi właśnie
skojarzenia z notesem artysty grafika, rysownika, który w wolnych chwilach, tak
od niechcenia, przenosi na czyste kartki skrawki wspomnień. Dzięki temu powieść
staje się łatwiejsza w odbiorze, i ma szanse trafić do szerszego grona
odbiorców. W żaden sposób nie odbiera to artyzmu tej książce, nie sprowadza jej
do poziomu literatury kioskowej. Przez to że jest tak prosto, uniwersalnie
napisana, Mam na imię Lucy staje się idealną powieścią dla tych, którzy
zmęczeni, znudzeni popkulturową papką serwowaną w bestsellerach z pierwszych
miejsc sprzedaży, chcąc się literacko rozwijać, przeczytać coś
ambitniejszego.