Polska literatura fantasy oraz Sci Fi odkąd
zabrakło Lema i Zajdla nie jest w najlepszej formie. Oczywiście jest Jacek
Dukaj, gdzieś tam przewinęła się Ewa Białołęcka ze świetnym Tkaczem
Iluzji, którego potem sama zepsuła rozciągając w męczącą serię, i Jarosław
Grzędowicz, którego Pan Lodowego Ogrodu zapowiadał się świetnie,
ale czwartym tomem wykończył wielu czytelników. Co poza tym? Sapkowski, którego
fenomenu pierdzących w siodła wojów, zapijaczonych bardów i wymyślnych potworów
nigdy nie rozumiałem, Philipiuk, którego styl przypomina opowiadania pisane
przez licealistów, i pani Kossakowska, jednoznacznie kojarząca się ze
stereotypową, nieciekawą fanką fantastyki.
Wśród tej przypadkowej zbieraniny trudno odszukać
takie perełki jak Anna Kańtoch i jej trylogia Przedksiężycowi. Tytuł nie brzmi
zbyt zachęcająco. Sięgnąłem po pierwszy tom z polecenia, i w pierwszy odruchu
chciałem go szybko wrzucić za szafę. Trafiamy w sam środek jakiejś historii.
Kończący się lot kosmiczny. Statek naukowo badawczy i załoga która ewidentnie
nie pała do siebie sympatią. Resztki ludzkości. Uciekinierzy ze zniszczonej
Ziemi, poszukujący nowego miejsca we wszechświecie do osiedlenia się. Komputer
pokładowy sygnalizuje o planecie którą właśnie mijają, i na której być może
istnieje jakaś cywilizacja. Astronauci postanawiają ją zbadać. Trafiają na
przedziwną, mroczną, zniszczoną planetę. Cywilizacja na niej istniała, ale
wszystko wskazuje na to że wyginęła tysiące lat temu. Nasi bohaterowie
zwiedzają upiorne ruiny. W pewnym momencie dzieje się coś niezwykłego. Ruiny
zaczynają się poruszać, jedna z badających, zostaje draśnięta. Jej stan zdrowia
gwałtownie się pogarsza. Zanim zdąż dotrzeć do statku, umiera. Jej towarzysz,
próbując jej pomóc, również nagle podupada na zdrowiu, a trzeci z badaczy
gdzieś się zgubił.
Trochę to nudne, wymuszone i śmieszne. Takie
miałem wrażenie. Nie poddałem się jednak, i odwróciłem następną stronę. Zmiana
miejsca akcji. Inne miejsce, inny czas. Futurystyczna metropolia i dwoje
młodych ludzi. Szykują się, wraz z pozostałymi mieszkańcami miasta, na coś
nazywanego Skokiem, organizowanego przez tytułowych Przedksiężycowych. Atmosferą
przypomina trochę naszego sylwestra. Tylko trochę, bowiem już po kilku
kolejnych stronach dowiadujemy się że powtarzający się co jakiś czas Skok to
nic innego jak swego rodzaju selekcja. Zabiera wszystko co zniszczone i zbyt
mało doskonałe, w tym przede wszystkim ludzi. Ci którzy pozostają mogą się
cieszyć, świętować i czekać na kolejny Skok, który może i tym razem ich ocali,
przybliżając do mitycznego przebudzenia. Chłopak, artysta malarz, sierota, jest
przekonany że tym razem przyjdzie jego kolej by zostać w tyle. Dziewczyna,
pochodząca z dobrej rodziny, przeszła wiele genozmian i jest pewna że i tym
razem jej się uda. Obydwoje bardzo się mylą. On zostaje i w powszechnym szale
radości ocalonych spotyka dziewczynę równie zdziwioną tym że została jak i on.
Tu się zaczyna właściwa historia. Kim są Przedksiężycowi? Czy można ich w jakiś
sposób pokonać? Powstrzymać Skoki? Czym jest Przebudzenie? Co się stało z
zaginionym członkiem załogi? Na te i inne pytania autorka odpowiada sukcesywnie, prowadząc nas przez gąszcz postaci z
pierwszego, drugiego i trzeciego planu, licznych zwrotów akcji i wiele poziomów
wtajemniczenia w całą tę zagadkę. Ostateczne rozwiązanie znajdziemy dopiero
na samym końcu. Inna spraw czy to jest tak naprawdę koniec, czy może raczej
początek?
Powieść napisana lekko i zgrabnie. Anna Kańtoch
zachwyca wyobraźnią, tworząc niezwykle skomplikowany, bardzo rozbudowany i
wiarygodny wszechświat. Jedno co można zarzucić temu cyklowi to zbyt duża ilość
postaci i zwroty akcji doprowadzające czytelnika do szału. Pani Anna powinna
być wzorem dla wszystkich parających się literaturą fantasy i Sci Fi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz