Nadszedł czas na pierwszy konkurs, lub
dokładniej pisząc rozdawnictwo. Do zdobycia jest jeden, używany, ale w
dobry stanie egzemplarz opowiadań Haruki Murakami The Elephant Vanishes. Książka w języku angielskim. Żeby ją otrzymać należ polubić tego bloga na facebooku, zaprosić znajomych do polubienia, zostawić pod na facebooku pod wpisem o konkursie
komentarz a na swojej stronie zamieścić link do tego "konkursu". Macie
czas do piątku, do godziny 18:00. O wygranej poinformuję w wiadomości
prywatnej.
wtorek, 27 stycznia 2015
Paweł Huelle "Mercedes - benz. Z listów do Hrabala"
Na wstępie muszę się przyznać że nie wiem jak
ugryźć tego Mercedesa. Przez 137 stron tej nietuzinkowej prozy towarzyszył mi
cały wachlarz sprzecznych uczuć. Poczynając od irytacji, przez kiełkujące
znudzenie, na zaciekawieniu skończywszy. Przy czym irytacji i znudzenia było
więcej niż zainteresowania.
Mercedes - Benz jest piątą w karierze pisarskiej
Huelle książką, która ukazała się drukiem. Biorąc pod uwagę również tomik
wierszy z 1994, mamy razem sześć publikacji na przestrzeni 14 lat. Autor miał
więc naprawdę dużo czasu na to by wypracować swój własny, indywidualny styl,
zwłaszcza że w tym czasie zapewne napisał znacznie więcej. W tej niewielkiej
objętościowo próbce prozy pisarz zrobił jednak coś niewybaczalnego dla twórcy
który swój debiut ma już dawno za sobą, mianowicie skopiował styl swojego
starszego kolegi po fachu, Bohumila Hrabala. Nie jestem miłośnikiem tego typu
twórczości, która kojarzy mi się z czymś nieco infantylnym i przaśnym, niecierpianym
przeze mnie Szwejkiem i traumą z pierwszej w życiu kolonii, jeszcze w
Czechosłowacji, gdzie pochorowałem się po zimnych niesmacznych knedlach.
Hrabala czytałem tylko Pociągi pod specjalnym nadzorem, i to dosyć dawno temu,
ale sposób pisania pana Pawła, słownictwo, niekończące się zdania, nawet
nazwiska postaci, które bardziej przypominają czeskie, wszystko pachnie
na kilometr prozą Bohumila.
Drugą rzeczą, która mnie drażni w tej książce
jest główny wątek, wspomnienia o dziadkach narratora, zapewne samego Huelle, o
których w bardzo kwiecisty sposób opowiada swojej instruktorce jazdy, pannie
Ciwle. Z opowiadań tych wynika że przed wojną to się żyło z pazurem, eleganckim
i błyszczącym jak laska angielskiego lorda. Ludzie byli weseli, pełni werwy, niezwykle
inteligentni i odważni a wszelkie troski zazwyczaj omijały ich szerokim łukiem.
Nasuwa się w tym momencie pytanie, jakim cudem w takim razie ci wszyscy
inteligenci dopuścili do tego co się stało w 1939 roku i potem, po wojnie, bo
pomiędzy samochodową pogonią za balonem pełniącym rolę lisa, wizytami u księcia
takiego i owakiego, przejażdżkami z upierdliwymi ciotkami, przycinaniem róż,
robieniem zdjęć itd. itp., musieli się chyba jeszcze czymś innym zajmować? Całe
szczęście Huelle w porę opamiętuje się w głoszeniu tych peanów, i gdy w
swojej opowieści dociera do okupacji i czasów późniejszych, nie jest już aż tak
obrzydliwie różowo.
Literatura powinna budzić w czytelniku emocje, im
bardziej skrajne tym lepiej. Powinna też ze sobą nieść coś więcej niż tylko
przyjemność z czytania. Z lektury Mercedesa nie wyniosłem nic poza ogólnym
pojęciem że z przedwojennymi modelami samochodów było masę roboty i praktycznie
co 500 metrów na liczniku trzeba było jakąś ich część poddawać przeglądowi,
wymieniać, czyścić, naprawiać. Jestem rozczarowany i odczuwam jak najbardziej
zasłużony żal do autora tak fantastycznej powieści jak Weiser Dawidek. Jeżeli
jakimś cudem Paweł Huelle przeczyta kiedyś tę recenzje, to bardzo Pana proszę,
niech Pan pisze po swojemu.
sobota, 24 stycznia 2015
David Foenkinos "Nasze rozstania"
Trzeba wiele miłości , żeby przywdziać strój nowoczesnego superbohatera usiłującego ocalić z codzienności bicie serca.
Nie jestem wielkim znawcą literatury francuskiej, ani tym bardziej twórczości Davida Foenkinosa, ale gdyby ktoś kazał mi jednym zdaniem scharakteryzować jego prozę, ten cytat byłby idealny.
Nasze rozstania to druga powieść
autora, którą miałem przyjemność czytać. Po Potencjale erotycznym mojej żony,
nie wiedzieć czemu wyobrażałem sobie Davida jako wielkie, uśmiechnięte
słoneczko, niczym z Teletubisiów, tylko dorosłe, puszczające do mnie oczko.
Spodziewałem się że Rozstania będą kolejną historią miłosną, ukazaną w
leciutko skrzywionym zwierciadle, co ani trochę nie byłoby złe. Zostałem jednak bardzo
mile zaskoczony, jest bowiem to powieść jak najbardziej na serio. Główny
bohater, Franz, opowiada o swoich uczuciowych perypetiach i kobietach które
pojawiały się i znikały w jego życiu. Uwagę skupia zwłaszcza na kochance
Celine, żonie Iris oraz swojej największej miłości Alice, które są ze sobą nierozerwalnie
związane. Jedna staje się przyczyną utraty drugiej, a trzecią poznaje dzięki
właśnie tej stracie.
Burzliwy związek z Alice stanowi oś na której
trzyma się cała fabuła. Przypomina mi to trochę Dzikie palmy Faulknera,
gdzie kochankowie oddają się namiętności i miłości, na przemian z niechęcią i
nienawiścią do siebie, albo Łuk Triumfalny Remarque'a,
gdzie bohaterowie rozstają się i wracają do siebie niezliczoną ilość razy,
dokładnie tak samo jak Alice i Fritz.
David Foenkionos nie naśladuje jednak nikogo.
Polski wydawca, z niezrozumiałych dla mnie powodów, porównuje go do
Murakamiego i Allena. Proza Foenkinosa jest świeża, oryginalna i bardzo
charakterystyczna, w niczym nie przypomina twórczości wspomnianych panów.
Pisarz płynie przez historię którą ma do opowiedzenia. Postacie i wydarzenia
które opisuje są integralną częścią przedstawianego świata, a jego historie,
wyłaniając się i niknąc w większej całości, nie mają początku ani końca. Autor
z rzadka tylko skupia się na szczegółach, jak usta stworzone do wypowiadania
spółgłosek, proste włosy czy krawat w grochy. Ważne, choć nie najważniejsze
miejsce w jego twórczości zajmuje również życie społeczne, czy to rodzinne,
wśród przyjaciół czy też w pracy.
Nie sposób nie zgodzić się z Markiem Bukowskim,
który zachęcając do lektury Naszych rozstań, pisze o niej jak o kuchni. Za francuskimi
potrawami nie przepadam, ale faktycznie coś takiego jest w tej książce, że
smakuje się jej najdrobniejszy fragment, i skojarzenia kulinarne są jak najbardziej
trafne. Aż ma się ochotę wylizać po niej talerz, i tylko żal że tak szybko się
kończy.
niedziela, 18 stycznia 2015
Markus Zusak "Posłaniec"
Kilka lat temu z wielką przyjemnością pochłonąłem
powieść o tajemniczym tytule Złodziejka Książek. Poruszająca i piękna historia
sprawiła że natychmiast zapragnąłem sięgnąć po kolejne tytuły autorstwa Markusa
Zusaka. Bardzo szybko umożliwiło mi to wydawnictwo Nasza Księgarnia, wydając
Posłańca, który światło dzienne ujrzał 3 lata wcześniej niż Złodziejka. Ja
jednak z różnych powodów odkładałem lekturę aż do teraz.
Markus Zusak ma swój własny, bardzo wyrazisty
styl pisania, którego nie można pomylić z żadnym innym, i za to go cenię.
Stosuje dużo równoważników zdań, krótkich, urwanych myśli, pojedynczych słów,
które często mówią więcej niż całe akapity. Momentami staje się bardzo
poetycki. Postacie Zusaka mówią słodkimi, blond słowami, słowami potykającymi
się, lub też, gdy akurat milczą, z ich ust wylewa się cisza. Takich smaczków
znajdziemy wiele. Wynajdywanie ich i zapamiętywanie sprawiło mi większą
przyjemność niż śledzenie kolejnych przeżyć Eda.
Głównym bohaterem i narratorem jest Ed Kennedy,
typowy małomiasteczkowy przeciętniak, żeby nie napisać frajer. Pracuje jako
taksówkarz, mieszka w domu z dykty, ma śmierdzącego psa, troje dziwacznych
przyjaciół i matkę, która nieustanie go wyzywa i okazuje mu swoją dezaprobatę.
Ed kocha się skrycie w swojej przyjaciółce i żyje z dnia na dzień, bez
oczekiwań, bez planów, bez ambicji. Wszystko zmienia się pewnego dnia, gdy
zupełnie przypadkiem powstrzymuje napad na bank. Gdy zamęt wokół tego
wydarzenia i jego osoby zaczyna zanikać, Ed znajduje w swojej skrzynce na
listy kopertę z asem i wypisanymi na nim adresami oraz godzinami. W ten sposób
zostaje posłańcem, a dla niektórych również wybawcą. Po tej karcie
pojawiają się następne, i nasz bohater musi się naprawdę sporo nagimnastykować,
nieraz całkiem dosłownie, by odkryć do kogo jest adresowana wiadomość, jaka
jest jej treść i by ją skutecznie doręczyć. Przez cały czas trwania misji Ed
ani razu nie kwestionuje tego co robi, ani dlaczego to robi. Zastanawia go
tylko kto za tym wszystkim stoi. Odpowiedź na to pytanie znajdziemy na końcu
książki. Nie oczekujmy jednak że zagadka się wyjaśni. Pojawiają się natomiast
kolejne pytania. Kim tak naprawdę jest osoba odpowiedzialna za to wszystko,
skąd się wzięła i czemu wybrała właśnie Eda, skoro dookoła pełno jest ludzi
jemu podobnych. Znika również specyficzna atmosfera z odrobiną magii i
nierealności. Posłaniec ma potencjał, którego nie wykorzystano. Autor
rozpoczyna z przytupem, ale kończy w banalny i trochę nudny sposób. Pozostaje
lekki niedosyt i wrażenie że powieści nigdy tak naprawdę nie napisano do końca.
środa, 14 stycznia 2015
Nowości, nowości, nowości - subiektywny przegląd wydawniczych premier
Rok 2015 pod względem wydawniczych premier zapowiada się ciekawie, choć poznałem zaledwie ułamek tego co trafi na półki księgarń w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Osobiście najbardziej niecierpliwie wyczekiwałem najnowszego dzieła Joanny Bator. Wyspa łza, która miała premierę w dniu dzisiejszym, jest efektem podróży pisarki na Sir Lankę, oraz współpracy z fotografem Adamem Golcem. Można zatem spodziewać się prawdziwej uczty literackiej i fotograficznej. Mario Vargas Llosa i jego Cywilizacja spektaklu to artykuł rzeka, w którym noblista poddaje krytycznej analizie świat mediów. Terry Pratchett i Stephen Baxter częstują nas kolejną częścią nowego cyklu. Zachwycony pierwszym tomem, muszę nadrobić zaległości i przeczytać część drugą by móc sięgnąć po Długi Mars.
Nie mam najlepszych wspomnień jeśli chodzi o twórczość laureatów Bookera, ale może warto dać im jeszcze jedną szansę i zapoznać się z twórczością jednego z nich, Johna Banville, uznawanego za najwybitniejszego pisarza anglojęzycznego. Jego powieść, Prawo do światła, ukarze się w lutym. Określany mianem następcy Marqueza, Juan Gabriel Vasquez, powraca do polskich czytelników z najnowszą, czwartą powieścią Reputacja. Chętnie poznam twórczość następcy mojego ulubionego powieściopisarza, a w marcu dam się oczarować Javier Marías i jego nowej książce, Pisane życia.
Wielu ucieszy zapewne fakt iż w tym roku ukażą się polskie tłumaczenia nieznanych dotąd utworów dwóch legendarnych pisarzy. Mowa o Jamesie Joycie i Hotelu Finna oraz Milanie Kunderze i La fête de l’insignifiance. Ten pierwszy tytuł, a zwłaszcza akcja marketingowa w której wydawnictwo twierdzi iż są to odnalezione po 80 latach i dotychczas nieznane teksty autora, wywołał falę protestów wśród naukowców i badaczy. Wiadomo jedynie że jest to zbiór dziesięciu krótkich opowiadań, bajek i szkiców. Obydwaj autorzy są dla mnie niestrawni, i raczej nie zamierzam przekonać się czy coś zmieniło w tej materii, co oczywiście nie znaczy że nie są wielkimi literatami.
Dla miłośników lżejszej literatury czerwiec zaowocuje Znalezione niekradzione Stephena Kinga.
Wybór bardzo subiektywny i nieostateczny. Z pewnością ten niewielki katalog książek będzie ewoluować. Coś z niego ubędzie, coś innego przybędzie. Bez zapoznania się z fragmentem książki, oraz zapachem śwież farby drukarskiej i nowości, nie potrafię stwierdzić czy dany tytuł naprawdę wart jest uwagi. A i to czasem bywa mylące.
niedziela, 11 stycznia 2015
Harper Lee "Zabić drozda"
Gdzieś w zakamarkach pamięci przechowuję kilka czarno białych kadrów z uśmiechniętą dziewczynką ostrzyżoną na chłopca i ubraną w ogrodniczki. Film Zabić drozda, miałem okazję oglądać już jakiś czas temu. Nie pamiętam nawet przy jakiej okazji. Oprócz tych kilku obrazków wiele z niego nie pozostało w pamięci. Postanowiłem więc przypomnieć sobie tę historię, ale tym razem sięgając po literacki pierwowzór.
Harper Lee w swoim długim życiu napisała tylko jedną powieść i kilka tekstów publicystycznych. Bez wątpienia jest jednak jedną z bardziej światłych amerykanek, ogniem który zapłonął w czasach straszliwego zacofania i ciemnoty trawiącej jej kraj. Dzisiaj historia Smyka i jej starszego brata Jema, dwójki przemądrzałych dzieciaków wychowywanych przez czarną służącą i starego ojca, może wydać się nudna. Psoty i figle, pierwsze przyjaźnie, sekrety, problemy w szkole. Znamy to z niejednego filmu i książki. Harper opisując wydarzenia, które najprawdopodobniej miały miejsce w rzeczywistości, włożyła w nie ogromną dawkę czułości i poczucia humoru, dzięki czemu Drozda czyta się z przyjemnością. Obserwujemy jak na przestrzeni kilku lat dwoje beztroskich urwisów zaczyna widzieć świat takim jakim jest naprawdę. Niepostrzeżenie zmieniają się, zaczynają dorastać. Może nieco zbyt szybko, gwałtownie, ale takie przecież bywa życie.
Jako jeden z głównych wątków pani Lee wybrała temat który w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wciąż mógł przysporzyć jej więcej wrogów niż przyjaciół. Sporą część akcji zajmuję proces czarnoskórego chłopaka oskarżonego o gwałt na białej dziewczynie. Finałowa rozprawa ciągnie się przez kilka rozdziałów, a reperkusje związane z procesem towarzyszą naszym bohaterom przed i długo po wydaniu wyroku. Autorka porusza problem równego traktowania czarnych i białych obywateli, i chwała jej za to. Relacja z rozprawy sądowej to niestety najsłabszy punkt w narracji. Ani trochę mnie nie poruszyła batalia jaką stoczył Atticus, ojciec Smyka i Jema, nie mówiąc już o przewidywalnym jej zakończeniu.
Nieco rażąca może wydawać się też schematyczność w kreowaniu postaci. Dobry, nowoczesny ojciec o otwartym umyśle, słodkie urwisy o dobrych serduszkach, oschła ale kochająca czarna służąca, skostniała stara ciotka i nieprzebierająca w słowach sąsiadka. Czyż jednak historia i inne dzieła literackie, filmowe, nie pokazują że takie życie, w ciasnych koleinach pozostawionych przez przodków było bolączką amerykańskiej prowincji u początków XX wieku? Zresztą chyba nie tylko mieszkańcy Stanów mieli z tym problem, który do dzisiaj w wielu miejscach jeszcze pokutuje.
O wiele ciekawsze wydały mi się pozostałe przygody młodych Finchów i ich kolegi Dilla Harrisa, którego pierwowzorem był Truman Capote, przyjaciel i sąsiad pisarki z czasów szkolnych. Odgrywanie przedstawień i przeczytanych opowiadań, liczne próby odkrycia sekretu tajemniczego i przerażającego sekretu sąsiada, Dzikiego Radleya, zabawne, bójki, ucieczki z domu. Na szczególną uwagę zasługują inteligentne, proste i wcale nie dziecinne komentarze, wypowiadane przez dzieciaki dotyczące otaczającej ich rzeczywistości. To według mnie największa zaleta tej książki.
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Podręcznik bycia dzieckiem, czyli "Weiser Dawidek" Pawła Huelle
Jak to jest możliwe by napisać książkę, która jednocześnie nią nie jest i jest trzema różnymi ? O to trzeba by zapytać Pawła Huelle, jednego z lepiej piszących rodzimych literatów, bo jak sam wielokrotnie podkreśla w swojej debiutanckiej powieści, wcale nie pisał książki.
Oprócz tego że Weiser Dawidek nie jest książką, jednocześnie skrywając w sobie zaczątki kolejnych dwóch nie książek, a jak się dobrze wczytać to i kilku więcej, to jest na dodatek okrągłą nie książką. Oczywiście tylko w przenośni. Autor opowiadając o pewnych upalnych wakacjach, dawno, dawno temu, krąży wokół jednego, konkretnego wydarzenia, to zbliżając się do niego, to oddalając. Dokładnie w taki sam sposób często działa nasza pamięć. Gdy usilnie staramy się przypomnieć sobie jakieś szczegóły, pamięć krąży dookoła, wyciągając co i rusz z zakamarków wspomnienia mniej lub bardziej związane z tym czego szukamy, w rezultacie naprowadzają naszego prywatnego archiwistę na ten fragment przeszłości, który jest nam aktualnie potrzebny.
W swojej debiutanckiej powieści Huelle przenosi nas w lata pięćdziesiąte minionego wieku, gdy pierwsze pokolenie powojenne małymi kroczkami zbliża się do wieku dojrzewania. Czasy to trudne, w których większość klepie biedę, i tylko nielicznych stać na takie luksusy jak prawdziwa skórzana piłka, radio czy też wyjazd na wakacje. Są to jednak rzeczy mało istotne gdy ma się dziesięć, dwanaście lat, rozsadza ciebie energia i radość z powodu wakacji, które wreszcie nadeszły, nawet jeśli wszystkie twoje plany wzięły w łeb. Jest przecież ON, tytułowy Weiser Dawidek, niezauważany i trzymający się dotąd z dala kolega z podwórka. Nagle okazuje się że "Dawid, Dawidek, Weiser jest żydek" zna się na wszystkim i potrafi zrobić takie rzeczy że chłopcom aż oczy bieleją z podziwu. Na dodatek ulubiona koleżanka staje w jego obronie i chodzi za nim krok w krok, a sam Dawidek skrywa skarb o którym marzy większość jego rówieśników. Jakby tego było mało świat staje nagle w obliczu zagłady. Plaże Bałtyku zaścielają tysiące martwych ryb, z nieba leje się żar, wszędzie panuje susza, ktoś widział kometę, kobiety szepczą po kątach, a ksiądz z ambony grzmi o karze Boskiej za grzechy.
Weiser Dawidek powinien być lekturą obowiązkową w szkole podstawowej. Bez zmiłuj się, bez bryków i streszczeń, każdy musiałby ją przeczytać, jeśli chciałby przejść do następnej klasy. Nie znam się może na wychowywaniu dzieci, swoich nie mam, a dwuletni kurs pedagogiczny dawno wywietrzał mi z głowy. Sam jednak byłem dzieckiem, i wspominając swoje dzieciństwo odnajduję w nim echa tamtych czasów, kiedy dzieci umiały jeszcze być dziećmi. Można było obyć się bez konsol, tabletów, komórek i super - hiper wielkich zestawów klocków lego. Najlepszą zabawką była twoja własna wyobraźnia i fantazja. Jeśli więc zależy wam na tym by wasze dzieci miały równie fajne dzieciństwo jak wy, po przeczytaniu Weisera, a gwarantuję że zajmie wam to góra dwa - trzy dni, pochowajcie wszystkie elektroniczne gadżety, piloty i wręczcie książkę swoim pociechom.
W swojej debiutanckiej powieści Huelle przenosi nas w lata pięćdziesiąte minionego wieku, gdy pierwsze pokolenie powojenne małymi kroczkami zbliża się do wieku dojrzewania. Czasy to trudne, w których większość klepie biedę, i tylko nielicznych stać na takie luksusy jak prawdziwa skórzana piłka, radio czy też wyjazd na wakacje. Są to jednak rzeczy mało istotne gdy ma się dziesięć, dwanaście lat, rozsadza ciebie energia i radość z powodu wakacji, które wreszcie nadeszły, nawet jeśli wszystkie twoje plany wzięły w łeb. Jest przecież ON, tytułowy Weiser Dawidek, niezauważany i trzymający się dotąd z dala kolega z podwórka. Nagle okazuje się że "Dawid, Dawidek, Weiser jest żydek" zna się na wszystkim i potrafi zrobić takie rzeczy że chłopcom aż oczy bieleją z podziwu. Na dodatek ulubiona koleżanka staje w jego obronie i chodzi za nim krok w krok, a sam Dawidek skrywa skarb o którym marzy większość jego rówieśników. Jakby tego było mało świat staje nagle w obliczu zagłady. Plaże Bałtyku zaścielają tysiące martwych ryb, z nieba leje się żar, wszędzie panuje susza, ktoś widział kometę, kobiety szepczą po kątach, a ksiądz z ambony grzmi o karze Boskiej za grzechy.
Weiser Dawidek powinien być lekturą obowiązkową w szkole podstawowej. Bez zmiłuj się, bez bryków i streszczeń, każdy musiałby ją przeczytać, jeśli chciałby przejść do następnej klasy. Nie znam się może na wychowywaniu dzieci, swoich nie mam, a dwuletni kurs pedagogiczny dawno wywietrzał mi z głowy. Sam jednak byłem dzieckiem, i wspominając swoje dzieciństwo odnajduję w nim echa tamtych czasów, kiedy dzieci umiały jeszcze być dziećmi. Można było obyć się bez konsol, tabletów, komórek i super - hiper wielkich zestawów klocków lego. Najlepszą zabawką była twoja własna wyobraźnia i fantazja. Jeśli więc zależy wam na tym by wasze dzieci miały równie fajne dzieciństwo jak wy, po przeczytaniu Weisera, a gwarantuję że zajmie wam to góra dwa - trzy dni, pochowajcie wszystkie elektroniczne gadżety, piloty i wręczcie książkę swoim pociechom.
Subskrybuj:
Posty (Atom)