Cienioryt
jest jedną z tych książek, z którymi nie wiadomo co zrobić. Brakuje słów by cokolwiek
na jej temat powiedzieć, napisać. A jeśli już jakieś się pojawiają, to nie są
one zbyt pochlebne. Najczęściej wśród nich występuje ta para „wielki zawód”. Po autorze „Krawędzi czasu”, i laureacie
Zajdla, właśnie za Cienioryt, spodziewałem się fantastycznych, literackich
fajerwerków, tymczasem otrzymałem podrabiane kapiszony.
Świat
wykreowany przez Krzysztofa Piskorskiego zachwyca swoim średniowiecznym
klimatem, dbałością o szczegóły. Widać w nim mocne zakorzenienie w rzeczywistym
świecie, konkretnie w średniowiecznej Europie. Nazwy królestw i krain, takie
jak Brunszwia, czy narody Vastylijczyków, Ibrów, okupacja terenów na których
rozgrywa się akcja przez Kalifat, inkwizycja chyba każdemu
czytelnikowi nasuwają jednoznaczne skojarzenia z basenem Morza Śródziemnego. Oryginalna
wizja świata w którym ludzie żyją w strachu nawet przed swoim własnym cieniem,
to jednak jedyne świeże elementy w powieści. Piskorski pełnymi garściami
czerpie z dzieł Dumasów, ojca i syna. Treść książki to nieustanne pojedynki szermierzy,
ucieczki w ostatniej chwili, tuż przed zadaniem lub odebraniem śmiertelnego
pchnięcia, przerywane rozmowami, dyskusjami, toczonymi zarówno między głównym
bohaterem Arahonem, i jego przyjaciółmi, ale także między nim i przeciwnikami.
Przywodzi to na myśl popularny swego czasu serial anime „Rycerze Zodiaku”, w
którym to kolejni bohaterowie próbując uwolnić swoją Panią, musieli pokonać
najpierw licznych, wrogo nastawionych strażników, z którymi toczyli ciągnące
się w nieskończoność słowne przechwałki kto co komu zrobi, i jak bardzo go
nienawidzi.
Konstrukcja
fabuły, jak i poszczególnych postaci, również pozostawia wiele do życzenia. W dużym
skrócie wygląda to tak, że Arahon co chwila walczy z liczniejszym i silniejszym
przeciwnikiem, nierzadko pokonując w pojedynkę ośmiu, dziesięciu szermierzy.
Zostaje wmieszany w międzynarodowy i międzywymiarowy spisek, błyskawicznie
zaprzyjaźnia się na śmierć i życie z nowo poznanymi ludźmi, a potem, (uwaga,
mały spoiler) zabili go i uciekł. Liczne, absurdalne momenty zwrotne stawiają
na drodze Arahona, coraz silniejszych i bardziej potwornych wrogów, w tym tego
głównego, o którym Piskorski pisze jako
o Wrogu, niczym o Tym Którego Imienia Niewolno Wymawiać. Kolejne wątki
odkrywają coraz więcej zapożyczeń, począwszy od „Człowieka w masce”, przez „Rec”
oraz cykl Łukjanienki opowiadający o patrolach dziennym i nocnym, skąd
ewidentnie Piskorski wziął pomysł na wielowarstwowy cień, na tanich,
latynoskich telenowelach skończywszy. Do
tego bigosu należy dodać jeszcze brak konsekwencji, w osobie wszechwiedzącego
narratora, który będąc niejako fizycznie związanym z Arahonem, dokładnie wie co
się dzieje w każdym zakątku miasta, zna przeszłość bohaterów i historię regionu
do kilkuset lat wstecz.
Czuję
się oszukany, i naprawdę bardzo zawiedziony Cieniorytem. Nie tylko dla tego że
powieść, poza chwilową, wątpliwą rozrywką, niczego mi nie dała, a przecież od
literatury fantasy, tak jak i od jej pięknej siostry, oczekujemy że w jakiś
sposób nas wzbogaci. Jest mi zwyczajnie głupio, gdyż przed kilkoma tygodniami o
Krzysztofie Piskorskim ciepło wspominałem w podcaście. Cienioryt zdecydowanie
na Zajdla nie zasłużył, ani też na to by znaleźć się obok Lema i Dukaja w serii
najlepszych polskich autorów fantasy. Wierzę jednak że ta powieść była jedynie
wypadkiem przy pracy, lub jedną z pierwszych wprawek pisarskich autora, i
kolejne książki zmyją niesmak jaki pozostawił po sobie Cienioryt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz