Kochani. Oczytany Facet bierze udział w konkursie na literacki blog roku 2015. Od pierwszego października (01.10.2015) do piętnastego października możecie oddać na mnie głos, klikając tutaj, albo w baner po lewej stronie. Będzie mi bardzo miło. Za wszystkie głosy z góry dziękuję.
poniedziałek, 28 września 2015
niedziela, 27 września 2015
5 ekranizacji lepszych od książek
Zazwyczaj ekranizacje, adaptacje, albo co gorsza filmy na motywach dzieł literackich wypadają blado i nędznie, gdy postawimy je obok oryginałów i porównamy. To co scenarzyści, reżyser czy też aktorzy potrafią zrobić nieraz z książkowym pierwowzorem, woła o pomstę do nieba. Od każdej reguły zdarzają się jednak wyjątki.
1. Helen Fielding "Bridget Jones: Dziennik"
Powieść która stworzyła modę na średniej jakości literaturę kobiecą. Przewidywalna do bólu i bardzo przeciętnie napisana, posiada jedną wielką zaletę. Helen Fielding bohaterką uczyniła normalną kobietę, z nałogami, pełną niedoskonałości, i przy tym wszystkim szalenie uroczą. Choć ten urok znalazłem dopiero w filmie, za sprawą cudownej Renée Zellweger. To dzięki niej i towarzyszącym jej aktorom, oraz świetnej muzyce, ta historia nabrała wyrazu. Można oglądać wiele razy i się nie znudzić, w przeciwieństwie do książki..
2. Frances Mayes "Pod słońcem Toskanii"
Piękna ze względu na opisywane krajobrazy. Pisałem już o niej przed rokiem. Wtedy, świeżo po wakacjach w Toskanii, byłem nią zachwycony. Dzisiaj, po nieudanej próbie przeczytania "Pod drzewem Magnolii" (autorka albo jej wydawca mają chyba jakiś problem z wymyślaniem tytułów) musiałem zweryfikować swoją opinię. Frances nie jest tak utalentowaną pisarką, za jaką ją uważałem, na jaką pozuje, i jaką kreują ją media i wydawcy. Nie wiem nawet czy w ogóle można ją tym mianem określać. Publikuje tylko wspomnienia, dość chaotycznie i zbyt szczegółowo opisując rodzinne sekrety i nieszczęścia. Dla czytelnika nie ma to żadnej wartości literackiej ani emocjonalnej. I tutaj przewagę nad wspomnieniową pisaniną zyskuje film "Pod słońcem Toskanii", pozbawiony pretensjonalności wynurzeń podstarzałej pensjonarki, który również mogę oglądać za każdym razem gdy emitowany jest w telewizji. Miło jest popatrzeć na piękną Diane Lane.
3. George R.R. Martin "Gra o tron"
Po pierwszym sezonie wielkiego hitu stacji HBO byłem zafascynowany światem jaki stworzył Martin. Szybko zabrałem się do czytania, by jak najszybciej poznać papierowy pierwowzór i dalsze losy bohaterów. Mniej więcej w połowie tej gigantycznej sagi zacząłem odczuwać znużenie, narastające wraz ze zbliżaniem się do ostatniego przetłumaczonego tomu. Świetny pomysł na oryginalne uniwersum i fabułę został zaprzepaszczony przez zachłanność pisarza. Martin zrobił wielką krzywdę swojemu własnemu literackiemu dziecku, czyniąc z niego Dynastię w scenerii średniowiecznej. Ratunkiem dla uzależnionych, zakochanych w lordzie Snow, czy też sympatyzujących z Ayrą, pozostaje serial. Świetnie nakręcony i zagrany, wciąga i nie pozwala nawet na chwilę się znudzić.
4. W. Somerset Maughan "Malowany welon"
Do tego tytułu podchodziłem kilkakrotnie, i nigdy nie byłem wstanie doczytać do końca. Przypominało to brnięcie przez zaspy śniegu, podczas zamieci śnieżnej. Filmy które powstały na podstawie prozy Maughana mogę oglądać, może nie tak często jak wspomniane wcześniej, ale z przyjemnością. Malowany welon doczekał się dwóch przenosin na srebrny ekran. Zdecydowanie lepszą od ekranizacji z 2006 roku, jest ta z 1934 roku, z niezapomnianą Gretą Garbo.
5. Borys Pasternak "Doktor Żywago"
Jedna z najbardziej znanych przedstawicielek rosyjskiej prozy, powieść opowiadająca o niebezpiecznych i krwawych czasach rewolucji październikowej, wojny, wielkich ludzkich dramatach i miłości. Tak mi się przynajmniej wydawało, gdy kilka lat temu w moje ręce trafił "Doktor Żywago". Wielokrotnie widziałem film z Omarem Sharifem i Julie Christie. Niesamowity, urzekający klimat, stara szkoła gry aktorskiej i ten charakterystyczny muzyczny motyw przewodni na ścieżce dźwiękowej. Bajka. W swojej pierwotnej formie Doktor Żywago jest jednak bardziej manifestem niż prawdziwą powieścią. Historia Jurija i Lary stanowi tylko tło dla polityki, krytyki politycznej i filozofii. Dla przeciętnego czytelnika pozycja całkowicie niestrawna.
piątek, 25 września 2015
Fanastyczny piątek
Piątek jest najmilszym dniem tygodnia. Po dniach wypełnionych trudem i znojem, pracą, wczesnym wstawaniem i wieloma innymi nieprzyjemnościami, nadchodzi w końcu ten moment gdy można na chwilę złapać oddech. Czas w którym wszystko jest możliwe, nawet to że znienawidzona koleżanka z pracy zostaje przez ciebie pokonana w magicznym lub słownym pojedynku i ze wstydu zapada się pod ziemie, ewentualność że wbijesz się na cudze wesele i poznasz miłość swojego życia, albo próbując się wymigać od porządków ukryjesz się w szafie z ulubioną książką i odnajdziesz drogę do równoległego świata. Idealny czas na odrobinę literatury fantastycznej i SciFi.
Dziś nie będzie recenzji jako takiej. Chciałbym abyście poznali kobietę która dla fantastyki zrobiła to co Jane Austen dla literatury pięknej. Urusla K. Le Guin. Autorka dwóch cykli powieściowych, Zimemiomorze i Ekumen, znany też jako Haim, oraz kilkunastu książek i wielu opowiadań. Pochodzi z rodziny inteligenckiej. Jest córką antropologa Alfreda L. Kroebera i pisarki Theodory Kroeber. Stąd też jej zainteresowania literaturą socjologią i antropologią społeczną, te ostatnie wyraźnie widoczne w jej twórczości. Pierwsze próby literackie poczyniła w bardzo młodym wieku. Mając zaledwie jedenaście lat wysłała swoje opowiadanie do magazynu literackiego o tematyce science fiction. Opowiadanie zostało odrzucone, co sprawiło że młodziutka pisarka porzuciła ten gatunek, parając się prozą nie fantastyczną. Nie przyniosło jej to popularności ani tym bardziej satysfakcji. Dopiero po wielu latach, na początku lat sześćdziesiątych wróciła do swych literackich korzeni i zainteresowań. Pierwszą powieścią, która została doceniona zarówno przez czytelników, jak i krytyków, nagrodzona Hugo i Nebula, jest Lewa ręka ciemności.
Bardzo wyraźne nawiązania do nauk społecznych, sprawiają że proza Le Guin nie jest tylko zwykłą rozrywką, dobrze napisaną bajką dla dorosłych. Krytycy i znawcy przypinają powieściom Ursuli łatkę tak zwanej soft science fiction, oraz feministycznej science fiction. Odnoszę wrażenie że fantastyka jest dla pisarki tylko pretekstem, rusztowaniem, na którym tworzy swoje historie, poruszając tematykę często niewygodną. Łatwiej pisać jest o pewnych sprawach, gdy dotyczą one innych, pozaziemskich cywilizacji, albo fantastycznych światów. Dla przykładu, w we wspomnianym już cyklu Haim, autorka porusza problem zetknięcia się ze sobą kompletnie obcych, będących na różnych stopniach rozwoju cywilizacji, co wywołuje szok i chaos wśród przedstawicieli obydwu cywilizacji. Natomiast w bardziej znanym cyklu Ziemiomorze, bardzo obecne są przesłania ekologiczne i feministyczne. Magia, której nie nauczysz się na lekcjach ani z ksiąg, jeżeli nie połączysz się z naturą. Kobieta, właściwie dziewczynka, w której dłoniach znalazło się życie potężnego maga oraz klucz do zażegnania konfliktu trwającego od stuleci. To również opowieść o tym że nie należy podejmować pochopnych decyzji, a konsekwencje naszych uczynków mogą wywrzeć piętno na całym naszym życiu.
Saga o Czarnoksiężniku z Archipelagu doczekała się dwóch ekranizacji. Aktorskiego serialu i japońskiej animacji. Wersja aktorska jest całkiem ładnie zrobiona, ale mocno spłycono przesłanie papierowej wersji. Animację stworzyli ludzie odpowiedzialni za sukcesy studia Ghibli. Tym razem jednak nie udało się stworzyć filmu porywającego fabułą, ani też animacją. Z pięknej, wielowarstwowej historii pozostało tylko kolorowe, wymięte opakowanie.
Niestety talentu Ursuli K. Le Guin nie doceniają również polscy wydawcy. Pojedyncze tytuły pojawiają się czasem w sprzedaży, ale naprawdę bardo rzadko. Łatwiej znaleźć starsze wydania, na allegro, w antykwariatach lub na wyprzedaży w bibliotekach. Jakimś cudem, w zeszłym roku na rynek trafiło piękne zbiorcze wydanie Ziemiomorza. Potem zapadła znów cisza, i próżno szukać kolejnych, tak udanych wznowień. Pozostaje więc czekać aż wydawcy się opamiętają, albo szlifować swój angielski i czytać w oryginale.
środa, 23 września 2015
Paweł Huelle "Śpiewaj ogrody"
Paweł Huelle po raz kolejny w swojej twórczości powraca do
rodzinnych stron, Gdańska i okolic. Bohaterami ostatniej powieści uczynił garstkę ludzi, pochodzących
z różnych sfer, których połączyła muzyka. Postaciami dominującymi są małżeństwo
Ernesta Teodora i Grety, dwojga ludzi szaleńczo zakochanych w sobie nawzajem i w muzyce. Towarzyszą im liczne postacie
poboczne, drugoplanowe, kaszubska służąca, polski ogrodnik, żydowski altowista,
litewski muzyk, niemiecki pastor, i wiele innych. Każdy z nich, choćby pojawiał
się tylko na chwilę, i był nieświadom tego że jest częścią większej całości, ma
do odegrania w tej historii swoją własną rolę. Tak jak nuty w partyturze. Każda
z nich brzmi inaczej, świetnie funkcjonuje samodzielnie, ale w parze z
pozostałymi tworzą coś niepowtarzalnego, wielkiego. Wystarczyłoby żeby choć
jedną z nich usunąć, podjąć inną decyzję, czegoś nie zrobić, a wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Oś dla opisywanych wydarzeń stanowią dwa utwory, przypadkowo odkryte przez Ernesta Teodora.
Pierwszym z nich jest niedokończona opera Wagnera, odnaleziona w jednym z
Budapesztańskich antykwariatów. Drugim
jest pamiętnik sprzed blisko dwustu
lata, napisany przez francuskiego arystokratę de Venancourta, pierwszego
właściciela posiadłości znajdującej się w granicach dzisiejszego Gdańska,
zamieszkiwanej przez Teodora i Gretę. Niekompletna
opera fascynuje Ernesta do tego stopnia,
że za wszelką cenę stara się ją dokończyć.
Trawiony przez twórcze demony, miota się pomiędzy tym jakże ciężkim zadaniem, a
tłumaczeniem z francuskiego
makabrycznego dziennika. Obsesja na punkcie "Szczurołapa", bo taki tytuł
nosi partytura, ostatecznie doprowadza do tragedii.
Akcja powieści rozgrywa się na kilku płaszczyznach
czasowych. Pierwszą, podstawową, stanowiącą bazę dla całej opowieści, jest
bliżej nieokreślona teraźniejszość, kiedy to narrator spisuje historię Grety i jej
męża. Druga i trzecia przeplatają się wzajemnie. Mały chłopiec, nastolatek i wreszcie
dorosły mężczyzna słucha opowieści starej Niemki o czasach jej młodości. Nie zauważenie narracja przenosi
nas w lata trzydzieste minionego wieku. Równolegle poznajemy też losy
Venancourta, wędrując z nim z gorącej Brazylii, przez Paryż, polskie i rosyjskie
ziemie, by wreszcie osiąść nad zimnym morzem. Taka konstrukcja wymaga od
czytelnika nieustającego skupienia, gdyż wystarczy chwila nieuwagi i już
znajdujemy się w innym miejscu i czasie, tracąc po drodze istotne niuanse
spajające poszczególne ogniwa tej historii.
Huelle tym razem opowiada czytelnikowi o okrutnych czasach,
które przyniosły nie tylko schyłek Wolnego Miasta Gdańska, ale też koniec
pewnej epoki dla całej ludzkości. Sztuka, która dotychczas była dopełnieniem
otaczającego nas świata a natchnienie darem od Boga, staje się częścią koszmarnego snu, z którego niesposób
się obudzić. W Śpiewaj ogrody powiedzenie że muzyka łagodzi obyczaje, traci
rację bytu. Jest wręcz odwrotnie, wzbudza agresję, jest narzędziem siejącym propagandę, nienawiść
i zniszczenie. W powieści autor ukazuje ten proces na przykładzie muzyki, ale
dotyczy to przecież każdej dziedziny sztuki, także tej, a może przede wszystkim
tej która nie daje się zamknąć w sztywnych ramach, daje chwilę wytchnienia i złudzenie
wolności, której nie można podporządkować własnym celom. Taki przejaw twórczych
idei należy unicestwić. „Tam gdzie pali
się książki, skończy się na paleniu ludzi” mówi Ernest Teodor do żony.
Powinniśmy wyryć te słowa na każdym murze i ścianie, zapisać wielkimi literami
w dziennikach, pamiętnikach, listach, gdzie tylko to możliwe, tak by nigdy już
o tym nie zapomnieć.
niedziela, 20 września 2015
5 książek wzruszających
Długo myślałem nad tym o jakich książkach dziś napisać. Nic nie przychodziło
mi do głowy, aż do momentu gdy koleżanka rozwiązująca quiz przeczytała jedno z
pytań dotyczące Nangijali. Powieści przy który się płacze! W większości są to
książki które czytałem w dzieciństwie. Nic w tym dziwnego. Dzieci są bardzo
wrażliwe, a wraz z dorastaniem sporo tej wrażliwości tracą. W dorosłym życiu
często już nie potrafimy płakać, a już na pewno nie ze wzruszenia.
1. Astrid Lindgren "Bracia lwie serce"
O Karolu i Jonathanie po raz pierwszy usłyszałem w pierwszym programie
polskiego radia. Wieczorami nadawano słuchowisko zrealizowane na podstawie tej
powieści. Historia dwóch braci od razu zawładnęła moim sercem. Śmiertelnie
chorym Karolem opiekuje się starszy Jonathan. Chłopcy są ze sobą bardzo
związani. Niestety los sprawia że Jonathan ginie w pożarze ratując młodszego
brata. Zrozpaczony chłopiec pociesz się nadzieją iż jego brat trafił do
Nangijali, krainy do której trafiają ludzie po śmierci, o której opowiadał mu
Jonathan. Wyczekuje dnia gdy i on tam trafi. Ten moment w końcu nadchodzi, gdy
do chłopca przylatuje gołębica ze wskazówką jak odnaleźć Jonathana. Karol
opuszcza dom, żegnając się z matką, i również trafia do fantastycznej krainy.
Przeżywają tam wiele przygód, także tych niebezpiecznych. Bracia lwie serce to
jedna z piękniejszych i mądrzejszych książek jak dotychczas czytałem. To
opowieść o samotności i lęku przed śmiercią który towarzyszy chyba każdemu
z nas. Proza Lindgren porusza również problemy takie jak odpowiedzialności
siebie i innych, dojrzewania, czystej, bezinteresownej miłości. Klasyfikowana
jako literatura dla dzieci i młodzieży, ale równie dobrze może być czytana
przez dorosłych. Może nawet powinna być to dla nas lektura obowiązkowa, bo
większość z nas zapomniała o tym co w życiu najważniejsze.
2. José Mauro de Vasconcelos "Moje drzewko pomarańczowe"
Opowieść o trudnych czasach, bezrobociu i powiększającą się coraz bardziej
przepaścią między warstwami społecznymi. Rzecz dzieje się w Brazylii w latach
30-ych ubiegłego wieku. Przedstawione w powieści wydarzenia widzimy oczami
małego chłopca, zafascynowanego magią kina. Początkowo zabawna historia
typowego łobuziaka, który zbyt wcześnie został zmuszony do tego by dorosnąć,
przeradza się w prawdziwy wyciskacz łez. Książka pełna jest błyskotliwych
dialogów między dzieckiem, które świat dopiero pojmuje, a dorosłymi, którym
tylko się wydaje że już go poznali, które dają wiele do myślenia.
3. L.M. Montgomery "Ania z Zielonego Wzgórza"
Powieść z nurtu literatury dla dziewcząt, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Czytałem ją kilkakrotnie, tak jak i wszystkie powieści tej kanadyjskiej pisarki. Sądzę że nie można jej przypinać łatki "dziewczyńska". Opowiada o tak uniwersalnych problemach że jest dobra dla każdego, bez względu na płeć i wiek. A to że jest to powieść bardziej emocjonalna niż przygodowa to przecież nic złego. Płakałem za każdym razem gdy umierał Mateusz.
4. Natsume Soseki "Jestem kotem"
Autor przenosi nas do Japonii z lat 1904-1905, kiedy to toczyła się wojna Japonii z Rosją. Narratorem i głównym bohaterem powieści jest kot, który nie posiada jeszcze imienia. Kot mieszka u nauczyciela o imieniu Kuschami. Opowiada czytelnikom o swoim codziennym życiu, kocich problemach i przyjemnościach, ale też o swoich obserwacjach ludzi i ich życia. Zabawne, mądre kocie przemyślenia często są aktualne również dzisiaj. Chwilami można dosłownie popłakać się ze śmiechu, by na koniec uronić łzę z zupełnie innego powodu...
5. Erich Segal "Love story"
Chyba najbardziej znana powieść amerykańskiego pisarza, przeniesiona na
srebrny ekran w 1970 roku przez Arthura Hillera, z przepiękną muzyką Francisa
Lai. Wersję filmową widziałem jako pierwszą, i bardzo mnie wzruszyła. Po
książkę sięgnąłem dopiero gdy w moje ręce trafiła jej kontynuacja, równie
świetna, ale już nie tak poruszająca "Opowieść Oliviera". Jak to
najczęściej bywa, powieść okazała się lepsza od filmu. Oprócz smutnej historii
Oliviera i Jenny, Segal tradycyjnie serwuje nam wnikliwą obserwację
amerykańskiego społeczeństwa, różnic klasowych i wielu innych aspektów życia w
tak zwanej "ziemi obiecanej".
piątek, 18 września 2015
Andrzej Szynkiewicz "Gniewne lato"
Do sięgnięcia po Gniewne lato zachęciła
mnie zapowiedź spotkania autorskiego, dosyć niekonwencjonalnego, które
niebawem ma się odbyć w jednej z wrocławskich bibliotek. Z wielką radością zacząłem
czytać, następcę Marka Krajewskiego, jak sobie wyobrażałem. Już po kilku
stronach przekonałem się jak bardzo moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością.
Gniewne lato jest zbiorem
czterech dłuższych nowel, które łączy ze sobą postać głównego bohatera i
narratora, Wilhelma Knocke, byłego policjanta, obecnie prywatnego detektywa,
oraz miejsce akcji, przedwojenny Wrocław. Brzmi znajomo, prawda? Na tym jednak podobieństwa
do powieści Marka Krajewskiego się kończą. Autor Gniewnego lata, Andrzej
Szynkiewicz, jest miłośnikiem retro kryminałów, o czym informuje nas nota
biograficzna. Powinien być zatem dobrze zaznajomiony z tego typu literaturą,
mieć świetne wyczucie klimatu, i chociaż ogólne pojęcie o obyczajach panujących
w tamtych czasach, do czego nie potrzebne jest oryginalne hobby, tylko odrobina
oczytania, albo uwagi poświęconej opowieściom babci czy starej ciotki. Niestety
jego proza całkowicie temu zaprzecza. Szynkiewicz nie potrafił zbudować
odpowiedniego nastroju jaki towarzyszy retro powieściom kryminalnym. Autor
zasypuje czytelnika potworną ilością niemieckich nazw ulic, co chwila odsyłając
do przypisów, a to nie wystarczy by oczarować. Równie dobrze Wilhelm mógłby nosić
imię Staszek, Maciek lub Grzesiek, i śledzić niewierne żony biznesmenów po
ulicach i lokalach współczesnego Wrocławia. Nie lepiej jest z zagadkami, które nasz
detektyw musi rozwiązać. Proste, przewidywalne do bólu, banalne intrygi,
pozbawione jakże potrzebnych w kryminałach gwałtownych i zaskakujących zwrotów
akcji. Towarzyszy im tania erotyka, która ani nic nie wnosi do opowiadanej
historii, ani nie pobudza wyobraźni. Sprawia tylko wrażenie że pisarz, w
którego głowie miały swe źródło, ma spory problem. Krótko mówiąc jest
niewyżytym erotomanem, fetyszystą kobiecych biustów, niezmiennie obfitych,
wylewających się i frywolnie poruszających.
To wszystko dałoby się jeszcze
jakoś przełknąć. Ot banalna książka, przeczytana dziś w drodze z domu do pracy
i z powrotem, jutro zapomniana. Niestety tak źle napisanej prozy nie da się
zapomnieć. Wwierca się w pamięć, uwiera i boli. Pourywane zdania, nietrafione,
wręcz idiotyczne porównania i metafory (kapelutek […] dosiadał wielki łeb
podobny do arbuza), gramatyczne potwory (Jej przejęcie nawet nie udawało być
udawanym) i inne tego typu niesmaczni przepełniają czarę goryczy. Gdzie się
podział korektor? Dla tej książki, przed wypuszczeniem na rynek, niezbędna była
gruntowana korekta, albo wręcz napisanie od nowa.
Czuję się oszukany i nabity w
butelkę. W moje ręce miał trafić apetyczna powieść o zbrodniach w przedwojennym
Wrocławiu. Tymczasem otrzymałem coś co przypomina bardziej kiepski fanfik niż
prawdziwą prozę. Nie ratuje go nic, nawet okładka okazuje się być oszustwem, bo
zdjęcie na niej zamieszczone przedstawia widok na dzisiejszy Ostrów Tumski
(przedwojenna katedra nie miała wież ze szpicem), czego nie ukryje nawet
stylizacja na sepiową fotografię. Najwyraźniej nie tylko korektor w
wydawnictwie Novae Res nie wywiązał się ze swoich obowiązków. Wielka, wielka
szkoda, żal i strata czasu. Zdecydowanie odradzam, chyba że ktoś chce się
utwierdzić w przekonaniu że powieści kryminalne nie zasługują na uwagę.
niedziela, 13 września 2015
płeć męska bloga vol. 3
Bohaterem dzisiejszego wpisu jest Przemysław Skokowski, podróżnik i bloger. Jest autorem bardzo popularnego bloga pod tytułem Autostopem przez życie. Facebook zdradza że jego bloga lubi i przynajmniej raz w życiu czytało prawie 28 tysięcy internautów, i w chwili obecnej jest chyba jednym z najbardziej popularnych blogerów podróżniczych.
Przemek podróżuje od dobrych kilku lat. Niemal zawsze autostopem, bo tak jest taniej, ciekawiej, chociaż też czasem niebezpiecznie. Zwiedził już kawał świata, czego szalenie mu zazdroszczę. Nie jestem jednak takim hardcorowcem, i nie zdecydowałbym się nigdy na samotną podróż autostopem do Birmy. Muszą mi wystarczyć opisy jego wypraw, i przygód. A jest co poczytać. Dla Przemka podróżowanie to już nie tylko hobby, ale też sposób na życie. Autor nie skupia się tylko na opisywaniu kolejnych odwiedzanych miejsc, poświęca też sporo uwagi zjawiskom społecznym, kulturze, obyczajom, spotykanym po drodze ludziom i ich historiom. Jako doświadczony globtroter udziela też porad początkującym włóczęgom. Jak zacząć, jak złapać stopa, w jaki sposób zdobyć fundusze na wymarzoną podróż gdy portfel świeci pustkami. Wspomina też o swoich inspiracjach, między innymi o wędrówce szlakiem Św. Jakuba, na którą i ja kiedyś chciałem się wybrać. Świetnie napisane, z wyczuciem, klasą i sporą dawką specyficznego poczucia humoru, teksty uzupełniają piękne zdjęcia i niezgłębione pokłady optymizmu. Tak to już chyba jest z ludźmi, którzy z nie jednego pieca chleb jedli, wiele widzieli i przeżyli. Nie przejmuje się drobnostkami, a i większe problemy nie są wstanie rozłożyć go na łopatki. Udziela się to również czytelnikom, za co bardzo ci Przemku dziękuję.
Autostopem przez życie, niezwykła książka, którą dosłownie połknąłem w dwa dni, której recenzję przeczytacie tutaj, jest częścią bloga. W jednym z ostatnich wpisów przeczytałem że właśnie skończył pisać kolejną książkę. Czekam z niecierpliwością na jej premierę. Tymczasem zachęcam do odwiedzin Autostopem . Koniecznie dodajcie do ulubionych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)