Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo literackie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo literackie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 listopada 2016

Krzysztof Piskorski "Cienioryt"

oczytany facet

Cienioryt jest jedną z tych książek, z którymi nie wiadomo co zrobić. Brakuje słów by cokolwiek na jej temat powiedzieć, napisać. A jeśli już jakieś się pojawiają, to nie są one zbyt pochlebne. Najczęściej wśród nich występuje ta para „wielki zawód”.  Po autorze „Krawędzi czasu”, i laureacie Zajdla, właśnie za Cienioryt, spodziewałem się fantastycznych, literackich fajerwerków, tymczasem otrzymałem podrabiane kapiszony.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Co nam w duszy gra ? Czyli "Lustrzany świat Melody Black"

lustrzany świat melody black  recenzja

Co nam w duszy gra? Zazwyczaj nikt tego nie wie, aż do momentu gdy jakieś wydarzenie, wspomnienie, piosenka, jakiś impuls nie wywołają kakofonii. Coś takiego właśnie spotyka Abby, bohaterkę najnowszej powieści brytyjskiego pisarza Gavina Extence

środa, 9 września 2015

Szczepan Twardoch "Drach"


szczepan twardoch drach

Przyznaję się, całkowicie dobrowolnie, że twórczość Szczepana Twardocha, jak i sam pisarz były mi kompletnie obce. Gdzieś tam słyszałem o medialnej nagonce na delikwenta o tym imieniu i nazwisku, za to że dostał (jak śmiał !) i przyjął (to już woła o pomstę do nieba !) mercedesa, ale nie łączyłem Twardocha posiadacza super auta z literaturą. Do polskiej prozy współczesnej mam takie samo podejście jak do kina, czyli jak pies do jeża. Przeintelektualizowane, wydumane, niestrawne tomiszcza i małe książeczki skutecznie mnie odstraszają. Polskich autorów czytam tylko wtedy gdy ktoś mi poleci, a i w takich przypadkach nie w każdą polecankę wierzę. Tak się złożyło że Twardocha nikt mi nie polecał, aż do dnia ogłoszenia nominacji do tegorocznej nagrody Nike. Postanowiłem więc poświęcić trochę uwagi Szczepanowi, a że nominacja dotyczy jego ostatniej powieści, wybór padł na Drach

Drach jest strasznie nieuporządkowany, to jeden wielki chaos.  Przez niespełna 400 stron poznajemy dzieje pewnej śląskiej rodziny, Józefa Magnora i jego potomków, w całym dwudziestym i na początku dwudziestego pierwszego wieku. Nie jest to jednak saga rodzinna, a z pewnością nie typowa opowieść o kolejnych pokoleniach, która charakteryzuje się płynną, linearną narracją. W Drachu jest ona poszatkowana na drobne kawałeczki. Co chwila rwie się, przeskakuje o dziesiątki lat wstecz lub w przyszłość, albo odbiega ku  postaciom trzecioplanowym, poświęcając im zbyt wiele uwagi. Taki zabieg czyni powieść mało czytelną, i trzeba bardzo uważać żeby nie pobłądzić. 

Obserwatorem wydarzeń autor uczynił mityczne coś, tytułowego Dracha, który wie wszystko, o wszystkich i o wszystkim, w każdym czasie. Pomysł ciekawy, ale niedopracowany. Szczepan miał zapewne najlepsze intencje, wymyślając takiego, a nie innego narratora, i osiągnąłby zamierzony skutek, gdyby troszkę bardziej się postarał. Poprzestał jednak na pierwszej, najmniejszej linii oporu, zadowalając się odrobiną przyprawy jaką są modne udziwnienia.  Zdania typu "W tym samym czasie, ale 80 lat wcześniej", które pojawiają się w powieści wielokrotnie i mają podkreślać jak totalnym bytem jest Drach, pozostającym w oderwaniu od wszystkiego, kłują w oczy, traktują umysł papierem ściernym, i nie jest to ani trochę przyjemne. Jeśli coś jest w tym samym czasie, to nie może dziać się ani wcześniej ani później, tylko w tym konkretnym momencie.  Na dodatek Twardoch nie wyjaśnia czym lub kim jest ów Drach. Czytelnik musi sam znaleźć odpowiedź miedzy wierszami. Jakby tego było mało autor epatuje przemocą i obrzydliwymi opisami, zapewne drugim składnikiem, który miał przynieść książce rozgłos. Miejscami widać też dość nieudolnie próby nadania  prozie głębi, przez nawiązania do pogańskich kultów i, nie wprost, do Pisma Świętego. 

Pierwsze wrażenie było okropne. Co to za bełkot? Co za szmira? Co autor bierze ? Ja z pewnością tego nie wezmę. Po kilkudziesięciu stronach zauważyłem jednak że jest nieco lepiej. Rozczytawszy się, brnąłem dalej w to śląskie pomieszanie z poplątaniem. Po mimo tego że w pewnym momencie czytelnik jest już Drachem mocno zmęczony, warto się zmobilizować i przeczytać do końca. Przed rzuceniem książką o ścianę i wykrzyczeniem paru inwektyw pod adresem pisarza, powstrzymuje tylko fakt że z pomiędzy tych wszystkich szumów i zabrudzeń wyłania się ciekawy obraz Śląska z okresu Pierwszej Wojny Światowej oraz międzywojnia.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Wspomnienie o dorastaniu w czasach przełomu


Wspomnienie o dorastaniu w czasach przełomu, to jedno z dwóch zdań którym można opisać Znaki szczególne Pauliny Wilk, dziennikarki, reportażystki i pisarki. Autorka "Lalek w ogniu. Opowieści z Indii" tym razem zabrała czytelników w podróż równie odległą, podróż w czasie o dwadzieścia kilka lat wstecz. Znaki szczególne to opowieść o przemianach jakie nastąpiły po roku 1989, o zmianach widzianych oczami dzieci. Pisarka  zestawia ze sobą dwa światy, ten sprzed i po. Jednostajny, dwukolorowy, niezmienny od lat, i wielobarwny, krzykliwy, zmieniający się co chwila, jak kadr z amerykańskiego filmu. Dobrze pamiętam jak nowa rzeczywistość fascynowała i przyciągała mnie i moich rówieśników. Nie mogę powiedzieć by moje dzieciństwo było nieciekawe czy nieszczęśliwe, albo nawet ubogie. Było jak był, mało się miało, i nawet wizyty w Pewexie, najczęściej tylko by popatrzeć i powąchać, nie powodowały że jako dzieci zauważaliśmy fakt iż czegoś nam brakuje. Była wyobraźnia, czasami nawet w nadmiarze, mnóstwo energii i co najważniejsze, zawsze chętni do zabawy koledzy i koleżanki. Wystarczyło jednak wręczyć nam raz, drugi, trzeci kolorowy długopis, fikuśny piórnik czy zagraniczne słodycze, byśmy uświadomili sobie że inni, nie tylko w odległych miejscach, ale również w sąsiednim mieszkaniu, mając więcej i lepiej. Zmienił się sposób myślenia i postrzegania świata. To wtedy zaczęły powolutku zanikać, usychać więzi międzyludzkie, a proces ten przyspieszyło tylko pojawienie się komórek i smartfonów. O tym właśnie pisze koleżanka Wilk, i do takich przemyśleń zmusza. Okazuje się że ta brzydka epoka sprzed 1989 roku, wcale nie była taka okropna. Okres zanim stałem się nastolatkiem, w szkołach przestano nosić fartuszki, a na przerwach zamiast w coś grać czytano kolorowe szmatławce dla młodzieży lub popisywano się tym co rodzice kupili podczas sobotnich zakupów, widzę w kolorze sepii, i mile go wspominam.
Drugim zdaniem opisującym tę niewielkich rozmiarów książeczkę jest zachłyśnięcie się współczesnością. Co prawda Paulina Wilk kilkakrotnie wspomina o  tym że nowa rzeczywistość nie dla wszystkich okazała się przychylna, że wypluła setki bezdomnych, ludzi o złamanych życiorysach, o pozostawionym z dnia na dzień w tyle starszym pokoleniu, o niemal boskiej Unii Europejskiej która wypięła się na swych najwierniejszych akolitów, ale jednocześnie wychwala tę nową, pełną dobrobytu Polskę. Nie da się zaprzeczyć że faktycznie bardzo dużo zmieniło się na plus, ale wiele aspektów życia uległo pogorszeniu. Autorka chyba nie wzięła pod uwagę tego, być może zwyczajnie nie była tego świadoma, że nie każdy student mógł sobie pozwolić na pisanie sms-ów do rodziców z któregoś piętra w hotelu w Delhi, czy błąkać się dla przyjemności po Londynie. Najczęściej wyglądało to tak że, gdy już taka Małgosia z Jasiem wyjechali za granicę, to nie na wakacje a do ciężkiej pracy u Baby Jagi. Cóż nie każdy miał mamę w Inspekcji Handlowej i tatę w sztabie...

Znaki szczególne nie są złe. Czyta się je lekko, przyjemnie i z zainteresowaniem. Zdecydowaną zaletą książki, zwłaszcza dla rówieśnika pisarki, jest przypomnienie o tym jak kiedyś było. Czytelnik zostaje wprowadzony na właściwe tory, które mają zaprowadzić go do rozmyślań o przeszłości, o tym co naprawdę jest w życiu ważne, jak wiele można od życia otrzymać, trzeba tylko umiejętnie się rozglądać, i wielu wielu innych rozważań, które mi nawet do głowy nie przyszły.


czwartek, 1 stycznia 2015

Eleanor Catton "Wszystko, co lśni"


eleanor catton wszystko co lśni

Pierwszy tegoroczny wpis dotyczy jeszcze minionego roku, i przeczytanej wczorajszego ranka książki Wszystko, co lśni autorstwa Eleaonor Catton. Odetchnąłem z ulgą gdy dobrnąłem do ostatniej strony. Dawno już żadna powieść tak mnie nie wymęczyła i zirytowała.

Zastanawiam się, nie po raz pierwszy, czym kierują się osoby przyznające nagrody literackie. Dla mnie, laika w tej materii, kryterium wyboru laureata powinien być kunszt pisarski, wartości jakie ze sobą niesie nagrodzony utwór i wreszcie treść. Mam wrażenie że kapituła Bookera nie ma ich wcale, ewentualnie ważna jest dla nich poczytność, liczba przekładów i sprzedanych egzemplarzy, a to w żadnej mierze nie świadczy o wartości utworu literackiego. Potwierdza to fakt iż Pani Catton w 2013 roku otrzymała za Wszystko, co lśni, za tę straszliwą cegłę, właśnie nagrodę Bookera (i 50 000 funtów!). W powieści  Eleonor nie ma nic, dosłownie nic wartościowego, przykuwającego uwagę zachwycającego czy chociażby czegoś co mogłoby wzbudzić niezdrową sensację. Pełno w niej natomiast dłużyzn, potwornych dłużyzn niczym w spaghetti westernach i nieustannych opowieści i opowieści w opowieściach, które zajmują większą część opasłego tomiszcza. Można odnieść wrażenie że mieszkańcy Hokitika nie robili nic innego poza spotykaniem się w dwoje i dyskutowaniem. Kiedy mieli zatem czas na poszukiwanie złota?


Intryga, którą pisarka starała się nakreślić bardzo misternie, ale jak wiadomo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, trzyma się kupy na słowo honoru. Przede wszystkim nieprawdopodobne wydaje mi się to że zamieszani w historię ludzie z taką łatwością opowiadają nieznajomemu przybyszowi o swoim w niej udziale. Jeszcze mniej prawdopodobne jest to że ta cała hałastra przypadkowo spotyka się w małej mieścinie na końcu świata. Wszyscy bohaterowie, nie wyłączając z tego grona prostytutki i podstarzałych chińczyków, są przemądrzali i niesamowicie elokwentni, zawsze wiedzą co odpowiedzieć i jak odbić piłeczkę w słownej przepychance. Straszliwie razi tez nadużywanie przez licznych w książce mężczyzn, nawet przez duchownego,  słowa "dziwka" wobec Anny. Nie czytałem oryginału, więc nie potrafię stwierdzić czy to wina tłumacza, czy też pisarka ma ograniczone słownictwo. Mało porywająca fabuła, odpowiednia dla taniego czytadła, niepotrzebnie rozbudowana o nieudolne próby pogłębienia psychologicznego postaci, wieńczy finał miałki i bez wyrazu. Autorka chyba spała na zajęciach z kreatywnego pisania i powinna powtórzyć klasę. 

Zdecydowanie odradzam lekturę. Jest przecież tyle innych, naprawdę pięknych książek, które tylko czekają na to by zostać przeczytane. I właśnie takich tytułów życzę wszystkim w nowym, 2015 roku. 



SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl