Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść obyczajowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść obyczajowa. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 lipca 2015

Powieść w trzech aktach




Powieść , Jaśnie Pan, wzbudziła moje zainteresowanie podczas tegorocznej edycji Europejskiej Nocy Literatury. Jej fragment wspaniale zagrał Sławomir Orzechowski. Zaintrygowany niezwłocznie udałem się do księgarni by nabyć swój egzemplarz. Potem książka trafiła na półkę, gdzie przeleżała jakiś czas. Musiała odczekać swoje w kolejce, by zostać przeczytaną. Od pierwszych stron wiedziałem że będzie to lektura niezwykła. Nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo. 

Akcja powieści rozgrywa się w zimnej i mokrej Barcelonie, na przełomie listopada i grudnia 1799 r. Zbliżający się koniec roku i wieku wzbudza wśród mieszkańców miasta różnorakie emocje, głównie bardzo płytkie, związane z uroczystym The Deum i balem u markiza de Dosrius. Pierwsze sceny powieści ukazują z lekkim przymrużeniem oka śmietankę towarzyską Barcelony podczas przyjęcia u wspomnianego markiza. Tej samej nocy dochodzi do zbrodni. W hotelowym pokoju zostają znalezione zwłoki znanej śpiewaczki, słowika z Orleanu, Marie de l’Aube Desflors . Oskarżonym dokonania morderstwa zostaje młody poeta Andreu, który miał tego pecha że spędził z divą upojny wieczór, pozostawiając  ślad swojej obecności w jej apartamencie. Od tego momentu lekka historyjka o osiemnastowiecznych wyższych sferach przeradza się w smutną opowieść o zepsuciu, zakłamaniu, upadku moralności. Okazuje się że tak naprawdę mamy do czynienia nie z jedną zbrodnią, a czterema. Która z nich jest najgorsza? Autor nie rozstrzyga tego, pozostawiając ocenę czytelnikowi. 

, mistrz literatury katalońskiej, dla polskiego miłośnika słowa pisanego, odkryty został dosyć późno, bo zaledwie kilka lat temu ukazały się pierwsze przekłady jego powieści na język polski. To właśnie Jaśnie Pan był tym przełomowym dziełem pisarza, które przyniosło mu nie tylko wiele nagród, ale też sławę i popularność.  Autor bardzo udanie opisuje hiszpańskie realia końca XVIII wieku, nawet niezauważenie przemycając na karty powieści sporą dawkę historii, przy okazji poruszając ważki i ponadczasowy temat moralności i sprawiedliwości. 

Powieść przypomina operę. Takie skojarzenie budzi konstrukcja powieści. Autor podzielił ją, nie wiem czy przypadkowo czy świadomie, na trzy części – trzy akty. Za takim porównaniem przemawia również zamieszczony na końcu książki spis postaci występujących w dramacie, dokładnie tak jak w libretcie. O operze często tez rozmawiają bohaterowie Jaśnie Pana, a dwóch z nich takowe tworzą. Zbyt współczesny język jakim  opisał wymyśloną przez siebie historię, liczne wulgaryzmy, które włożył w usta swych bohaterów, oraz zbieranina najróżniejszych, przeważnie podłych i obrzydliwych, artystów, karierowiczów, rozpustnych, żądnych władzy osób przywodzi na myśl operetkę czy też nawet burleskę. Chwilami staje się to wręcz irytujące, tak jak ciągłe powtarzanie wieloczłonowych, trudnych do zapamiętania i wypowiedzenia imion oraz nazwisk. 

Mimo tych kilku wad Jaśnie Pan jest świetną powieścią, którą czyta się jednym tchem. Z pewnością spodoba się miłośnikom prozy Zafona, ale też poszukiwaczom literatury niebanalnej, pozbawionej zbędnych udziwnień. Zdecydowanie polecam.   

środa, 1 lipca 2015

Erich Segal "Nagrody"


Nagrody Ericha Segala są już czwartą z kolej powieścią tego autora, którą miałem okazję przeczytać, i szczerze powiedziawszy, tym razem pisarz nie sprostał moim oczekiwaniom, które sam wcześniej ustawił bardzo wysoko.

Podobnie jak we wcześniejszych "Doktorach", Segal obrał sobie za bohaterów grupę naukowców i lekarzy, ciężko pracujących nad lekami i wynalazkami wszelakiego rodzaju. Spośród całego wachlarza ciekawych postaci, autor wyróżnił troje, czyniąc ich niejako głównymi bohaterami, i to właśnie przez pryzmat przemyśleń i przeżyć poznajemy całą historię. Typowe dla tego autora. Najwięcej sympatii wzbudza Adam Coopersmith, lekarz-immunolog, który całe swoje dorosłe życie poświęcił kiełkującemu istnieniu, nienarodzonym jeszcze dzieciom i ich matkom. To również najbardziej dramatyczny, i jednocześnie najciekawszy wątek w powieści. Drugi w kolejności interesujących powieściowych charakterów jest Sandy Raven, genialny naukowiec, geriatra i biznesmen. Początkowo zakompleksiony, nieśmiały syn znanego producenta filmowego wzbudza ciepłe uczucia w czytelniku. Wraz z rozwojem akcji sympatię powoli zastępuje irytacja i odrobina zniechęcenia. Jak bardzo można być zaślepionym i zafascynowanym osobą która na to nie zasługuje? Sandy przekonuje się że naprawdę długo, dzięki czemu jego życie osobiste kuleje. Wreszcie na podium jako trzecia staje najmłodsza z tej trójki, Isabel Da Costa, genialne dziecko i fizyk. Dziewczynka cierpi, przez wiele lat rozdarta między dbającego o jej karierę naukową ojca, i matkę, która dla córki wolałaby jednak normalne dzieciństwo.

Powieść jest napisana w taki sposób, że bez dodatkowych nakładów pracy można ją przenieść na srebrny ekran, co też miało miejsce w 2005 roku. Taka filmowa stylistyka czasem może być szkodliwa dla utworu literackiego, i tak jest też w przypadku Nagród. Wiele momentów istotnych dla bohaterów Segal potraktował po macoszemu. To co skąpo zostanie ospisane w scenariuszu filmowym, może byś świetnie zagrane przez aktora. Natomiast w przypadku książek trzeba być naprawdę utalentowanym pisarzem by w zwięzłych słowach oddać powagę sytuacji i ciężar emocji. To niestety autorowi nie wyszło, przez co opowiadana historia wydaje się płytka, banalna, trochę jak telenowela. Wrażenie to pogłębia nagromadzenie zdrad, rozwodów, kochanków, rodzinnych tajemnic, śmiertelnych chorób i innych wielkich tragedii, rodem z hiszpańskojęzycznych tasiemców. Nagrody tracą także na oryginalności postaci. Pomijając już fakt że jest to druga w dorobku Ericha powieść o bardzo podobnej tematyce, to postacie, a zwłaszcza Isabel Da Costa, są wtórne. Odniosłem wrażenie że panna Isabel jest mniej udaną kopią Laury Castelano z "Doktorów".  

A jest to przecież literatura ciekawa, przedstawiająca świat niedostępny nam, zwykłym zjadaczom chleba. Autor, który jako wykładowca akademicki zapewne utrzymywał liczne kontakty ze środowiskiem naukowym, opisuje je dość dokładnie, krytycznie, bez koloryzowania. Czytając Nagrody dochodzimy do smutnego wniosku że większość naukowców pracuje tylko po to by otrzymać nagrodę i uznanie, by błyszczeć na firmamencie, a efekty ich pracy, mające wpływ na poprawę innych ludzi, są dla nich drugorzędne. Nie potrafię też zrozumieć idei jak przyświeca komuś poświęcającemu kawał swojego życia odkryciom, które nawet trudno udowodnić w naszym świecie, czytaj na opuszczając planety Ziemi.


Czytać czy nie czytać ? Decyzję pozostawiam wam. Zasugerować mogę tylko że pominięcie Nagród w czytelniczych planach nie będzie zbrodnią. 

wtorek, 19 maja 2015

Richard Ford "Kanada"


Hasło promujące na tylnej okładce Kandy głosi że jest to jedna z pierwszych wielkich powieści XXI wieku. Wiadomo, książka musi się sprzedać, wydawnictwo zarobić. Niestety nie mogę się z tym hasłem zgodzić. Do wielkiej powieści troszkę jej brakuje.


Dell Parsons, główny bohater i zarazem narrator powieści, ma piętnaście lat i mieszka w typowym, małym amerykańskim miasteczku. Ma siostrę bliźniaczkę, o imieniu Berner, i jak to bliźnięta różnią się pod każdym możliwym względem. Dell ma typowego amerykańskiego ojca, byłego żołnierza, dla którego zawsze wszystko jest ok, i zawsze się jakoś ułoży. Jego mama również nie wyróżnia się niczym szczególnym. Kobieta niespełniona jako żona i matka, nie do końca szczęśliwa,  zamknięta w sobie i unikająca towarzystwa innych ludzi. Któregoś pięknego dnia,  u schyłku lata, gdy nielegalne interesy ojca przestają się układać tak jak powinny, rodzina Parsonsów popada w problemy finansowe. Głowa rodziny wpada na idealny plan, który nie ma prawa się nie udać. Postanawia wraz z żoną obrabować bank. Ta decyzja nieodwracalnie zmienia życie wszystkich. Rodzice trafiają do więzienia, Berner ucieka z domu w obawie przed domem dziecka i opieką społeczną, a Dell, z tego samego powodu trafia do Kanady. Niewielka mieścina, miała stać się schronieniem. Szybko jednak okazuje się że chłopak trafił z pod rynnę. Chcąc nie chcą staje się świadkiem i uczestnikiem zbrodni o wiele większym kalibrze. 

Pierwsze co zauważyłem podczas lektury Kanady to potworna, irytująca infantylność i nieprzystosowanie do życia jej bohaterów. Najgorzej wypada Dell, piętnastoletni chłopak, który prawie nic nie wie na temat otaczającego go świata, nie zna się ani trochę na ludziach, nie ma prawdziwych kolegów, a za źródło wiedzy o wszystkim uważa kilku tomową encyklopedię. Jest bardzo dziecinny jak na swój wiek, i sprawia wrażenie lekko upośledzonego, autystycznego. Wrażenie to uwypukla scena, zdecydowanie niepotrzebna,  w której dochodzi do kazirodczego stosunku.  Rozkapryszona, irytująca Berner, spędza czas głównie w swoim pokoju, w towarzystwie rybki, słuchając radia. Matka, niezadowolona z życia, obwinia Bóg jeden wie kogo o to jak się potoczyło, rozmyślając o tym co by było gdyby. I wreszcie ojciec, optymistyczny aż do bólu, naiwny i fajtłapowaty przystojniaczek. Cała rodzina przedstawiona jest w sposób ewidentnie niekorzystny, jak gdyby autor poddawał krytyce swoich rodaków. Staje się to jeszcze bardziej widoczne w dalszej części powieści, gdy akcja przenosi się do Kanady, gdzie bardzo wyraźna widać niechęć pomiędzy Kanadyjczykami i Amerykanami. Bohaterowie stają się dzięki temu mniej realni. Trudno uwierzyć że ktoś może być aż tak ograniczony i wyautowany z życia jak ta czwórka. Przyczyny tego można doszukiwać się w przeszłości Beva, ojca bliźniaków, i jego żony, córki żydowskich emigrantów z Polski, ale to hipoteza szyta grubymi nićmi, gdyż  nie wydaje się być aż tak bardzo traumatyczna by skrzywić ich psychikę i zniekształcić życie  dzieci. 

Zdecydowanym atutem Kanady jest język jakim ją napisano. Richard Ford, zdobywca nagrody Pulitzera oraz przyznawanych przez amerykański PEN Club nagród: PEN/Faulkner Award i PEN/Malamud Award, tworzy rozbudowane zdania, za pomocą słownictwa, którego we współczesnej literaturze jest coraz mniej. Szczegółowo opisany świat lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, tak bardzo realny że niemal czuje się zapach przypalonego steku, zachwyca i jednocześnie przeraża.   Scenerię dla opisywanych wydarzeń stanowią niewielkie miasteczka i wioski, opustoszałe i niszczejące domy, ogromne połacie pustej ziemi, gdzie po horyzont nie widać niczego poza drzewami, a upływ czasu nie ma większego znaczenia. Nadmiar przestrzeni jest chorobliwie wręcz przytłaczający. Dla osób tak niepewnych siebie, każdego swojego kroku, jak Dell, staje się ograniczeniem, więzieniem. Tam gdzie nie ma prawie nikogo, nie ma dokąd uciec, gdzie się schować. Stajesz niemal nagi, wystawiony na ciosy i poniewierkę którą gotuje ci życie. Przetrwasz to i staniesz się silniejszy, albo zginiesz. Nie jestem pewien czy autor miał coś takiego na myśli, ale właśnie to, a nie banalne stwierdzenie że jedna decyzja może odwrócić wszystko do góry nogami,  stało się dla mnie głównym przesłaniem tej książki.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Erich Segal "Doktorzy"



Ericha Segala nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Pisałem już o nim, a jeśli ktoś nie miał okazji przeczytać tego wpisu, to zapewne zna głośny swego czasu filmowy wyciskacz łez "Love Story" z niesamowitą muzyką Francisa Lai, ekranizację powieści pod tym samym tytułem, autorstwa właśnie pana Segala.


Doktorzy, jak łatwo można się domyślić, to opowieść o lekarzach. Głównymi bohaterami powieści są Barney Livingstone i Laura Castellano. Nasza para poznaje się przypadkowo podczas pewnego popołudnia w latach czterdziestych ubiegłego wieku, i niemal od razu zostają przyjaciółmi, kimś na kogo zawsze mogą liczyć, komu można wszystko powiedzieć bez obawy o potępienie czy wyśmianie. Łączy ich tak silna więź, że nieświadomie, a może podświadomie, wybierają zawsze tę samą lub bardzo zbliżoną do siebie drogę życiową, które tak czy siak prowadzą ich w jedno miejsce, do szkoły medycznej. Tutaj ich drogi na wiele lat rozchodzą się. Przyjaciele pozostają jednak w stałym kontakcie telefonicznym. 

Początkowo akcja powieści wydaje się być nieco nużąca. Autor skupia się niemal wyłącznie na sielankowym dzieciństwie Laury i Barneya, przeplatanym drobnymi, z punktu widzenia kilkuletnich dzieci, problemami i smutkami w postaci II wojny światowej czy wojny domowej w Hiszpanii i ucieczki z rodzinnego kraju, śmierć bliskich. Z czasem jednak  stają się one coraz większe i trudniejsze do udźwignięcia. Przyjaciele kończą studia i postanawiają spełnić swoje marzenia o zostaniu lekarzem. Nagle świat okazuje się być jeszcze większy i bardziej skomplikowany niż dotychczas się im wydawało. Pojawiają się wokół nich ludzie, koledzy z uczelni, wykładowcy, którzy w mniejszym lub większym stopniu będą mieli wpływ na ich przyszłe życie. Ta dwójka, której losy śledzimy od najwcześniejszych lat dziecięcych aż do wieku średniego, staje się osią wokół której autor buduje zawiłą i wielowątkową historię, swego rodzaju łącznikiem pomiędzy postaciami drugiego i trzeciego planu.

Jeśli ktoś oczekiwałby po Doktorach fabuły rodem z seriali typu "Ostry Dyżur" czy też naszej rodzimej sagi o lekarzach, gorzko się zawiedzie. Oczywiście znajdziemy tu zwroty akcji, trochę problemów z uczuciami, romansów i zdrad, ale Segal skupił się przede wszystkim na tym by jak najdokładniej przedstawić prawdziwą twarz medycznego biznesu. Bardzo specyficzny i zamknięty świat, z jednej strony pełen bezwzględnych karierowiczów, ludzi bezdusznych i zaślepionych, z drugiej zaś strony oddanych całym sercem swojej pracy, gotowych poświęcić samych siebie w imię dobra pacjenta. Pomiędzy jednym i drugim biegunem znajdujemy nieludzko ciężką pracę w czasie studiów medycznych, okupioną załamaniami psychicznymi i samobójczymi próbami, wielogodzinne, wykańczające dyżury podczas stażu i kolejne lata edukacji na wybranych specjalizacjach. W ten sposób autor trochę usprawiedliwia poczynania lekarzy. Stara się też przestrzec, nie tylko obecnych i przyszłych absolwentów uczelni medycznych, ale też reprezentantów innych zawodów, że wspaniała kariera wcale nie cieszy jeśli nie idzie w parze z udanym życiem osobistym. 

Segal nie byłby sobą, gdyby w swoją misternie utkaną powieść nie wplótł chociaż odrobiny wątków politycznych. Mistrzem krytycznego spojrzenia na U.S.A. był i pozostanie Kurt Vonegut, ale Erich ustępuje mu pola tylko nieznacznie. W Doktorach wytyka swoim rodakom obłudę i dwulicowość. Za przykład służy autorowi postać Bennetta Landsmana, czarnoskórego chłopca, adoptowanego przez żydowskie małżeństwo ocalone z obozu koncentracyjnego przez ojca chłopca, który sam niestety zmarł. Państwo Landsmanowie, którym rząd U.S.A. ułatwił wyjazd do Ameryki i połączenie się z mieszkającymi tam krewnymi, niemal od razu po przyjeździe spotykają się z odrzuceniem. Ich adoptowany syn zostaje wykluczonych ze społeczności kolorowych, a Żydzi nie chcą go widzieć u siebie. W pewnym momencie staje się świadkiem absurdalnych niemal wydarzeń, kiedy to członkowie Czarnych Panter, zwracają się przeciwko Żydom, obwiniając ich niemal za wszystko czego doświadczyli od białego człowieka.

Jedynym minusem powieści jest ogrom medycznego słownictwa, który sprawia że chwilami brnie się przez tę książkę jak przez śnieżną zamieć, albo podręcznik medycyny dla początkujących. To jednocześnie również duża zaleta powieści, gdyż dzięki temu jest bardzo wiarygodna. Żywię wielki szacunek dla Segala za wysiłek jaki włożył zagłębiając się to uniwersum białych kitli, dziwnych i trudnych do wymówienia łacińskich nazw, leków i chorób. Chapeau bas.

piątek, 6 marca 2015

Gabriel Juan Vasquez "Hałas spadających rzeczy"



Uwielbiam literaturę z krajów hiszpańsko języcznych. Bywa ciężka i niezrozumiała, często więc przegrywam nierówną walkę z takim dziełem. Mimo to coś wciąż przyciąga mnie w tych wszystkich Gabrielach i innych Pedrosach, i czasem udaje mi się znaleźć prawdziwą perełkę. Właśnie takim ukrytym skarbem jest Hałas spadających rzeczy. Skarbem wymagającym niewielkiego oszlifowania. 

Przeczytawszy opis powieści na tylnej stronie okładki, byłem święcie przekonany że oto mam przed sobą tytuł bardzo zbliżony fabułą i klimatem do Sekretu jej oczu. Tajemniczy i wycofany Ricardo zaprzyjaźnia się z młodym Antonio. Gdy żona tego pierwszego ginie w katastrofie lotniczej, mężczyzna prosi przyjaciela o pomoc w odsłuchaniu kasety magnetofonowej. Kilka godzin później Ricardo zostaje zastrzelony na oczach Antonio, który sam też zostaje ranny. Jakiś czas później z chłopakiem nawiązuje kontakt córka zamordowanego. We dwoje odkrywają prawdę o przeszłości jej rodziców. Brzmi trochę jak tani kryminał, ale historia Ricardo i jego żony jest znacznie bardziej złożona i przygnębiająca, jak to bywa w prawdziwym życiu. Losy rodziny Laverde są nierozerwalnie związane z najnowszą historią Kolumbii, czyli z wojną narkotykową, która pochłonęła wiele ludzkich istnień, niszcząc życie tym którzy pozostali. 

Vasquez całe szczęście nie napisał powieści historycznej. Przytoczenie zaledwie kilku wydarzeń związanych z wojną narkotykową wystarczyło by uzmysłowić czytelnikowi jakim była koszmarem. Strach przed wychodzeniem z domu, niepewność każdego dnia, powszechność gwałtownej śmierci, która może spotkać każdego odcisnęły swoje piętno na całym pokoleniu dorastającym w latach 80 -ych ubiegłego wieku. Nie ma tutaj bardzo popularnych ostatnio szczegółowo opisywanych aktów brutalnej przemocy. Autor nie korzysta z tanich chwytów. Na uczuciach swoich czytelników gra z rozmysłem, stosując sztuczki z najwyższej półki, jak chociażby moment w którym Antonio odsłuchuje nagranie z czarnej skrzynki z samolotu którym leciała Elena, żona Ricarda. Dla mnie mistrzostwo. Gabriel skupił się przede wszystkim na emocjonalnej stronie wydarzeń w które uwikłani byli jego bohaterowie, ukazując nam jak jedno wydarzenie sprzed trzydziestu lat może zmieniać życie ludzi z którymi nic albo prawie nic nas nie łączy.

Nie byłbym sobą, gdybym się jednak do czegoś nie przyczepił. Chodzi mi o dwa wątki poboczne, których związków z główną fabułą doszukać się jest naprawdę ciężko.  Pierwszym z nich jest obszerny fragment, w którym ze szczegółami poznajemy tragiczny w skutkach pokaz akrobacji lotniczych. Pokaz oglądali ojciec i dziadek Ricarda, i to chyba jedyny punkt wspólny z resztą powieści.  Drugim z wątków jest jeszcze dłuższy opis związku Antoio i Aury, rodzącego się uczucia, poczęcie dziecka, założenie rodziny. Towarzyszą im opisy codziennego życia w Bogocie, przemyślenia przyszłego ojca i wreszcie pięknie opisane uczucia młodego tatusia na widok pierworodnej córki. Miło się to czyta, ale nagle oba wątki zostaje odsunięte hen daleko, tak że stają się kompletnie niepotrzebne. Ewentualnie można było je tylko delikatnie zarysować, zasygnalizować że gdzieś tam, kiedyś miały miejsce takie wydarzenia. To właśnie miałem na myśli, pisząc na samym początku że Hałas spadających rzeczy wymaga niewielkiej obróbki. Przymykam jednak na to oko. Powieść uważam za udaną. Warto poświęcić jej odrobinę czasu.


czwartek, 26 lutego 2015

John Boyne "Spóźnione wyznania"



Zarzucono mi że na blogu pojawiają się ostatnio same negatywne recenzje. Cóż mogę powiedzieć? Mnie też to irytuje, ale tylko takie książki, zasługujące w najlepszym razie na neutralną opinie, trafiają ostatnimi czasy w moje ręce. Zmęczyło mnie to i nieco zniechęciło do czytania czegokolwiek. Ucieszyłem się więc gdy napotkałem najnowszą powieść Johna Boyne'a. O autorze słyszałem wiele dobrego. Widziałem też fragmenty ekranizacji jego poprzedniej książki. Byłem święcie przekonany że Spóźnione wyzwania odwrócą wreszcie moją czytelniczą złą passę. Tym razem przeczucie niestety mnie zawiodło. 

Powieść jest tak beznadziejnie nijaka, że nie wiem nawet jak ubrać w słowa opis tej nijakości. Przychodzi mi na myśl pewne porównanie, z głośnym swego czasu filmem o uczuciu które połączyło dwóch kowbojów. Wszyscy się nim zachwycali, płakali, wzruszali, a ja obejrzałem go bez jakichkolwiek emocji. Spóźnione wyznania również opowiadają o uczuciu które w trudnych czasach połączyło dwóch młodych mężczyzn, i tak jak wspomniany film, nie wzbudza we mnie żadnych emocji.

Już od pierwszych stron przekonujemy się że historia miłości Tristana i Willa pozbawiona jest happy endu, oraz że Will nie przeżył wojny. Taki autorski spoiler na samym początku przygody z książką to niewybaczalny błąd, który w połączeniu ze stereotypowością, z jaką John Boyne potraktował temat miłości homoseksualnej, odbiera sens dalszej lekturze. Jadący na spotkanie z siostrą swojego ukochanego Tristan wymienia zbyt długie spojrzenie z nieznajomym młodym mężczyzną, podróżującym ze swoją narzeczoną, zapewne krypto gejem. W motelu, w którym się zatrzymuje kilka godzin wcześniej miał miejsce skandal o podłożu homoseksualnym, a siostra Willa powala na kolana stwierdzeniem że Tristanowi zapewne trudno było stwierdzić że jej brat był przystojny, gdyż jest mężczyzną. Anglia tuż po Pierwszej Wojnie Światowej najwyraźniej była krajem zaludnionym przez gejów, a mężczyźni heteroseksualni bez wyjątku byli upośledzonymi tępakami. 

Spóźnione wyznania to już druga powieść z kręgu literatury angielskiej, którą przyszło mi czytać w ciągu minionego półrocza, która poraża flegmatycznością i przegadaniem. Tristan snuje się bez celu po miasteczku i ucina sobie długie pogawędki z nieznajomymi, co niczego nie wnosi do akcji. Właściciele pensjonatu, zamiast powiedzieć wprost co się stało i dla czego jego pokój nie jest jeszcze gotowy, kręcą się wokół tematu jak zabawkowe bąki, a potem bez wahania opowiadają o rodzinnych problemach. Spotkanie z panną Bancroft również ciągnie się niemiłosiernie. Najprawdopodobniej sztuczne zachowanie tej dwójki i głupoty jakie plotą, to efekt zdenerwowania i przerażenia jakie ich ogarnęło przed tym do czego zmierzała ich rozmowa. Powinno to wzbudzać współczucie, jednakże we mnie scena ta wzbudziła tylko złość. Powieść zyskuje na chwilę gdy narrator przenosi czytelnika kilka lat wstecz, do momentu gdy Tristan i Will poznają się. Szybko przekonujemy się jednak o przewidywalności zachowań i kolejnych etapów tej znajomości, od pierwszego spojrzenia, przez wybór prycz, przyjacielskie bójki, zazdrość, wspólne warty i zaprzeczenie swojej orientacji, wreszcie pierwszy sex, efekt smutnego wydarzenia, i wszystko to co miało miejsce później. 

Podobno atutem tej prozy jest umieszczenie akcji w czasach zdecydowanie nieprzychylnych, nieodpowiednich dla tego typu miłości. Cóż, na dobrą sprawę nigdy nie było i nie będzie właściwego momentu dla uczucia łączącego dwie osoby tej samej płci. Nawet dzisiaj, w dobie takiej otwartości i tolerancji, w najlepszym wypadku nie przeszkadza to nam, pod warunkiem że nie dotyczy to naszych bliskich, a wiele osób homoseksualnych wciąż żyje w ukryciu. John Boyne nie wniósł nic nowego do tematu, a jego odtwórcza powieść to nic innego jak objaw choroby zwanej grafomanią.
SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl