Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść polska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 listopada 2016

Krzysztof Piskorski "Cienioryt"

oczytany facet

Cienioryt jest jedną z tych książek, z którymi nie wiadomo co zrobić. Brakuje słów by cokolwiek na jej temat powiedzieć, napisać. A jeśli już jakieś się pojawiają, to nie są one zbyt pochlebne. Najczęściej wśród nich występuje ta para „wielki zawód”.  Po autorze „Krawędzi czasu”, i laureacie Zajdla, właśnie za Cienioryt, spodziewałem się fantastycznych, literackich fajerwerków, tymczasem otrzymałem podrabiane kapiszony.

niedziela, 9 października 2016

Jakub Małecki "Ślady"


Najnowsza, świeżutka, jeszcze ciepła i pachnąca farbą drukarską, książka Małeckiego jest zbiorem opowiadań. Luźne historie, w której za każdym razem kto inny jest głównym bohaterem, dotyczą tego samego, narodzin, życia, które jest powolnym odchodzeniem, wreszcie śmierci, Wszystkich nas to czeka, bez względu na to kim byliśmy, i jak ekscytujące lub jak szare było nasze życie, skończymy jako psujące się mięso, zamknięte w drewnianym pudełku. Cały nasz byt jest naznaczony tym ostatnim, wcale nie najtrudniejszym zadaniem. Śmierć na każdym kroku zostawia ślady, piętnuje żywych, przypomina o tym że sami też kiedyś odejdziemy. Pozostaje nam jedynie przeżyć to życie jak najlepiej to możliwe, najprościej, w zgodzie z własnym sumieniem i uczuciami. 

poniedziałek, 26 września 2016

Ela Sidi "Czcij ojca swego"


Ela Sidi napisała powieść która kontynuuje temat zapoczątkowany przed laty przez Kuczoka w "Gnoju", czy przez Krzysztofa Krauze w "Placu Zbawiciela". Przemoc domowa. Z tym że w Czcij ojca swego, w przeciwieństwie do starszych tytułów, ta przemoc nie jest najistotniejsza. Tutaj na plan pierwszy wysuwa się nieumiejętność dostosowania się do nowych warunków, co wydobywa w ludziach najgorsze cechy, w efekcie prowadząc właśnie do przemocy domowej. Przemoc nie tylko fizyczna, ale i psychiczna, brak miłości, nieumiejętność okazywania uczuć, brak czasu dla siebie, dziedziczone z pokolenia na pokolenie są już nie do powstrzymania, prowadzą do tragedii.   

niedziela, 5 czerwca 2016

Sylwia Zientek "Podróż w stronę czerwieni"


Maria Komornicka jest dziś praktycznie nieznaną poetką, W programach nauczania raczej się nie pojawia, ewentualnie jako jedno z wielu nazwisk związanych z "Chimerą". Studenci Polonistyki wiedzą zapewne o tej Młodopolskiej poetce więcej, ale nie należy do  najpopularniejszych autorów. Poetka i myślicielka, wyprzedzająca swoje czasy o kilka dekad, była również skandalistką i borykała się z ciężkim problemami natury psychicznej.To właśnie postać tej kobiety sprawiła że z zainteresowaniem sięgnąłem po najnowszą powieść Sylwii Zientek

środa, 23 września 2015

Paweł Huelle "Śpiewaj ogrody"



paweł huelle śpiewaj ogrody

Paweł Huelle po raz kolejny w swojej twórczości powraca do rodzinnych stron, Gdańska i okolic. Bohaterami  ostatniej powieści uczynił garstkę ludzi, pochodzących z różnych sfer, których połączyła muzyka. Postaciami dominującymi są małżeństwo Ernesta Teodora i Grety, dwojga ludzi szaleńczo zakochanych w sobie nawzajem i  w muzyce. Towarzyszą im liczne postacie poboczne, drugoplanowe, kaszubska służąca, polski ogrodnik, żydowski altowista, litewski muzyk, niemiecki pastor, i wiele innych. Każdy z nich, choćby pojawiał się tylko na chwilę, i był nieświadom tego że jest częścią większej całości, ma do odegrania w tej historii swoją własną rolę. Tak jak nuty w partyturze. Każda z nich brzmi inaczej, świetnie funkcjonuje samodzielnie, ale w parze z pozostałymi tworzą coś niepowtarzalnego, wielkiego. Wystarczyłoby żeby choć jedną z nich usunąć, podjąć inną decyzję, czegoś nie zrobić,  a wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. 

Oś dla opisywanych wydarzeń stanowią dwa  utwory, przypadkowo odkryte przez Ernesta Teodora. Pierwszym z nich jest niedokończona opera Wagnera, odnaleziona w jednym z Budapesztańskich antykwariatów.  Drugim jest pamiętnik  sprzed blisko dwustu lata, napisany przez francuskiego arystokratę de Venancourta, pierwszego właściciela posiadłości znajdującej się w granicach dzisiejszego Gdańska, zamieszkiwanej przez Teodora i Gretę.  Niekompletna opera fascynuje  Ernesta do tego stopnia, że za wszelką cenę stara się ją  dokończyć. Trawiony przez twórcze demony, miota się pomiędzy tym jakże ciężkim zadaniem, a tłumaczeniem z francuskiego  makabrycznego dziennika. Obsesja na punkcie "Szczurołapa", bo taki tytuł nosi partytura, ostatecznie doprowadza do tragedii. 

Akcja powieści rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych. Pierwszą, podstawową, stanowiącą bazę dla całej opowieści, jest bliżej nieokreślona teraźniejszość,  kiedy to narrator spisuje historię Grety i jej męża. Druga i trzecia przeplatają się wzajemnie. Mały chłopiec, nastolatek i wreszcie dorosły mężczyzna słucha opowieści starej Niemki o czasach  jej młodości. Nie zauważenie narracja przenosi nas w lata trzydzieste minionego wieku. Równolegle poznajemy też losy Venancourta, wędrując z nim z gorącej Brazylii, przez Paryż, polskie i rosyjskie ziemie, by wreszcie osiąść nad zimnym morzem. Taka konstrukcja wymaga od czytelnika nieustającego skupienia, gdyż wystarczy chwila nieuwagi i już znajdujemy się w innym miejscu i czasie, tracąc po drodze istotne niuanse spajające poszczególne ogniwa tej historii. 

Huelle tym razem opowiada czytelnikowi o okrutnych czasach, które przyniosły nie tylko schyłek Wolnego Miasta Gdańska, ale też koniec pewnej epoki dla całej ludzkości. Sztuka, która dotychczas była dopełnieniem otaczającego nas świata a natchnienie darem od Boga,  staje się częścią koszmarnego snu, z którego niesposób się obudzić. W Śpiewaj ogrody powiedzenie że muzyka łagodzi obyczaje, traci rację bytu. Jest wręcz odwrotnie, wzbudza agresję,  jest narzędziem siejącym propagandę, nienawiść i zniszczenie. W powieści autor ukazuje ten proces na przykładzie muzyki, ale dotyczy to przecież każdej dziedziny sztuki, także tej, a może przede wszystkim tej która nie daje się zamknąć w sztywnych ramach, daje chwilę wytchnienia i złudzenie wolności, której nie można podporządkować własnym celom. Taki przejaw twórczych idei należy unicestwić.  „Tam gdzie pali się książki, skończy się na paleniu ludzi” mówi Ernest Teodor do żony. Powinniśmy wyryć te słowa na każdym murze i ścianie, zapisać wielkimi literami w dziennikach, pamiętnikach, listach, gdzie tylko to możliwe, tak by nigdy już o tym nie zapomnieć.

środa, 18 lutego 2015

Marek Krajewski "W otchłani mroku"


Nie należę do grona miłośników kryminałów, zwłaszcza polskich kryminałów. Rzeczywistość w naszym kraju jest aż nadto przygnębiająca, by jeszcze dobrowolnie dobijać siebie ponurymi historiami o mordercach i psychopatach. Kryminalna historia, która rozgrywa się w scenerii zrujnowanego Wrocławia, z koszmarem niedawno minionej wojny w tle, jest po trzykroć przygnębiająca, bo na dodatek jeszcze słabo napisana. 

Z twórczością Marka Krajewskiego miałem okazję zetknąć się gdy na topie były jego pierwsze powieści o niemieckim detektywie działającym w Breslau. Przyznaję że trzymały w napięciu do ostatniej niemal strony, a opisy przedwojennego Wrocławia, mojego rodzinnego miasta, urzekały mnie i czarowały. Z przyjemnością więc sięgnąłem po kolejną książkę, tym razem opowiadającą o polskim byłym policjancie Popielskim, który w stolicy Dolnego Śląska ukrywa się przed NKWD, UB i czym tylko można. Pewnego dnia zostaje poproszony o sprawdzenie kto spośród uczniów tajnego gimnazjum jest donosicielem do UB. Pozornie błaha sprawa wikła starszego pana w brudną i nie tak strasznie mroczną, jak głosi tytuł, sprawę. Rozwiązanie całej zagadki jest nieco zaskakujące, ale ani trochę spektakularne, jak moim skromnym zdaniem powinny wyglądać zakończenia powieści kryminalnych. 

Właściwie to historia, którą próbuje rozwiązać nasz bohater jak na moje niewprawne oko jest mało kryminalna. Niemal od samego początku wszyscy zainteresowani wiedzą kto stoi za obrzydliwymi zbrodniami, ale nie wiadomo gdzie znaleźć winnych, a filozoficzne rozważania o ewolucji świata ku dobru, które z powodzeniem można ominąć gdyż niczego nie wnoszą do akcji, mieszają w tylko głowie. Sam Popielski plącze się po mieście bez ładu i składu, na kolejne tropy wpadając przypadkiem, często dzięki pomocy innych. Kolejne rozwiązania fabularne,  jak na przykład wątek łączący Edwarda z Wacławem Remusem i niepotrzebne epatowanie przemocą, kuleją coraz bardziej, i pasują do reszty jak pięść do nosa, a nagromadzenie różnorakich postaci, zwłaszcza Rosjan, sprawia że chwilami trudno połapać się kto jest kim. 

Równie pokraczny wydaje mi się styl jakim Krajewki napisał W otchłani mroku. W dialogach czy też opisach wydarzeń autor zbyt często wspomina że Popielski powiedział to czy tamto, a Czerniakow zrobił to i to, zamiast zastosować jakichś zamienników, lub podczas rozmowy dwóch osób w ogóle to pominąć. Zamienniki pojawiają się kilkakrotnie, najczęściej w momentach w których nie powinny się nigdy znaleźć.

Reasumując, Popielski i żadna inna postać nie wzbudziła we mnie sympatii, ani też antypatii. Intryga którą poznajemy, chociaż w kilku momentach wywołała dreszcze, nie wciąga i  nie przykuwa uwagi. Mistrz kryminału, jak głosi hasło reklamowe na okładce, to zdecydowanie zbyt pochlebne słowa dla twórcy tak przeciętnej powieści.


niedziela, 14 grudnia 2014

Magdalena Tulli "Szum"


Trudno stwierdzić czy Szum to powieść, czy zbiór wspomnień, swego rodzaju rozliczenie się z przeszłością, przebaczenie, katharsis. W jednym i w drugim wypadku jest to utwór wyjątkowy, delikatny niczym figurka z chińskiej porcelany i jednocześnie niewyobrażalnie ciężki. Tak to już bywa ze wspomnieniami. 

Mamy tu do czynienia z kolejnym tytułem poruszającym problematykę wojny i traumy jaką była dla tych którzy ją przeżyli. Wyróżnia się jednak spośród wielu podobnych ujęciem tematu. Wojnę widzimy oczami dziecka a potem dorosłej kobiety, żyjącej wiele lat po jej zakończeniu. Wszędzie kręcą się martwi esesmani, w szkole uczy się dzieci pogardy dla zachodnich sąsiadów, mieszkających w nierealnym, potwornym miejscu, a odkrycie że Niemcy są prawdziwymi ludźmi jest szokiem.

W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Każda przykrość która nas spotyka jest głęboko zakorzeniona w przeszłości, przekazywana z pokolenia na pokolenie. To co robimy w następstwie przykrych wydarzeń nie pozostaje bez echa, chociaż czasem jest ono tak ciche że wydaje się nam iż go niema. Koszmar jaki podczas wojny przeżyły matka narratorki i jej siostra, koszmar który miał miejsce na tym etapie życia który powinien być od nich wolny, w dzieciństwie, sprawił że na zawsze zgubiły drogę powrotną do tego co było wcześniej. Nie potrafiąc żyć normalnie, chowając się za murem pozorów, milcząc o tym o czym powinny był krzyczeć aż do zdarcia gardła, zatruwały same siebie oraz swoich bliskich. Próbują zapomnieć o tym co przeżyły podświadomie przerzuciły ciężar przeszłości na narratorkę, zamykając ją w niewygodnej szufladce i przypinając łatkę, niemal gwiazdę Dawida, tej złej i problematycznej. Mając władzę nad tym komu będzie lepiej a komu gorzej, wykluczając kogoś, odbierając wszelkie przywileje, można poczuć się na chwilę lepszym, silniejszym. Siostry zapomniały o tym, a może nigdy nie zostały tego nauczone, że łamiąc w kimś ducha kaleczymy też swojego własnego. 

Autorka opisuje również szarą codzienność, świat w którym każdy ma coś do ukrycia, czegoś się boi, przed czymś ucieka, a najlepszą obroną jest atak. Podkreśla to, czego być może niektórzy nie są wstanie zauważyć, że często gorsza od fizycznej jest przemoc psychiczna, słowna. Trudniej się bowiem przed nią obronić. Poznajemy szkolne realia sprzed kilku dekad, które  niewiele różnią się od współczesnych. Okrutne środowisko rówieśników, niczym dzikie zwierzęta pozbywające się ze stada słabszych, zbyt odstających od reszty osobników. Znerwicowani nauczyciele, przenoszący swoje osobiste problemy do szkoły, często odreagowujący niepowodzenia i frustracje na uczniach.

Szum jest książką bardzo osobistą. Nie tylko dla autorki, ale i dla czytelników. Każdy jest w stanie odnaleźć w niej fragmenty własnego życia, własnego szumu.

Za książkę bardzo dziękuję miesięcznikowi Modny Kraków  i dobrym książkom.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Joanna Bator "Ciemno, prawie noc" - powieść dla hardcorowców


Śmiało można powiedzieć o Joannie Bator że jest kobietą pracującą. Pisarka, publicystka, felietonistka Gazety Wyborczej, jurorka międzynarodowej Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, autorka prac naukowych, esejów, powieści i opowiadań. Ma doktorat z filozofii, pracowała jako adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, oraz wykładowca w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych. Serca polskich czytelników zdobyła Japońskim Wachlarzem, efektem dwuletniego pobytu w Japonii. W 2011 roku Pani Joanna porzuciła karierę naukową, poświęcając się pisarstwu.

Ciemno, prawie noc, to jej czwarta w dorobku powieść, i mam nadzieję że nie ostatnia. Autorka powraca w niej w rodzinne strony, do Wałbrzycha. Główna bohaterka, Alicja Tabor, przyjeżdża do miasta by zebrać materiał do reportażu o zaginionych dzieciach. Zatrzymuje się w domu w którym spędziła dzieciństwo. Stara, poniemiecka, sypiąca się willa sprawia że zewsząd, jak karaluchy, wyłażą przykre wspomnienia, układające się w przerażającą historię, o której dzielna dziennikarka starała się zapomnieć. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, trwale wiążąc Alicję z przerażającymi wydarzeniami, jakie mają miejsce w Wałbrzychu. Autorka z wielką klasą kreuje mroczną wizję podupadającego miasta, pełnego dziwnych postaci niczym z filmów Davida Lyncha. Mamy tutaj bliżej nieokreślone kociary, kocińskie, babcyjki, co do których nie wiadomo kim są i czy naprawdę są, transseksualną bibliotekarkę Celestynę, tajemniczego, przypominającego trochę nowego Bonada, Marcin, kotojady, kryjącego się w ciemnościach Mosadama Husaina, samozwańczych proroków i oszustów, a w tle zamek Książ, jego ostatnią właścicielkę i tajemniczy skarb. Do bólu realistycznie przedstawiony został świat przeciętnego polaka, który jakoś wiąże koniec z końcem, wegetując w nieskończoność, oraz środowisku marginesu społecznego, bezrobotnych, alkoholików i dzieciorobów. Pisarka nie pozostawiła też suchej nitki na religijnym oszołomstwie, tak zwanych katotalibach. Powieść ukazał się w 2012 roku, zatem wiadomo co było inspiracją dla tego wątku. Byłem, widziałem i z przykrością stwierdzam że wydarzenia opisywane w książce w pełni oddają to co działo się pod słynnym krzyżem.

W zasadzie nie ma się tutaj do czego przyczepić. Nie polecałbym jednak lektury tej książki każdemu. Mroczność dosłownie wycieka z pomiędzy okładek, i niewprawny czytelnik może się szybko zmęczyć. Pozostali, literaccy twardziele, obowiązkowo dopisują ten tytuł do listy Musisz Przeczytać. A na koniec się pochwalę.

sobota, 15 listopada 2014

Ignacy Karpowicz "Sońka"


Z wielką radością sięgnąłem kiedyś po wcześniejszą powieść pana Karpowicza, głośne Ości. Z przyjemnością wynikającą z faktu iż niewielu jest naprawdę wartych uwagi i czasu poświęconego na czytanie polskich pisarzy współczesnych. Tak samo zresztą jak i z muzykami płci męskiej. W jednym i drugim przypadku chwytam zachłannie wszystko co nowe i nieznane, i najczęściej boleśnie się rozczarowuję. Ości nie były wyjątkiem. Przeczytawszy kilkadziesiąt stron, odrzuciłem ją ze wstrętem. Mam wrażenie że Karpowicz nigdy nie miał prawdziwych problemów, i dla tego karze swoim bohaterom roztrząsać nic nie znaczące momenty, dzielić włos na czworo itd itp. Ale nie o Ościach miałem pisać, tylko o Sońce, jego ostatnim dziecku.

Dostałem ją w prezencie, więc chcąc nie chcąc musiałem przeczytać. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Troszkę już nadpsuty temat zniszczonego przez wojnę życia i jej okropieństwa, ale podany w ciekawy sposób, słowami starej, samotnej Sońki, wioskowej dziwaczki i babki, kierowanymi do młodego, tabloidowego reżysera teatralnego. Mała wioseczka, gdzieś na kresach wschodnich, ani Polska ani Rosyjska, po prostu swoja. Mieszkańcy mieli nawet swój własny język, dialekt, wypadkową Polskiego, Rosyjskiego i Bóg jeden wie czego jeszcze. Wojna, która trwała już kilka lat, tutaj docierała tylko w opowieściach. Młoda Sonia nie ma najlżejszego życia. Wykorzystywana przez ojca, ciężko pracująca w obejściu, ale mimo wszystko szczęśliwa na tyle na ile można być w takiej sytuacji. Pewnego dnia wojna dociera jednak i do wioseczki, w postaci kilku niemieckich oficerów. Jeden z nich zostaje kochankiem Soni, co oczywiście nie kończy się dobrze dla nich i ich bliskich. Historię, jak już wspomniałem, opowiada sama Sonia. Momentami jednak widzimy ją już jako sztukę teatralną, napisaną i wyreżyserowaną przez wspomnianego reżysera.

Czyta się znakomicie, niemal przez całą powieść. Im bliżej końca, tym staje się to trudniejsze, aż wreszcie bełkot ostatnich stron dosłownie męczy. Cały czas nie opuszczało mnie też wrażenie że Ignacy Karpowicz, pisząc o współczesnych prozaikach i dramaturgach tworzących wydmuszki, bez znaczenia i sensu, nieświadomie napisał o sobie samym. Podobieństwo imion autora i powieściowego Igora to tylko brak wyobraźni, czy też świadome posunięcie? Najbardziej jednak przeszkadzają mi peany wypisywane przez krytyków i czytelników na temat tej książeczki, a wszystkie na jedno kopyto. Niepozytywnej recenzji można szukać ze świecą. Jakieś zaćmienie ? Jak w reklamie telewizyjnej, gdzie grupka znawców sztuki kontempluje i dyskutuje nad wieszakiem z ubraniami stojącym w galerii sztuki, który okazuje się być.... wieszakiem z ubraniami. Czy wszyscy boją się powiedzieć głośno że król jest nagi?  Że szkoda czasu na takich pisarzy i takie pisarstwo?

wtorek, 28 października 2014

Piotr Zaremba "Romans Licealny"


Dzisiaj napisać książkę, a potem ją wydać, może każdy. Pogodynka, medialny szczekacz, żona premiera, przejrzała piosenkarka, dziennikarz. Teoretycznie ten ostatni powinien się na tym znać, w końcu pisaniem zarabia na chleb. Teoretycznie. Dzięki Bogu Piotr Zaremba jest praktykiem i pisze świetnie. Dziennikarz, publicysta, komentator polityczny, nauczyciel i przez chwile również pracownik Biura Bezpieczeństwa Państwa nie jest łatwym w odbiorze pisarzem, ale jednym z tych, których zdecydowanie trzeba znać.
Romans w liceum? Nuda, banał i zmarnowane hektary lasów, można by pomyśleć, zwłaszcza w wydaniu człowieka który ze szkolnego grajdołka trafił w zupełnie inny świat. Takie też miałem odczucia przy pierwszym podejściu do tej lektury. Do czytania zniechęciła mnie też konstrukcja powieści, w której pojawia się wielu narratorów i tyle samo punktów widzenia. Fabuła poszatkowana jest niczym w Grze o Tron, a to bardzo utrudnia czytanie, uniemożliwia identyfikowanie się z narratorem i bohaterami. Książka trafiła z powrotem na półkę, gdzie odstała parę miesięcy. Nie wiem co sprawiło że sięgnąłem po nią ponownie, i czemu tym razem dałem się wciągnąć bez reszty. 
Akcja powieści rozgrywa się na przełomie lat 80-ych i 90-ych. Przez cztery lata śledzimy losy kilkorga uczniów i nauczycieli. Widzimy jak dzieciaki dorastają, stając się dorosłymi ludźmi, po drodze upijając się na domówkach, wagarując, zakuwając do poprawek, przeżywają szkolne upokorzenia, dramaty, zwycięstwa, pierwsze i drugie miłości, a wszystko to w cieniu polityki, historycznych i przełomowych wydarzeń. 
Chociaż bohaterowie Romansu swój egzamin dojrzałości zdali na kilka lat przed tym zanim sam przekroczyłem próg ogólniaka, to ich zachowania, mentalność, szkolna rzeczywistość, opisane z dbałością o najdrobniejszy detal, są niemal identyczne jak "za moich czasów". Chwała autorowi za to że wykreował tak realistyczne postacie młodzieży w trudnym wieku, dorastającej w trudnych czasach.
Polecam gorąco, aczkolwiek zalecam podejście ostrożne i etapowe. 
SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl