1. Szkicownik
Mam na imię Lucy przypomina
szkicownik. Napisana prosto, lub raczej naszkicowana, bo prozie Elizabeth
Strout bliżej do rysunków wykonanych ołówkiem lub węglem, budzi właśnie
skojarzenia z notesem artysty grafika, rysownika, który w wolnych chwilach, tak
od niechcenia, przenosi na czyste kartki skrawki wspomnień. Dzięki temu powieść
staje się łatwiejsza w odbiorze, i ma szanse trafić do szerszego grona
odbiorców. W żaden sposób nie odbiera to artyzmu tej książce, nie sprowadza jej
do poziomu literatury kioskowej. Przez to że jest tak prosto, uniwersalnie
napisana, Mam na imię Lucy staje się idealną powieścią dla tych, którzy
zmęczeni, znudzeni popkulturową papką serwowaną w bestsellerach z pierwszych
miejsc sprzedaży, chcąc się literacko rozwijać, przeczytać coś
ambitniejszego.
2. Wyciszenie
Niespieszna, senna, przerywana
narracja sprawia że chcąc, nie chcąc, czytając tę powieść musimy na chwilę
zwolnić, co na pewno wyjdzie nam na dobre. Zdecydowanie nie nadaje się do
czytania w komunikacji miejskiej, czy w innych miejscach, gdzie jej lektura
będzie po części tylko zabiciem czasu w oczekiwaniu na coś innego, w tym
momencie ważniejszego, gdzie wiele innych bodźców będzie zakłócać naszą uwagę.
Lucy wymaga od czytelnika wyłączności, poświęcenia jej całej uwagi. Jeśli tego
jej nie zaoferujemy, nie odkryje przed nami wszystkich niuansów i subtelności,
jakie skrywa w swoim wnętrzu.
3. Nie wprost
Na pozór wydaje się że autorka
pisze o niczym. Ot, luźne, nienaturalnie sztywne rozmowy między dawno
niewidzianymi, matką i córką, o ludziach których kiedyś znały, przetykane
wspomnieniami z dzieciństwa i dorosłego życia Lucy. Nie są zbyt wesołe, ale nie
widać w nich też tragedii. Gdy jednak wczytamy się głębiej, chwycimy w garść
niektóre słowa, całe zdania, i zważymy w dłoni, okazuje się że ważą znacznie
więcej niż by się wydawało. Strout o dramacie Lucy pisze nie wprost, skąpo, i
szukać go trzeba w tym co tylko napomknięte, niewypowiedziane, przemilczane. W
ten sposób łatwiej dopasować książkę do siebie, swojej historii, mniejszych i
większych traum.
4. Samotność
Jest to opowieść o samotności.
Przeraźliwej, przejmującej, bolesnej samotności. Jej najgorszej wersji, bo
samotności i wyobcowaniu w tłumie. Lucy ma rodzeństwo, rodziców, przyjaciół,
kochanków, męża i dzieci, ale czuje się samotną, i to stanowi przyczynę
większości problemów w jej dorosłym życiu. Brak poczucia bezpieczeństwa,
towarzyszący jej od najmłodszych lat, potęguje jeszcze to uczucie. Sprawia że
kobieta garnie się do każdego, kto okaże jej odrobinę życzliwości. Dla wielu
spośród czytelników będzie to dowód na to że w swojej duchowej samotności nie
są samotni.
5. Wielokrotność
Delikatność, eteryczność powieście
sprawia, że, nie tylko musimy zwolnić podczas jej lektury, ale też przeczytać
ją po raz drugi, trzeci, a nawet piąty. To odpowiedni tytuł na większość
życiowych zakrętów. Myślę że za każdym razem odnajdzie się w niej coś nowego, a
jej konstrukcja pozwala na to by czytać wybrane fragmenty, bez konieczności
pochłaniania całości.
6. Psychoterapia
Choć bohaterką i narratorką jest
kobieta, a drugą, najważniejszą postacią również jest kobieta, to jest to
powieść na tyle uniwersalna, że równie dobrze może dotyczyć mężczyzn. Każdy z
nas ma, lub będzie miał w swojej biografii kogoś bliskiego, kto nas rani, lub
kogo my ranimy, z kim łatwiej jest krępująco milczeć, niż dyskutować o pogodzie
i życiu gwiazd. Psychoterapia to może zbyt mocne, i za duże słowo, ale Lucy
będzie dla czytelnika jakąś namiastką specjalistycznej pomocy. Bardziej impulsem,
takim kopniakiem, sygnałem że coś może nie jest w porządku, i warto się gdzieś
z tym zgłosić.
Z jednym bym się nie zgodziła, czytanie książek ważnych, wymagających skupienia wbrew pozorom najlepiej się czyta, przynajmniej mi, (może to też kwestia przyzwyczajenia i pewnego doświadczenia w "czytaniu komunikacyjnym")w komunikacji miejskiej, gdzie tuż obok przepływa życie, jest ciągły ruch, to tak jakby zatrzymanie w realnym świecie i przeniesienie do innego, czasami możliwość konfrontacji tych dwóch światów, czego w zaciszu domowych nie można poczuć tak wyraźnie. A Elizabeth Strout pięknie pisze, na pewno będę czekać na jej kolejne książki.
OdpowiedzUsuńJak pięknie, że się ze mną nie zgadzasz:) Można podyskutować. Ja, niestety, się z Tobą muszę zgodzić, jednocześnie pozostając przy swoim zdaniu. Każdy jest inny, inaczej odbiera świat, a zatem również dzieła kultury. Ty lubisz czytać w komunikacji, nawet prawdziwie piękną literaturę, ja do tego potrzebuję spokoju i ciszy, a ktoś inny będzie pochłaniać książki przy Metalice. :)
UsuńZgadza się dlatego chciałam zaznaczyć, że można czytać Literaturę w komunikacji, zwłaszcza jak się w niej spędza 2 godziny dziennie;) ale niewątpliwie wolałabym mieć dwie godziny na czytanie w fotelu lub na kanapie w zaciszu domowym (plus kubek z kawą lub herbatą:)) Z tą Metalicą jedynie byłabym ostrożna;)Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń