Pokazywanie postów oznaczonych etykietą musisz przeczytać. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą musisz przeczytać. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Lars Mytting "Płyń z tonącymi"


Lars Mytting polskim czytelnikom dotychczas zaprezentował się jako autor bestselerowego "Porąb i spal", nietypowego poradnika dla mężczyzn, dotyczącego głównie drewna, ale również życia jako takiego. Podobno. Przed lekturami tego typu czuję swego rodzaju blokadę, i raczej niechętnie po nie sięgam. Prozatorski debiut pisarza, Płyń z tonącymi, wydał się jednak na tyle interesujący, że z przyjemnością sięgnąłem po książkę. 

środa, 30 grudnia 2015

Anna Herbich "Dziewczyny z powstania"


anna herbich dziewczyny z powstania oczytany facet

Anna Herbich jest dziennikarką tygodnika "Do Rzeczy". Pracowała również dla takich tytułów prasowych jak "Rzeczpospolita" i "Uważam Rze". Jest warszawianką, taką prawdziwą, z korzeniami sięgającymi kilka pokoleń wstecz, z urodzenia i z serca. Dała temu wyraz pisząc bestselerowe Dziewczyny z powstania, jedną z części fantastycznej serii "Prawdziwe historie".

piątek, 25 grudnia 2015

Harper Lee "Idź, postaw wartownika"

idź postaw wartownika recenzja powieści

Idź, postaw wartownika jest powieścią wyjątkową. Już sama historia powstania tej książki nadaje jej miano niezwykłej. Harper Lee napisała ją w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, po czym zagubiła rękopis. Autorka powróciła do Maycomb i Jean Louise zwanej Skautem, pisząc słynnego "Zabić Drozda". Kilkanaście miesięcy temu świat obiegła elektryzująca informacja o odnalezieniu rękopisu dzieła o którym niemal nikt nie słyszał przez przeszło pół wieku. Historia literatury wiele dzięki temu zyskała. 

wtorek, 15 grudnia 2015

Paul Auster "Trylogia Nowojorska"


paul auster trylogia nowojorska recenzja

Paul Auster jest jednym z wybitniejszych pisarzy amerykańskich. Przez krytyków ceniony na równi z Kurtem Vonnegutem i Philipem Rothem. Jest autorem wielu opowieści, esejów i wierszy, od których rozpoczęła się jego kariera pisarska. Auster jest również związany z kinem, jako autor scenarzysta i reżyser. Najbardziej znaną książką w pisarskim dorobku jest Trylogia nowojorska, która to przyniosła pisarzowi największą sławę. 

czwartek, 3 września 2015

David Nicholls "Jeden dzień"

David Nicholls "Jeden dzień"

Zdarzyło się wam kiedyś przeczytać książkę, i w momencie gdy wasz wzrok prześlizgnął się po ostatniej kropce poczuć żal że to już koniec? Mnie spotkało to dzisiaj w autobusie, a tą delikwentką jest Jeden dzień Davida Nichollsa.

Akcja powieści rozpoczyna się w dniu uroczystości  ukończenia studiów przez Emmę i Dextera. Ona, inteligentna, oczytana, niezwykle ambitna i zaangażowana we wszystko co można być zaangażowanym, pełna kompleksów, pozbawiona całkowicie wiary we własne siły. On pochodzi z bogatej rodziny, jest przystojnym, popularnym, aż nazbyt pewnym siebie kobieciarzem, oczekującym od życia dobrej zabawy. Znali się wcześniej, ale była to raczej powierzchowna znajomość. Dopiero podczas ostatniej studenckiej imprezy coś ich do siebie przyciąga, być może lęk przed prawdziwym, dorosłym życiem, i zawiązuje się przyjaźń silniejsza niż dzielące ich różnice, więź, która przetrwa wiele lat. Przez kolejne dwie dekady Em i Dex, Dex i Em przeżywają liczne upadki i znacznie mniej wzlotów, krążąc wokół siebie niczym żuraw i czapla w znanym wierszu Brzechwy. Słodka i banalna historia jakich wiele, można by powiedzieć, prowadząca do przewidywalnego zakończenia. Otóż nie. Finał tej opowieści zaskakuje, wręcz wali obuchem w głowę, a pojawiające się na jej kartach postacie pierwszego i drugiego planu są złożone, wielowymiarowe, ani czarne, ani białe, po prostu ludzkie.
Autor ciekawie obrazuje pewne elementy współczesnego świata, wspomnianego już strachu przed dorosłością, obsesyjnego wręcz pragnienia bycia popularnym i lubianym, desperackich, często nieefektywnych poszukiwań własnego miejsca na ziemi, i wreszcie tworzy dosyć krytyczną laurkę dla mediów i show business-u. Jeden dzień to również świetne źródło inspiracji dla poszukujących nowych-starych doznań literackich i muzycznych, David Nicholls wielokrotnie wspomina o mniej lub bardziej znanych pisarzach, współczesnych i klasycznych, a także o świetnej muzyce lat dziewięćdziesiątych. 

Przychodzi mi na myśl tylko jedna negatywna refleksja w związku z tą powieścią, a dokładniej to z ekranizacją, którą widziałem niestety w pierwszej kolejności. Reżyser bardzo wiernie przeniósł tę historię na srebrny ekran, ale  nie oddał w pełni atmosfery papierowego pierwowzoru. A jest ona niepowtarzalna, dowcipna, melancholijna i odrobinę moralizatorska. Jeden dzień dał mi wiele do myślenia. Jak często życie rozmija się z tym jak je sobie wyobrażaliśmy, ile szans na coś wspaniałego przechodzi koło nosa z powodu głupoty, ograniczeń, strachu, jak dużo w życiu zależy od nas samych. Autor przekazuje czytelnikom swoje przesłanie, może mało odkrywcze, ale pewne rzeczy trzeba powtarzać po wielokroć, bo o oczywistościach często się zapomina. Nie warto odkładać tego co chcemy zrobić teraz na później, bo możemy nie zdążyć. Musimy się tylko nauczyć zauważać i wykorzystywać możliwości, które los podsuwa nam nieustannie. Mogą się pojawić nawet u schyłku życia, bo przecież w każdej chwili zasługujemy na odrobinę szczęścia.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Podręcznik bycia dzieckiem, czyli "Weiser Dawidek" Pawła Huelle


Jak to jest możliwe by napisać książkę, która jednocześnie nią nie jest i jest trzema różnymi ? O to trzeba by zapytać Pawła Huelle, jednego z lepiej piszących rodzimych literatów, bo jak sam wielokrotnie podkreśla w swojej debiutanckiej powieści, wcale nie pisał książki.

Oprócz tego że Weiser Dawidek nie jest książką, jednocześnie skrywając w sobie zaczątki kolejnych dwóch nie książek, a jak się dobrze wczytać to i kilku więcej, to jest na dodatek okrągłą nie książką. Oczywiście tylko w przenośni.  Autor opowiadając o  pewnych upalnych wakacjach, dawno, dawno temu, krąży wokół jednego, konkretnego wydarzenia, to zbliżając się do niego, to oddalając. Dokładnie w taki sam sposób często działa nasza pamięć. Gdy usilnie staramy się przypomnieć sobie jakieś szczegóły, pamięć krąży dookoła, wyciągając co i rusz z zakamarków wspomnienia mniej lub bardziej związane z tym czego szukamy, w rezultacie naprowadzają naszego prywatnego archiwistę na ten fragment przeszłości, który jest nam aktualnie potrzebny.

W swojej debiutanckiej powieści Huelle przenosi nas w lata pięćdziesiąte minionego wieku, gdy pierwsze pokolenie powojenne małymi kroczkami zbliża się do wieku dojrzewania. Czasy to trudne, w których większość klepie biedę, i tylko nielicznych stać na takie luksusy jak prawdziwa skórzana piłka, radio czy też wyjazd na wakacje. Są to jednak rzeczy mało istotne gdy ma się dziesięć, dwanaście lat, rozsadza ciebie energia i radość z powodu wakacji, które wreszcie nadeszły, nawet jeśli wszystkie twoje plany wzięły w łeb. Jest przecież ON, tytułowy Weiser Dawidek, niezauważany i trzymający się dotąd z dala kolega z podwórka. Nagle okazuje się że "Dawid, Dawidek, Weiser jest żydek" zna się na wszystkim i potrafi zrobić takie rzeczy że chłopcom aż oczy bieleją z podziwu. Na dodatek ulubiona koleżanka staje w jego obronie i chodzi za nim krok w krok, a sam Dawidek skrywa skarb o którym marzy większość jego rówieśników. Jakby tego było mało świat staje nagle w obliczu zagłady. Plaże Bałtyku zaścielają tysiące martwych ryb, z nieba leje się żar, wszędzie panuje susza, ktoś widział kometę, kobiety szepczą po kątach, a ksiądz z ambony grzmi o karze Boskiej za grzechy.

Weiser Dawidek powinien być lekturą obowiązkową w szkole podstawowej. Bez zmiłuj się, bez bryków i streszczeń, każdy musiałby ją przeczytać, jeśli chciałby przejść do następnej klasy. Nie znam się może na wychowywaniu dzieci, swoich nie mam, a dwuletni kurs pedagogiczny dawno wywietrzał mi z głowy. Sam jednak byłem dzieckiem, i wspominając swoje dzieciństwo odnajduję w nim echa tamtych czasów, kiedy dzieci umiały jeszcze być dziećmi. Można było obyć się bez konsol, tabletów, komórek i super - hiper wielkich zestawów klocków lego. Najlepszą zabawką była twoja własna wyobraźnia i fantazja. Jeśli więc zależy wam na tym by wasze dzieci miały równie fajne dzieciństwo jak wy, po przeczytaniu Weisera, a gwarantuję że zajmie wam to góra dwa - trzy dni, pochowajcie wszystkie elektroniczne gadżety, piloty i wręczcie książkę swoim pociechom.

sobota, 20 grudnia 2014

Irvin Shaw, autor zapomniany



Irwin Shaw jest w Polsce już chyba trochę zapomnianym pisarzem. Jeśli się mylę to proszę wyprowadzić mnie z błędu. Głośny kiedyś serial  Pogoda dla bogaczy, na podstawie powieści tego Pana przyniósł także popularność jego książkom. Dzisiaj próżno szukać ich po księgarniach, a wielka to szkoda, gdyż to jeden z lepszych pisarzy amerykańskich.

Przyszedł na świat 27 lutego 1913 roku jako Irwin Shamforoff w południowym Bronksie, dzielnicy Nowego Jorku, w rodzinie żydowskich emigrantów z Rosji. Następnie rodzina przeprowadziła się do Brooklynu zmieniając na nazwisko na Shaw. Swoją przygodę z pisaniem Irwin rozpoczął już w  college'u, który ukończył, gdzie redagował szkolną gazetę. Rok po ukończeniu szkoły zajął się pisaniem scenariuszy, słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. Jego pierwsza sztuka została wystawiona w 1936 roku. Brał udział w II wojnie światowej, i te przeżycie posłużyły za kanwę jego debiutanckiej powieści Młode Lwy.  Po wojnie, oskarżony o sympatyzowanie z komunistami, znalazł się na czarnej liście. Wyemigrował do Europy, gdzie mieszkał przez blisko 25 lat. To właśnie na starym kontynencie powstały jego najlepsze dzieła. 

Dotychczas miałem przyjemność przeczytać Hotel Św. Augustyna (w oryginale Nightwork) oraz Wieczór w Bizancjum. Napisane lekko i przyjemnie, poruszają już nie tak lekkie i miłe tematy. W obydwu powieściach Shaw krytykuje amerykański styl życia, przedstawiając swoich rodaków jako ludzi pozbawionych zasad, często pustych i zachłannych. W Wieczorze w Bizancjum obrywa się  również i innym nacjom, ludziom filmu i kina. Shaw po mistrzowsku zawiązuje wątki fabularne, łącząc i mieszając je ze sobą w taki sposób że zakończenie w obydwu przypadkach były dla mnie zaskoczeniem. Spotkałem się z opinią iż słabą stroną jego utworów są właśnie zakończenia, za każdym razem miałkie i bez wyrazu. Nie mogę się z tym zgodzić. Irwin nie pisał kryminałów ani powieści sensacyjnych, zatem nie powinniśmy oczekiwać spektakularnych finałów niczym w filmach o Bondzie. Umiejętność zamknięcia fabuły w sposób naturalny, życiowy a przy tym zaskakujący to naprawdę duży plus. Kolejną zaletą jest wciągająca narracja, prowadzona w pierwszej osobie, co wzbudza sympatię do głównego bohatera. 

Irwin Shaw był nie tylko świetnym pisarzem, ale również wnikliwym obserwatorem życia i ludzi. Jego pierwsze publikacje pochodzą z lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku, a ostatnia powieść, Dopuszczalne straty, ukazała się w 1982 roku, więc ponad ćwierć wieku temu. Wciąż jednak pozostają aktualne i dają wiele do myślenia. Polecam jako dobrą rozrywkę jak i pożywną strawę dla ducha.

niedziela, 14 grudnia 2014

Magdalena Tulli "Szum"


Trudno stwierdzić czy Szum to powieść, czy zbiór wspomnień, swego rodzaju rozliczenie się z przeszłością, przebaczenie, katharsis. W jednym i w drugim wypadku jest to utwór wyjątkowy, delikatny niczym figurka z chińskiej porcelany i jednocześnie niewyobrażalnie ciężki. Tak to już bywa ze wspomnieniami. 

Mamy tu do czynienia z kolejnym tytułem poruszającym problematykę wojny i traumy jaką była dla tych którzy ją przeżyli. Wyróżnia się jednak spośród wielu podobnych ujęciem tematu. Wojnę widzimy oczami dziecka a potem dorosłej kobiety, żyjącej wiele lat po jej zakończeniu. Wszędzie kręcą się martwi esesmani, w szkole uczy się dzieci pogardy dla zachodnich sąsiadów, mieszkających w nierealnym, potwornym miejscu, a odkrycie że Niemcy są prawdziwymi ludźmi jest szokiem.

W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Każda przykrość która nas spotyka jest głęboko zakorzeniona w przeszłości, przekazywana z pokolenia na pokolenie. To co robimy w następstwie przykrych wydarzeń nie pozostaje bez echa, chociaż czasem jest ono tak ciche że wydaje się nam iż go niema. Koszmar jaki podczas wojny przeżyły matka narratorki i jej siostra, koszmar który miał miejsce na tym etapie życia który powinien być od nich wolny, w dzieciństwie, sprawił że na zawsze zgubiły drogę powrotną do tego co było wcześniej. Nie potrafiąc żyć normalnie, chowając się za murem pozorów, milcząc o tym o czym powinny był krzyczeć aż do zdarcia gardła, zatruwały same siebie oraz swoich bliskich. Próbują zapomnieć o tym co przeżyły podświadomie przerzuciły ciężar przeszłości na narratorkę, zamykając ją w niewygodnej szufladce i przypinając łatkę, niemal gwiazdę Dawida, tej złej i problematycznej. Mając władzę nad tym komu będzie lepiej a komu gorzej, wykluczając kogoś, odbierając wszelkie przywileje, można poczuć się na chwilę lepszym, silniejszym. Siostry zapomniały o tym, a może nigdy nie zostały tego nauczone, że łamiąc w kimś ducha kaleczymy też swojego własnego. 

Autorka opisuje również szarą codzienność, świat w którym każdy ma coś do ukrycia, czegoś się boi, przed czymś ucieka, a najlepszą obroną jest atak. Podkreśla to, czego być może niektórzy nie są wstanie zauważyć, że często gorsza od fizycznej jest przemoc psychiczna, słowna. Trudniej się bowiem przed nią obronić. Poznajemy szkolne realia sprzed kilku dekad, które  niewiele różnią się od współczesnych. Okrutne środowisko rówieśników, niczym dzikie zwierzęta pozbywające się ze stada słabszych, zbyt odstających od reszty osobników. Znerwicowani nauczyciele, przenoszący swoje osobiste problemy do szkoły, często odreagowujący niepowodzenia i frustracje na uczniach.

Szum jest książką bardzo osobistą. Nie tylko dla autorki, ale i dla czytelników. Każdy jest w stanie odnaleźć w niej fragmenty własnego życia, własnego szumu.

Za książkę bardzo dziękuję miesięcznikowi Modny Kraków  i dobrym książkom.

piątek, 5 grudnia 2014

John Galsworthy "Saga rodu Forsyte'ów"


Pisanie o tej powieści rzece przypomina wspinaczkę na K2 albo inny z morderczych szczytów, i trochę się tego obawiam, ale do odważnych świat należy. Trudno jest mierzyć się z dziełem które napisano prawie 100 lat temu, a które opowiada o jeszcze starszych czasach. Chociaż mój nauczyciel historii z liceum, którego nikt nie lubił, tylko lizusy udawały że jest inaczej, i którego serdecznie nie pozdrawiam, twierdził że to grafomania i literatura schodów kuchennych. Nigdy w niczym się z nim nie zgadzałem, a w szczególności w tym punkcie.

Jak sam tytuł wskazuje, jest to saga rodzinna, jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Trzy tomowa Saga rodu Forsyte'ów, opowiadająca o losach zamożnej londyńskiej rodziny na przestrzeni kilku dekad, to zaledwie część wielkiego cyklu, w którego skład wchodzi jeszcze trzy tomowy Koniec rozdziału, zbiór opowiadań Na giełdzie Forsyte'ów oraz również trzy tomowa Nowoczesna komedia. Ten ostatni cykl jest luźno powiązany z pozostałymi tytułami poprzez kilka głównych postaci z poprzednich części, które tutaj przewijają się na dalszym planie. W sumie ponad 100 lat historii. Przyznać trzeba że niezwykle fascynującej historii, która urzeka na kilku płaszczyznach. 

Przede wszystkim wątek główny, czyli familia Forsyte'ów. Budowa wielkiej fortuny i rozrastająca się z każdym pokoleniem rodzina. Przyjaźnie, miłości małe i duże, zatargi, zdrady i sekrety, ale też wielka siła rodziny. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale nie zawsze tak bywa. Czasem bliscy są nimi naprawdę i można na nich liczyć w ciężkich chwilach, nawet jeśli wcześniej samemu się ich zawiodło. Zabawnie jest obserwować podskakujące małe dziewczynki, przeradzające się w szalejące na przyjęciach podlotki, a potem stateczne matrony.

Oprócz tego mamy tutaj do czynienia z fantastycznym studium epoki która przeminęła bezpowrotnie. Opisy przyjęć, spotkań towarzyskich, zabaw, zwyczajów i zachowań. W każdym niemal zdaniu czuć wielki sentyment autora do świata dam i dżentelmenów, spacerów, powozów, aut przypominających karety, pięknych sukien i eleganckich fraków, który był jego teraźniejszością i nagle okazało się że nic już prawie z niego nie pozostało. Galsworthy pochwala to co piękne, honor, zasady moralne,  życie bliższe naturze i drugiemu człowiekowi. Nie szczędzi też słów krytyki wobec klasy społecznej do której należą jego bohaterowie, i z której sam się wywodzi. Im bliżej końca i czasów nam współczesnych, lat 20-ych i 30-ych XX wieku, tym więcej niestety krytycyzmu.

Cykl doczekał się kilku ekranizacji. Pierwsza z nich, That Forsyte Woman z 1949 roku, skupia się tylko na niewielkim fragmencie, wątku nieszczęśliwej miłości Soames'a Forstye i jego żony Irene. W 1967 roku nakręcono serial telewizyjny pod tytułem Saga rodu Forsyte'ów. Istny tasiemiec jak na tamte czasy, emitowany również w polskiej telewizji, tak jak i nowsza wersja z lat 2002 i 2003. Widziałem obydwa seriale i, chociaż ten nowy jest kolorowy i technicznie lepszy, nie może się równać ze starszą produkcją. 

Najlepsza pozostaje i tak książka. Nie jest to jednak lektura łatwa, i nie przypadnie do gustu tym, którzy oczekują wartkiego tępa i nagłych zwrotów akcji. Czas, jak to czas, raz ciągnie się niemiłosiernie, a raz pędzi jak odrzutowiec, przynosząc kolejnym Forsyteom radości, smutki, dramaty i miłostki, przeplatane zwykłą codziennością. I właśnie dlatego tak bardzo lubię tę powieść.

środa, 26 listopada 2014

Susanne Clarke "Jonathan Strange i Pan Norell"


Trzytomowe dziełko brytyjskiej pisarki, Susanne Clarke, jest jak śnieżna kulka rzucona ze szczytu wysokiej góry. Upada na ziemię i toczy się, stając się coraz większą i bardziej niebezpieczną. Początek pierwszego tomu  może być trochę nudny dla miłośników gatunku. Jak na powieść fantasy dosyć długo nie dzieje się nic fantastycznego ani magicznego. Co prawda mamy do czynienia z całą bandą magów, ale są to magowie stricte brytyjscy, bardziej naukowcy teoretycy od magi. Panowie magowie zbierają się w bibliotece i dyskutują na tematy magii i czarów. Broń Boże nie wolno jej uprawiać. To nie przystoi prawdziwemu dżentelmenowi. Wśród znakomitego towarzystwa ogromną popularnością i szacunkiem cieszy się Pan Norell, mag o ogromnej wiedzy i zagorzały przeciwnik praktyk czarnoksięskich. Jest poważany nie tylko przez kolegów po fachu, ale również przez zwykłych mieszkańców Londynu. Zapraszany na obiady, bankiety i bale bryluje w towarzystwie. Pewnego dnia pojawia się nowy mag, młody Jonathan Strange. Początkowo niewiele wie na ten temat, ale jest rządny wiedzy i ma chłonny umysł. Szybko zyskuje przyjaźń Pana Norella, od którego wiele się uczy. Nadchodzi w końcu moment, w którym Jonathan postanawia sprawdzić to czego się nauczył w praktyce. Błyskawicznie staje się osobą najbardziej pożądaną w dziewiętnastowiecznej londyńskiej śmietance towarzyskiej i otrzymuje posadę głównego maga w armii. Jak można łatwo się domyśleć, przyjaźń pomiędzy magami przeradza się w rywalizację. 

Z każdym rozdziałem zapadamy się coraz głębiej w bagno, jakim okazuje się być magia praktyczna. Poznajemy elfy, mroczne, niemal pozbawione uczuć, samolubne i dumne istoty, które nienawidzą ludzi, zmuszających ich czarami do posłuszeństwa. Dowiadujemy się też co tak naprawdę kieruje Panem Norellem, i dlaczego jak ognia unika rzucania zaklęć. Klimat powieści z zabawnego pastiszu nie wiadomo kiedy przeradza się w mroczną, ciężką i przyprawiającą o dreszcze powieść, od której nie sposób się oderwać.

Jonathan Strange i Pan Norell to naprawdę świetna fantastyka. W skali od 1 do 10 zdecydowanie 10 +, przy czym taką samą punktację przyznaję twórczości Gaimana. Kto zna i lubi tego pan już powinien biec do najbliższej księgarni albo biblioteki.Pozostali muszą uwierzyć mi na słowo. Warto.

wtorek, 25 listopada 2014

Erich Segal "Absolwenci"



Pamiętacie znany, obsypany nagrodami wyciskacz łez Love story, z Ali MacGraw i Ryanem O'Nealem, z niesamowitą muzyką Francisa Lai? Ekranizacja jednej z najbardziej znanych powieści dzisiejszego bohatera, Ericha Segala. Nie o tym tytule mam zamiar dzisiaj napisać, chociaż i o nim należałoby wspomnieć. Innym razem. Dzisiaj skupiam się na Absolwentach

Harvard, jeden z Amerykańskich mitów. Uczelnia którą ukończyły największe znakomitości U.S.A. i nie tylko. Marzenie setek młodych ludzi, czy może raczej ich rodziców, dla wielu niedoścignione, snobistyczne, elitarne miejsce.  Dyplom Harvardu otwiera wiele drzwi, by pozamykać inne. O tej uczelni, a właściwie jej studentach, potem absolwentach opowiada nam Segal. Poznajemy pięciu młodych ludzi, wśród których niektórzy nie mieli  wiele do powiedzenia przy wyborze wyższej uczelni. W murach tej samej alma mater studiowali ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie. Dla innych była to nagroda pocieszenia, gdy z racji pochodzenia nie przyjęto ich na wymarzony uniwersytet, a dla niektórych wymarzony raj, brama do lepszego, zachodniego świata. Nasi bohaterowie to genialni muzycy, polityczni uchodźcy z komunistycznych Węgier, zapaleni naukowcy, sportsmeni. Każdy z nich ma swoje wyobrażenia o przyszłym życiu i karierze. Tak jak każdy młody człowiek wierzą w to że zmienią świat. Bardzo szybko po zakończeniu studiów okazuje się jak bardzo ich plany i wyobrażenia mijają się rzeczywistością. 

Przez 30 lat śledzimy ich wzloty i upadki. Obserwujemy rozwijające się uczucia, zabijane potem przez pęd ku karierze, zaprzepaszczone szanse, okrutny showbiznes, który jest w stanie zniszczyć najpiękniejszą przyjaźń, ale też wielką, prawdziwą miłość, do odkrytej na nowo ojczyzny przodków, nie tylko do drugiego człowieka, wielkie bohaterstwo i poświęcenie. Tytułowi absolwenci popełniają błędy jak wszyscy, zwykli śmiertelnicy, którym nie dane było ukończyć najlepszej na świecie uczelni. Ich perypetiom towarzyszy wielka polityka i historia, szczegółowo opisująca fakty których czasem na próżno szukać w podręcznikach. W powieści znajdziemy również dość ważny wątek polski - Zbigniewa Brzezińskiego.

Pierwsze strony powieści mogą zniechęcić do czytania, bowiem sposób prowadzenia narracji przypomina trochę ten znany z Gry o tron. Pojawiający się co chwila nowi bohaterowie sprawiają że można się pogubić w tym kto z kim i dlaczego. Przebrnąwszy jednak przez początek szybko można się wczuć w akcję, a to co wcześniej przeszkadzało staje się nawet atutem. Segal opisuje niektóre wydarzenia z perspektywy kolegów i koleżanek danej postaci, którzy słyszeli, widzieli, czytali o tym czy o tamtym znajomym ze studiów.  

Erich Segal to jeden z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku. Jego powieści długo nie schodziły z pierwszych miejsc bestsellerów. W prostych wydawałoby się historiach, ukrywa fundamentalne prawdy, albo odkrywa to czym amerykanie nie lubią się chwalić. Wszystkie jego dzieła, nie tylko Absolwenci, zasługują na to by je przeczytać.

piątek, 21 listopada 2014

David Foenkinos "Potencjał erotyczny mojej żony"


Od jakiegoś czasu mam smak na francuszczyznę. Nie na przeraźliwie śmierdzące sery bez smaku, żabie udka i ślimaki, ale na francuskie powieści. Może to odrobinę snobistyczne, ale miło jest napisać o sobie, albo powiedzieć komuś że lubi się francuskie powieści. Zainspirowany uroczym filmem Delikatoność, z Audrey Tautou, na podstawie książki Davida Foenkinosa, postanowiłem poznać bliżej jego prozę. Delikatność już znałem, więc nie pozostało nic innego jak rozejrzeć się za innymi tytułami pióra francuza. O wyborze zadecydowała okładka, na której ciemnowłosa kobieta w czerwonej sukience myje okno, czyli Potencjał erotyczny mojej żony

Od dawna nie miałem w rękach nowiutkiej, świeżutkiej, pachnącej, jeszcze przez nikogo nie czytanej książki. Celebrowałem więc chwilę gdy odginając okładkę zostawię nieodwracalny ślad, tak jak gdybym odbierał jej dziewictwo. W końcu, niezrażony nawet faktem iż autor uwielbia Gombrowicza, którego ja nie znoszę, zatopiłem się w pierwszej stronie, a chwilę potem poczułem że się czerwienię, oczarowany pisarstwem Davida. Jego styl jest jak niezwykle barwny obraz. Zdania przypominają pociągnięcia pędzlem, niemal widać odcisk włosia, a akapity kipią barwami i zaskakują odcieniami.

O czym jest Potencjał erotyczny mojej żony? Oczywiście o potencjale erotycznym żony głównego bohatera, Hektora, ale nie tylko. Hektor ma problem. Jest uzależniony od zbierania czegokolwiek, znaczków, patyczków, odznak, przysłów... Kolekcjonerstwo ma na celu wypełnić jego puste życie, z czego Hektor świetnie zdaje sobie sprawę. Postanawia więc wyleczyć się ze zbieractwa, zaczynając od niewłaściwej terapii, która wywróci jego życie do góry nogami. Nasz kolekcjoner spotka wiele przedziwnych postaci, jak na przykład dwóch polaków kolekcjonujących .... polaków występujących parami w powieściach, mężczyznę zbierającego chwile w których się stoi, mistrza kolarskiego, zdobędzie też przyjaciół, a co najważniejsze spotka swoją żonę. Całość historii Hektora ukazana jest ze sporym dystansem i przymrużeniem oka, dzięki czemu nawet w smutnych momentach czytelnika nie opuszcza dobry nastrój.

Oprócz opowiadania na prawo i lewo że lubi się francuską prozę, chciałoby się też powiedzieć tu i tam "moja żona", "moja żona to", "moja żona tamto", "moja żona i ja" itd. itp, tak jak Hektor, który delektował się faktem posiadania żony. I tym małżeńskim akcentem zakończę dzisiejszy post.

środa, 19 listopada 2014

Douglas Coupland, współczesny Kurt Vonnegut


Miałem zamiar napisać o pisarzach których lepiej nie czytać. Gdy usiadłem przed komputerem wydało mi się to jednak bezsensowne. Po co pisać o tym czego czytać nie warto? Lepiej skupić się na wybitnych autorach, takich jak Douglas Coupland, dosyć mało znany w Polsce pisarz i artysta. Dotychczas opublikował 13 powieści, 2 zbiory opowiadań i 7 książek non - ficion. Jest też autorem wielu scenariuszy filmowych i telewizyjnych oraz utworów dramatycznych. Jako prozaik zadebiutował w 1991 roku głośną powieścią Pokolenie X, dzięki której upowszechniły się takie pojęcia jak MacJob i Generation X. Bohaterami powieści są przyjaciele Andy, Claire i Dag. Szalone, nieco szokujące i zabawne poczynania tej trójki opisane są pod przykrywką komizmu. W rzeczywistości nie ma tu jednak nic śmiesznego. Są to postacie tragiczne, wyalienowane z konformistycznego, zmaterializowanego społeczeństwa. Za wszelką cenę chcą odciąć się od otaczającego ich świata i realiów w jakich przyszło im żyć, jednocześnie będą tym wszystkim przesiąknięci na wskroś. Temat który od lat nie traci na aktualności. 

Poddani Microsoftu, trzecia z kolej powieść w dorobku pisarskim, najprawdopodobniej uczyniła z autora śmiertelnego wroga Gatesa. Daniela Underwooda, narrator i postać pierwszoplanowa, tester programów Microsoft., pisze pamiętnik. Opisany w nim świat, jakże popularnych dzisiaj Korporacji, jest przerażający, zdehumanizowany. To świat pracoholików, ludzi okaleczonych uczuciowo i emocjonalnie, wykastrowanych z własnego JA, poświęcający wszystko dla dobra firmy. 

Szamponowy Świat to, wbrew pozorom, wcale nie opowieść o słodkich kobietkach spotykających się w salonie piękności by płakać i śmiać się, taplać we własnym sosie. Poznajemy natomiast młodego, zaledwie dwudziestoletniego chłopaka o imieniu Tyber, który mieszka w niewielkim miasteczku, w którym właśnie zlikwidowano zakłady atomowe. Miasteczko wymiera, ale dla naszego bohatera to żaden problem. Jest młody, ma samochód i zapas środków do pielęgnacji włosów. To wystarczy by stać się kimś. Dowcipna, ironiczna i w pewien sposób optymistyczna książka. 

Ostatni przeczytany przeze mnie utwór Couplanda to Wszystkie rodziny są nienormalne. Historia jednego spotkania rodziny Drummondów to najlżejsza i najbardziej zabawna z powieści Douglasa. W tej rodzinie naprawdę wszyscy są nienormalni. Nawet ukochana córka i siostra Sara, której wylot w przestrzeń kosmiczną na pokładzie wahadłowca jest przyczyną spędu rodzinnego, swoje szaleństwo ukrywa pod płaszczem racjonalizmu naukowca. Porwania, kradzieże, handel na czarnym rynku, strzelanina to codzienność członków tej familii. Niezwykle łatwo pakują się w kłopoty, nawet w najbardziej wydawałoby się banalnych sytuacjach. Dzięki temu są bardzo ludzcy i prawdopodobni. Wszystkie postacie wymyślone przez autora, w tej i innych książkach, pomimo swoich dziwactw, upośledzeń, kalectw, natręctw, zboczeń i wrednych charakterów nie dają się nie lubić.

Po polsku można przeczytać jeszcze Polaroidy z koncertu, Życie po Bogu i Złodzieja gum. O ile te dwie pierwsze pozycje, zbiory felietonów i innych tekstów non - ficion, próbowałem kiedyś bez sukcesu przeczytać, i więcej nie zamierzam, to po Złodzieja chętnie sięgnę, gdy tylko uda mi się go gdzieś zlokalizować. 


środa, 12 listopada 2014

Anna Kańtoch "Przedksiężycowi"


Polska literatura fantasy oraz Sci Fi odkąd zabrakło Lema i Zajdla nie jest w najlepszej formie. Oczywiście jest Jacek Dukaj, gdzieś tam przewinęła się Ewa Białołęcka ze świetnym Tkaczem Iluzji, którego potem sama zepsuła rozciągając w męczącą serię, i Jarosław Grzędowicz, którego Pan Lodowego Ogrodu zapowiadał się świetnie, ale czwartym tomem wykończył wielu czytelników. Co poza tym? Sapkowski, którego fenomenu pierdzących w siodła wojów, zapijaczonych bardów i wymyślnych potworów nigdy nie rozumiałem, Philipiuk, którego styl przypomina opowiadania pisane przez licealistów, i pani Kossakowska, jednoznacznie kojarząca się ze stereotypową, nieciekawą fanką fantastyki.


Wśród tej przypadkowej zbieraniny trudno odszukać takie perełki jak Anna Kańtoch i jej trylogia Przedksiężycowi. Tytuł nie brzmi zbyt zachęcająco. Sięgnąłem po pierwszy tom z polecenia, i w pierwszy odruchu chciałem go szybko wrzucić za szafę. Trafiamy w sam środek jakiejś historii. Kończący się lot kosmiczny. Statek naukowo badawczy i załoga która ewidentnie nie pała do siebie sympatią. Resztki ludzkości. Uciekinierzy ze zniszczonej Ziemi, poszukujący nowego miejsca we wszechświecie do osiedlenia się. Komputer pokładowy sygnalizuje o planecie którą właśnie mijają, i na której być może istnieje jakaś cywilizacja. Astronauci postanawiają ją zbadać. Trafiają na przedziwną, mroczną, zniszczoną planetę. Cywilizacja na niej istniała, ale wszystko wskazuje na to że wyginęła tysiące lat temu. Nasi bohaterowie zwiedzają upiorne ruiny. W pewnym momencie dzieje się coś niezwykłego. Ruiny zaczynają się poruszać, jedna z badających, zostaje draśnięta. Jej stan zdrowia gwałtownie się pogarsza. Zanim zdąż dotrzeć do statku, umiera. Jej towarzysz, próbując jej pomóc, również nagle podupada na zdrowiu, a trzeci z badaczy gdzieś się zgubił. 


Trochę to nudne, wymuszone i śmieszne. Takie miałem wrażenie. Nie poddałem się jednak, i odwróciłem następną stronę. Zmiana miejsca akcji. Inne miejsce, inny czas. Futurystyczna metropolia i dwoje młodych ludzi. Szykują się, wraz z pozostałymi mieszkańcami miasta, na coś nazywanego Skokiem, organizowanego przez tytułowych Przedksiężycowych. Atmosferą przypomina trochę naszego sylwestra. Tylko trochę, bowiem już po kilku kolejnych stronach dowiadujemy się że powtarzający się co jakiś czas Skok to nic innego jak swego rodzaju selekcja. Zabiera wszystko co zniszczone i zbyt mało doskonałe, w tym przede wszystkim ludzi. Ci którzy pozostają mogą się cieszyć, świętować i czekać na kolejny Skok, który może i tym razem ich ocali, przybliżając do mitycznego przebudzenia. Chłopak, artysta malarz, sierota, jest przekonany że tym razem przyjdzie jego kolej by zostać w tyle. Dziewczyna, pochodząca z dobrej rodziny, przeszła wiele genozmian i jest pewna że i tym razem jej się uda. Obydwoje bardzo się mylą. On zostaje i w powszechnym szale radości ocalonych spotyka dziewczynę równie zdziwioną tym że została jak i on. Tu się zaczyna właściwa historia. Kim są Przedksiężycowi? Czy można ich w jakiś sposób pokonać? Powstrzymać Skoki? Czym jest Przebudzenie? Co się stało z zaginionym członkiem załogi? Na te i inne pytania autorka odpowiada sukcesywnie, prowadząc nas przez gąszcz postaci z pierwszego, drugiego i trzeciego planu, licznych zwrotów akcji i wiele poziomów wtajemniczenia w całą tę zagadkę. Ostateczne rozwiązanie znajdziemy dopiero na samym końcu. Inna spraw czy to jest tak naprawdę koniec, czy może raczej początek?

Powieść napisana lekko i zgrabnie. Anna Kańtoch zachwyca wyobraźnią, tworząc niezwykle skomplikowany, bardzo rozbudowany i wiarygodny wszechświat. Jedno co można zarzucić temu cyklowi to zbyt duża ilość postaci i zwroty akcji doprowadzające czytelnika do szału. Pani Anna powinna być wzorem dla wszystkich parających się literaturą fantasy i Sci Fi.

wtorek, 11 listopada 2014

Anna Gavalda "Billie"


Anna Gavalda milczała literacko przez 5 lat. Zapewne część czasu poświęciła na odpoczynek, bo jest dosyć płodną autorką, z sześcioma książkowymi wydaniami swych utworów, przetłumaczonymi na 42 języki, które sprzedały się w ponad 8 milionach egzemplarzy. Informacja o premierze jej nowej książki ucieszyła mnie bardzo. Od czasu gdy ładnych parę lat temu pod choinką znalazłem jej debiutancki tomik opowiadań Chciałbym, żeby ktoś gdzieś na mnie czekał,  stała się jedną z moich ulubionych pisarek. Poczułem też jednak lekki niepokój. Gavalda pisze świetnie, ale jej talent ma swoje lepsze i gorsze okresy. Mniej więcej co druga jej powieść jest pozytywnie przeciętna (za wyjątkiem Pocieszenia, którego nie byłem w stanie strawić przy trzech podejściach). Ostatnia, przetłumaczona na polski, w zasadzie nowela a nie powieść, Ostatni raz, była całkiem udana, więc moja obawa co do Billie nie była bezzasadna.

Całe szczęście martwiłem się nie potrzebnie. Billie to bardzo apetyczny literacki kąsek. Głównymi bohaterami jest dwójka nastolatków, Billie i Franck, mocno sponiewieranych przez życie. Nie mają przyjaciół, ani oparcia w rodzinie. Billie pochodzi ze społecznych nizin, żeby nie powiedzieć z samego dna. W jej rodzinie i środowisku dużo się pije, sypia z kim popadnie a dzieci zostawia samopas, czasem tylko szturchając, kopiąc czy w innych sposób ucząc że życie jest do dupy i przetrwają tylko twardziele. Franck wychowuje się w znacznie lepszych warunkach. Ma rodziców, ładny dom z ogrodem i perspektywy na przyszłość. Wrażliwy chłopiec o artystycznej duszy, gej, nie ma jednak kontaktu z rodzicami, zwłaszcza z ojcem. Jedyną bliską mu osobą jest babcia. Dwoje outsiderów otrzymuje za zadanie odegrać jedną ze scen w sztuce Musseta. Robią to tak świetnie, że na krótką chwilę zostają szkolnymi gwiazdami. Ich pięć minut szybko mija i wszystko wraca do normy. Wszystko poza jednym. Mają teraz siebie. Przyjaźń która ich połączyła i przetrwała nawet lata rozłąki. 

Smutna i miejscami bardzo przygnębiająca historia, od której jednak nie sposób się oderwać. Gavalda zaskakuje totalną zmianą stylu, idealnie dostosowując język do dwudziestoparoletniej Billie, która opowiada nam swoją historię. Myślę że przeniesienie jej na ekrany kin jest tylko kwestią czasu. Nie zwlekajcie zatem. Marsz do księgarni i bibliotek.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Nick Hornby na srebrnym ekrenie


Nick Hornby, jeden z bardziej popularnych pisarzy Brytyjskich, swego czasu dobrze znany również w Polsce, a to za sprawą udanej ekranizacji powieści Był sobie chłopiec, dzisiaj jest chyba troszkę zapomniany. Bardzo nad tym ubolewam, bo Hornby to świetny pisarza. Może nie tworzy wiekopomnych dzieł, ale jego książki czyta się świetnie. Bohaterami Nicka są ludzie mocno pokomplikowani, uroczo zakręceni, często irytujący, daleko odbiegający od ideałów, a historie które są ich udziałem, niby banalne, zwyczajne, na długo zapadają w pamięć, a nie raz i nie dwa można przy nich uronić łzę czy też pośmiać się do bólu brzucha. Dużym atutem tych powieści jest fakt że są jednocześnie gotowymi scenariuszami filmowymi. Doliczyłem się czterech ekranizacji. Jeżeli jakąś pominąłem, proszę o uzupełnienie.



Pierwsze były Przeboje i podboje z 2000 roku. Idiotycznie spolszczony tytuł. Kompletnie nie rozumiem czemu polski dystrybutor zdecydował się na taki krok, ale u nas to przecież norma. Oryginalny tytuł, High Fidelity, został natomiast świetnie oddany w polskim tłumaczeniu pierwowzoru literackiego jako Wierność w stereo. Świetna rola Johna Cusacka jako Roba Gordona (w książce Rob Fleming), niedojrzałego emocjonalnie melomana, właściciela sklepu muzycznego do którego chciałoby się wejść i już nigdy nie wychodzić, oraz Jacka Blacka, jako Barry, nieco niezrównoważony, chamski zafiksowany na punkcie muzyki i idealnego brzmienia, kumpel i współpracownik głównego bohatera. Na tym tle blado wypadła Iben Hjejle - Laura, była dziewczyna Roba. Zarówno film jak i książka pełne są dobrej muzyki, zabawnych i wzruszających sytuacji, które są tłem dla przemiany Roba w człowieka myślącego, odczuwającego jak dorosły człowiek.  Gorąco polecam, oczywiście najpierw lekturę powieści a dopiero potem seans filmowy. W odwrotnej kolejności to nie ma sensu.



Dwa lata później, w 2002 roku, powstał film Był sobie chłopiec. Tytuł trochę niejednoznaczny, bowiem mamy tu do czynienia z dwoma chłopcami, trzydziestokilkuletnim playboyem Willem Freemannem (w tej roli znakomity Hugh Grant) oraz dwunastoletniego, samotnego i pełnego kompleksów Marcusa, wychowywanego przez cierpiąca na depresje matkę (Toni Collette). Na pierwszy rzut oka wydawałoby się że samolubnego lenia patentowanego, jakim jest Will, i skromnego, uczynnego, pragnącego kontaktu z drugim człowiekiem Marcusa nic nie może połączyć. Obaj chłopcy stają się jednak dla siebie kimś ważnym. Will dla Marcusa staje się niemal ojcem, a Will od Marcusa jak otworzyć się przed bliskimi mu ludźmi. Rola Willa sprawiła że bardzo polubiłem Hugh Granta, który okazał się świetnym aktorem, a Nick Hornby, którego wcześniej nie znałem, stał się jednym z moich ulubionych autorów. W tym roku powieść doczekała się nowej ekranizacji, ale mam co do niej mieszane uczucia. Są filmy których remake-ów nie wolno robić.

Nauka spadania (Długa droga w dół), chyba najlepsza i zarazem najbardziej poważna powieść Hornby-ego, jaką miałem okazję czytać. Jest to opowieść o czwórce samobójców, która postanawia, każde z osobna, nie znając się, skończyć ze sobą skacząc z dachu. Los chciał że wybierają ten sam dach i tę samą porę. Nie mogąc dojść do porozumienia kto ma skoczyć pierwszy, a kto w ogóle, zawierając porozumienie. Przez rok żadne z nich ni pomyśli o odebraniu sobie życia i będą się regularnie spotykać. W rolach głównych Toni Collette i Pierce Brosnan. Film wkrótce będzie mieć swoją premierę na kanale HBO.




niedziela, 9 listopada 2014

Gary Shteyngart "Super smutna i prawdziwa historia miłosna"


Nie każda miłość jest piękna i romantyczna, i nie każda powieść w której wątek miłosny gra pierwsze skrzypce jest romansem. Taka właśnie jest Super smutna i prawdziwa historia miłosna, na pograniczu literatury obyczajowej, Sci Fi z odrobiną dramatu psychologicznego.

Gary, główny bohater książki, ma 39 lat, lekką nadwagę i jest dość mocno staromodny. Żyje w czasach w których o tym jakim jesteś człowiekiem nie świadczą twoje uczynki, ale twój poziom fuckability i wypłacalność. Świat w którym każdy ma swój aparat, za pomocą którego komunikuje się z bliskimi, ogląda telewizję, szuka potrzebnych informacji, płaci za zakupy. Jego ojczysty kraj, Stany Zjednoczone, chyli się ku upadkowi, a prym na arenie międzynarodowej wiodą Chiny. Świat w którym nikt oprócz niego nie czyta już książek, które według rozpowszechnionej informacji śmierdzą i są źródłem bakterii. Świat w którym można się w nieskończoność odmładzać, żyjąc dzięki temu wiecznie, oczywiście jeśli posiada się na koncie odpowiednią sumkę. Ci których na to nie stać wegetują w ukryciu, wstydząc się swoich niskich dochodów. Dodajmy do tego jeszcze polityczne przepychanki i tragedie rodem z placu Tian'anmen i będziemy mieli pełen obraz parszywej rzeczywistości przedstawionej przez Garego Shteyngarta.

W tak trudnych i niesprzyjających warunkach rodzi się uczucie. Gary poznaje młodziutką Eunice, która jest esencją współczesności, totalnym przeciwieństwem starszego mężczyzny. Pomimo ogromnej przepaści pokoleniowej i kulturowej, jak ich dzieli, próbują ułożyć sobie wspólne życie. Gary jest dosłownie uzależniony od swojej kochanki. Robi wszystko czego sobie zażyczy, jednocześnie pokazując jej odrobinę dawnego świata, czytając książki na głos, ucząc człowieczeństwa. Eunice, na pierwszy rzut oka wydaje się być zimną i wyrachowaną osobą. Tak naprawdę jest bardzo pogubiona, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Czuje coś do Garego, ale trudno jej, i czytelnikom również, określić czy to jest miłość, przyjaźń, litość czy coś pomiędzy. Żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować na horyzoncie pojawia się ekscentryczny szef, przyjaciel i mentor naszego bohatera, kumple, specyficzna rodzina Eunice i środowisko potomków chińskich emigrantów z czasów gdy to Ameryka była upragnionym rajem. 

Chociaż opisywana przez autora sytuacja jest ponura, przytłaczająca, przerażająca i niestety coraz bardziej prawdopodobna, to powieść czyta się jednym tchem. Shteyngart jest świetnym obserwatorem i dzięki temu stworzył postacie niejednoznaczne, ani złe ani dobre, których się nienawidzi by po chwili zacząć lubić, a klika stronic dalej znów stracić sympatię. Są ludźmi z krwi i kości, tyle że żyjącymi na kartach książki. Warto sięgnąć po ten tytuł. Dowiemy się o sobie samych wielu rzeczy, a przede wszystkim zwrócimy uwagę na to co do tej pory w nas samych i otaczającym nas świecie nie zaprzątało naszych myśli, ewentualnie było pretekstem do ciekawej dyskusji przy piwie, z której potem nic nie wynikało. Mam na myśli coraz bardziej rozluźniające się więzi międzyludzkie, zastępowane substytutem w postaci portali społecznościowych i wirtualnych znajomości, uzależnienie od gadżetów i stanu posiadania, pusta, kolorowa codzienność, pozbawiona korzeni i historii. Skoro już to dostrzegliśmy, można zastanowić się co zrobić by to zmienić, i zacząć działać. Tak by Super smutna i prawdziwa historia miłosna pozostała tylko i wyłącznie fikcją literacką.



sobota, 1 listopada 2014

Odrobina Toskanii w listopadzie


Data w kalendarzu dobitnie wskazuje na to że ciepło i słoneczko pozostało już za nami, i długo przyjdzie nam czekać na ich powrót. Właśnie dlatego zachęcam do sięgnięcia po znaną, głównie w wersji filmowej, książkę Frances Mayes Pod słońcem Toskanii. Poprawa humoru gwarantowana. 
Papierowy pierwowzór niewiele ma wspólnego z ekranizacją, a dokładniej mówiąc adaptacją. Rzecz oczywiści dzieje się w Toskanii, w posiadłości Bramasole i okolicznych miastach i miasteczkach, momentami przenosząc się do domu autorki w U.S.A., lub do słonecznej Georgi z czasów jej dzieciństwa, o której to napisała odrębną książkę. Nie jest to jednak komedia romantyczna,  jaką znamy z ekranów telewizorów, a coś pomiędzy pamiętnikiem, reportażem i literaturą podróżniczą. Frances z przymrużeniem oka opisuje najpierw etap zakochiwania się w tym pięknym regionie Italii, potem męczące poszukiwania odpowiedniej posesji do kupienia, dylematy związane z tym jakże odważnym posunięciem, zakup i wreszcie drogę przez mękę, jaką jest remont wiekowej nieruchomości we Włoszech. Relacjonując kolejne etapy tej ciężkiej pracy, malując słowem piękne Włoskie widokówki i portrety Włochów, autorka raczy nas również swoimi przemyśleniami na temat życia, sztuki, historii i kuchni. Pod słońcem pachnie bazylią, orzeszkami pinii, oliwkami, parmezanem, truflami, winem prosto z faktorii i wszystkimi przysmakami mniej lub bardziej kojarzącym się z Półwyspem Apenińskim. Pisarka zafascynowana włoską kuchnią poświęca jej bardzo dużo miejsca, część książki przekształcając w książkę kucharską. Zebrane od sąsiadów i przyjaciół, przeczytane w książkach czy też zasłyszane na targowisku w pobliskim miasteczku, tradycyjne przepisy wypróbowuje w własnej kuchni, krok po kroku opisując kolejne czynności i składniki. Dla miłośników gotowania pozycja obowiązkowa, tym bardziej że większość z produktów można kupić w naszych sklepach, a te brakujące albo domówić w sklepie wysyłkowym lub też zastąpić rodzimymi odpowiednikami. 
Pod słońcem Toskanii jest pozycją obowiązkową dla każdej osoby ciekawej świata. Jest idealna o każdej porze roku. Czyta latem sprawia że staje się ono bardziej intensywne, pachnące, wyraziste. Nawet nie opuszczając rodzinnego miasta można poczuć się jak na wakacjach we Włoszech. Jesienią i zimą doda kolorów szarej, zimnej rzeczywistości i sprawi że łatwiej nam będzie doczekać do wiosny.
SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl