Literatura czeska nigdy mnie nie
pociągała. Kiedyś, gdy cierpiałem na ciężkie niedoczytanie, a nic innego,
wartego uwagi nie było pod ręką, sięgnąłem po "Pociągi pod specjalnym nadzorem".
Spodobały mi się, ale kolejne dzieła Hrabala nie przypadły mi do gustu. Nie
udało się również z Kunderą, a dzięki popularnemu u nas Szwejkowi, czeska proza
długi czas kojarzyła mi się głównie z przaśnymi i rubasznymi, starszymi panami z dużym brzuchem i wąsem, z
czasami gdy panowały Austro – Węgry, i nie miałem ochoty zagłębiać się w ten
świat. Moje podejście do tej literatury uległo przemianie w momencie gdy od portalu Dobre Ksiażki – Magazyn o Literaturze
otrzymałem do zrecenzowania „Macoszkę”. Potem było jeszcze spotkanie z Jaroslavem Rudišem w ramach Miesiąca Spotkań Autorskich, i poczułem się
zauroczony twórczością naszych sąsiadów. Skorzystałem więc z okazji, i podczas
kolejnych wieczorów autorskich, w festiwalowej księgarni nabyłem Ciszę w Pradze.
Jaroslav Rudiš byłby świetnym
pracownikiem marketingu. Zrobiłby wielką karierę, gdyż potrafi zainteresować potencjalnego
nabywcę nawet najbardziej niepotrzebnym i zepsutym przedmiotem. Podczas
spotkania autorskiego pięknie opowiadał o swojej prozie, w tym zwłaszcza o Ciszy
w Pradze, zarzucając przynętę na tych którzy powieści jeszcze nie czytali.
Przynętą było świetne zresztą hasło „Z Ciszą w Pradze można podróżować po
Pradze. Tramwajem”. Jako że uwielbiam podróże, w stolicy Czech jeszcze nie
byłem, a bardzo chciałbym tam pojechać, dałem się na tego robaczka złapać.
O czym jest ta książka ? Chyba o
ciszy, ale pewności nie mam. Zewsząd dobiegają hałasy, muzyka, auta, samoloty,
tramwaje, rozmowy. Zresztą dziś żadne duże miasto nie cichnie nawet na chwilę.
I o tym chyba miała opowiadać Cisza w Pradze, o poszukiwaniu chwili bez
dźwięku, chwili spokoju, oddechu, chwili dla myśli, którą zabija hałas. Coś
jednak Jaroslavovi nie wyszło. Czytelnik otrzymuje bardzo płytką historię
kilkorga ludzi, mieszkańców Pragi, których drogi splatają się pewnego dnia u
schyłku lata. Brzmi jak stara, zdarta płyta, prawda? Powieść przypomina
popularne filmy, jak "To właśnie miłość", czy "Walentynki" z Julią Roberts.
Daleko jej jednak to wspomnianych filmów, które za każdym razem ogląda się z
przyjemnością, i mimo że zbyt głębokie nie są, zawierają pewną dawkę
wrażliwości. Rudiš starał się nadać swojej prozie głębi, z postaci uczynić
bohaterów z krwi i kości, ale mu to nie wyszło. Jego bohaterowie są dość
stereotypowi, płascy, wręcz irytujący w swoim niezadowoleniu z życia i miejsca
w którym przyszło im mieszkać. Plączą
się bez celu to tu to tam, prowadząc
nijakie rozmowy o niczym konkretnym, wtrącając co chwila słowa w języku
angielskim. Strasznie to irytujące, zwłaszcza że dla Rudiša najwyraźniej
wszyscy współcześni prażanie nawet w myślach angielskie zwroty. W powieści
każdy jest też oszalały na punkcie seksu, nawet Vladimir, zdziwaczały, samotny
wdowiec, przeżywa metafizyczny orgazm ze zmarła żoną. Nieprawdziwe okazuje się
też stwierdzenie że Cisza może posłużyć za przewodnik po Pradze. Autor umiejscowił
akcję zaledwie w kilku miejscach tego prawie 2 milionowego miasta,
przedstawiając je raczej w niekorzystnych barwach. Ciszę w Pradze można ze sobą
zabrać na wędrówkę, ale pod warunkiem że pozostanie w plecaku, a pod ręką
będziemy mieć prawdziwy przewodnik. Zbliżając się do końca lektury, miałem
nadzieję na spektakularny finał, który uratowałby całą resztę średniej prozy.
Niestety tutaj również spotkał mnie zawód. Miało być wielkie brzmienie, mocne
uderzenie, punkowy koncert, a potem
wielka cisza, a były infantylne pioseneczki zbuntowanej nastolatki, śmieszna
bójka i faktycznie wielka cisza.
Jedyne co ma jakąkolwiek wartość to pewna myśl autora, dotycząca lat dziewięćdziesiątych
i czasów współczesnych. Rudiš trafnie zauważył że ostatnia dekada XX wieku była
jakaś, kolorowa, pełna znaczeń, ideologii i subkultur. Chociaż dopiero co
wyszliśmy z komunizmu, w którym każdy miał być taki sam, wszyscy się mniej lub
bardziej pięknie różnili. Teraz mamy wszystko, ale nie potrafimy z tego
korzystać. Przyjmujemy miałką, medialną papkę bez wyrazu i znaczenia, jak gdyby
była komunią, życiodajnym napojem. Bez protestów pozwalamy się wtłaczać w
sztywne ramy nowoczesności, oddając w zamian swój indywidualizm.
Polecam "Boginie z Zytkovej" K. Tuckovej oraz "Zapytaj taty" J.Balabana.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Tytuły zapamiętam i na pewno przeczytam, a przynajmniej postaram się z nimi zmierzyć.
Usuń