Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty
piątek, 23 grudnia 2016
niedziela, 4 września 2016
Joanna Łenyk-Barszcz, Przemysław Barszcz "Poza horyzont. Polscy podróżnicy"
Kiedy myślimy o podróżnikach i egzotycznych przygodach, najprawdopodobniej przed oczami stają nam Krzysztof Kolumb, Pocahontas i John Smith, Phileas Fogg, i inne postacie faktycznie istniejące oraz te fikcyjne. O wędrowcach znad Wisły, zdobywających niebezpieczne szczyty i nieznane kontynenty, wiemy niewiele. Któż potrafiłby wymienić choć pięciu podróżników pochodzących z Polski? Jak się okazuje od wieków wędrowaliśmy po świecie, wikłając się w przeróżne historie, mniejsze i większe przedsięwzięcia i awantury, które miały wpływ na to jak wygląda dzisiaj świat.
niedziela, 7 sierpnia 2016
Jakub Małecki "W odbiciu"
Przygodę z prozą Jakuba Małeckiego rozpocząłem od końca, czyli od jego ostatniej powieści. "Dygot" zaintrygował mnie na tyle, że skusiłem się, i sięgnąłem po jedną z wcześniejszych książek autora. Nie wiem czy słaba dostępność powieści Jakuba jest efektem popularności młodego pisarza, czy też nieuwagą wydawców, ale spośród kilku dotychczas wydanych tytułów, w księgarni znalazłem tylko W odbiciu. Przeczytanie w pierwszej kolejności "Dygotu", a potem starszego utworu niestety okazało się błędem.
niedziela, 22 maja 2016
Westalki z Lotu, czyli Anna Sulińska "Wniebowzięte. O Stewardesach z PRL-u"
O lotnictwie, jego historii, wykorzystywanych maszynach i ich konstrukcji napisano już wiele książek. Również o ludziach zawodowo zajmujących się lataniem, bohaterskich pilotach i pracownikach wieży lotów, ratujących porwane samoloty, lub wadliwe statki powietrzne, którym grozi rozbicie. Mało, lub prawie w cale nie pisze się natomiast o stewardesach, a z pewnością nie na polskim rynku wydawniczym. Te piękne, dzielne kobiety, jeśli pojawiają się na kartach książek lub w filmach, zazwyczaj są ozdobą dla głównego bohatera, nagrodą za brawurą akcję. Jeśli już stewardesy są głównymi bohaterami, to filmów w stylu "Szkoła stewardes", całkiem przyjemnej komedii, ale w żaden sposób nie uchylającej rąbka tajemnicy, jaką owiany jest ten zawód. Zmienić to postanowiła Anna Sulińska, pisząc Wniebowzięte. O stewardesach z PRL-u.
sobota, 21 maja 2016
niedziela, 15 maja 2016
Koszmar minionego lata po poslku, czyli Anna Kańtoch "Łaska"
Od kilku lat literatura sensacyjna, a zwłaszcza kryminały, święci triumfy. Jest chętnie czytana także przez tych którzy czytają mało, albo prawie w ogóle. Doczekała się nawet swoich własnych, tematycznych festiwali. Wspólnie z autorami organizowane są kryminalne gry miejskie, które cieszą się równie dużym powodzeniem. Coraz częściej też ku literaturze z dreszczykiem zwracają się pisarze, którzy dotychczas tworzyli w zupełnie innych gatunkach. Tej literackiej modzie poddała się Anna Kańtoch, autorka powieści fantasy dla młodzieży i dorosłych.
poniedziałek, 9 maja 2016
Radosław Lewandowski "Wikingowie. Wilcze dziecictwo" - czyli wiking, giaur i muzułmanin, trzy bratanki, i do topora i do kufla
Radosław Lewandowski jest dobrze znany polskiemu fantastycznemu fandomowi, zwłaszcza tym pochodzącym z Płocka, gdyż właśnie tam powstał Płocki Klub Fantastyki "Elgalh'ai", którego jest współzałożycielem. Jest absolwentem Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, na stałe związał się jednak z literaturą. Jest autorem powieści "Yggdrasil Struny Czasu" oraz space opery "Yggdrasil Exodus", i wielu opowiadań. Z zamiłowania historyk, zafascynowany okresem zwanym "złotym wiekiem wikingów". I właśnie w tych czasach osadzona jest akcja jego najnowszej książki Wikingowie. Wilcze Dziedzictwo.
niedziela, 10 kwietnia 2016
czwartek, 11 lutego 2016
Piotr Sender "Rozmowa z Botem"
Julian, smutny, zrezygnowany
mężczyzna w dniu swoich czterdziestych urodzin postanawia popełnić samobójstwo.
Zanim jednak zrobi ten ostateczny krok, chcę z kimś porozmawiać, wyspowiadać
się ze swojego życia. Idealnego, jak mu się wydaje, słuchacza znajduje w internetowym
bocie. Swoją opowieść zaczyna od przypadkowego spotkania rodziców, i swojego
poczęcia, mocno zakrapianego alkoholem, przypalonego papierosami i
naszprycowanego prochami. Z biegiem czasu jest coraz gorzej. Matka i ojciec nie
kochają się, wręcz nie cierpią siebie nawzajem. Elżbieta, jego matka,
nienawidzi dziecka w swoim łonie, gdyż to ono związało ją na resztę życia z rozmemłanym
frajerem. Taki początek nie wróży nic dobrego. Z biegiem czasu jest coraz
gorzej. Julian jest samotnym chłopcem, który od najmłodszych lat zdaje sobie
sprawę z tego że jest niechcianym balastem. Jedyne ciepłe uczucia, jakimi
zostaje obdarzony, pochodzą od dwóch ciotek lesbijek. Sam największą więź czuje
z ojcem, który na swój sposób kocha syna, ale traktuje go, jako spluwaczkę dla
swoich smutków i demonów. Kolejne osoby na których mu zależy, upośledzona
ciotka, ojciec, przyjaciele z dzieciństwa, ze szkoły średniej i z chata jeden
po drugim odchodzą, zostawiając go samego.
środa, 30 grudnia 2015
Anna Herbich "Dziewczyny z powstania"
Anna Herbich jest dziennikarką tygodnika
"Do Rzeczy". Pracowała również dla takich tytułów prasowych jak
"Rzeczpospolita" i "Uważam Rze". Jest warszawianką, taką
prawdziwą, z korzeniami sięgającymi kilka pokoleń wstecz, z urodzenia i z
serca. Dała temu wyraz pisząc bestselerowe Dziewczyny z powstania,
jedną z części fantastycznej serii "Prawdziwe historie".
środa, 23 września 2015
Paweł Huelle "Śpiewaj ogrody"
Paweł Huelle po raz kolejny w swojej twórczości powraca do
rodzinnych stron, Gdańska i okolic. Bohaterami ostatniej powieści uczynił garstkę ludzi, pochodzących
z różnych sfer, których połączyła muzyka. Postaciami dominującymi są małżeństwo
Ernesta Teodora i Grety, dwojga ludzi szaleńczo zakochanych w sobie nawzajem i w muzyce. Towarzyszą im liczne postacie
poboczne, drugoplanowe, kaszubska służąca, polski ogrodnik, żydowski altowista,
litewski muzyk, niemiecki pastor, i wiele innych. Każdy z nich, choćby pojawiał
się tylko na chwilę, i był nieświadom tego że jest częścią większej całości, ma
do odegrania w tej historii swoją własną rolę. Tak jak nuty w partyturze. Każda
z nich brzmi inaczej, świetnie funkcjonuje samodzielnie, ale w parze z
pozostałymi tworzą coś niepowtarzalnego, wielkiego. Wystarczyłoby żeby choć
jedną z nich usunąć, podjąć inną decyzję, czegoś nie zrobić, a wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Oś dla opisywanych wydarzeń stanowią dwa utwory, przypadkowo odkryte przez Ernesta Teodora.
Pierwszym z nich jest niedokończona opera Wagnera, odnaleziona w jednym z
Budapesztańskich antykwariatów. Drugim
jest pamiętnik sprzed blisko dwustu
lata, napisany przez francuskiego arystokratę de Venancourta, pierwszego
właściciela posiadłości znajdującej się w granicach dzisiejszego Gdańska,
zamieszkiwanej przez Teodora i Gretę. Niekompletna
opera fascynuje Ernesta do tego stopnia,
że za wszelką cenę stara się ją dokończyć.
Trawiony przez twórcze demony, miota się pomiędzy tym jakże ciężkim zadaniem, a
tłumaczeniem z francuskiego
makabrycznego dziennika. Obsesja na punkcie "Szczurołapa", bo taki tytuł
nosi partytura, ostatecznie doprowadza do tragedii.
Akcja powieści rozgrywa się na kilku płaszczyznach
czasowych. Pierwszą, podstawową, stanowiącą bazę dla całej opowieści, jest
bliżej nieokreślona teraźniejszość, kiedy to narrator spisuje historię Grety i jej
męża. Druga i trzecia przeplatają się wzajemnie. Mały chłopiec, nastolatek i wreszcie
dorosły mężczyzna słucha opowieści starej Niemki o czasach jej młodości. Nie zauważenie narracja przenosi
nas w lata trzydzieste minionego wieku. Równolegle poznajemy też losy
Venancourta, wędrując z nim z gorącej Brazylii, przez Paryż, polskie i rosyjskie
ziemie, by wreszcie osiąść nad zimnym morzem. Taka konstrukcja wymaga od
czytelnika nieustającego skupienia, gdyż wystarczy chwila nieuwagi i już
znajdujemy się w innym miejscu i czasie, tracąc po drodze istotne niuanse
spajające poszczególne ogniwa tej historii.
Huelle tym razem opowiada czytelnikowi o okrutnych czasach,
które przyniosły nie tylko schyłek Wolnego Miasta Gdańska, ale też koniec
pewnej epoki dla całej ludzkości. Sztuka, która dotychczas była dopełnieniem
otaczającego nas świata a natchnienie darem od Boga, staje się częścią koszmarnego snu, z którego niesposób
się obudzić. W Śpiewaj ogrody powiedzenie że muzyka łagodzi obyczaje, traci
rację bytu. Jest wręcz odwrotnie, wzbudza agresję, jest narzędziem siejącym propagandę, nienawiść
i zniszczenie. W powieści autor ukazuje ten proces na przykładzie muzyki, ale
dotyczy to przecież każdej dziedziny sztuki, także tej, a może przede wszystkim
tej która nie daje się zamknąć w sztywnych ramach, daje chwilę wytchnienia i złudzenie
wolności, której nie można podporządkować własnym celom. Taki przejaw twórczych
idei należy unicestwić. „Tam gdzie pali
się książki, skończy się na paleniu ludzi” mówi Ernest Teodor do żony.
Powinniśmy wyryć te słowa na każdym murze i ścianie, zapisać wielkimi literami
w dziennikach, pamiętnikach, listach, gdzie tylko to możliwe, tak by nigdy już
o tym nie zapomnieć.
piątek, 18 września 2015
Andrzej Szynkiewicz "Gniewne lato"
Do sięgnięcia po Gniewne lato zachęciła
mnie zapowiedź spotkania autorskiego, dosyć niekonwencjonalnego, które
niebawem ma się odbyć w jednej z wrocławskich bibliotek. Z wielką radością zacząłem
czytać, następcę Marka Krajewskiego, jak sobie wyobrażałem. Już po kilku
stronach przekonałem się jak bardzo moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością.
Gniewne lato jest zbiorem
czterech dłuższych nowel, które łączy ze sobą postać głównego bohatera i
narratora, Wilhelma Knocke, byłego policjanta, obecnie prywatnego detektywa,
oraz miejsce akcji, przedwojenny Wrocław. Brzmi znajomo, prawda? Na tym jednak podobieństwa
do powieści Marka Krajewskiego się kończą. Autor Gniewnego lata, Andrzej
Szynkiewicz, jest miłośnikiem retro kryminałów, o czym informuje nas nota
biograficzna. Powinien być zatem dobrze zaznajomiony z tego typu literaturą,
mieć świetne wyczucie klimatu, i chociaż ogólne pojęcie o obyczajach panujących
w tamtych czasach, do czego nie potrzebne jest oryginalne hobby, tylko odrobina
oczytania, albo uwagi poświęconej opowieściom babci czy starej ciotki. Niestety
jego proza całkowicie temu zaprzecza. Szynkiewicz nie potrafił zbudować
odpowiedniego nastroju jaki towarzyszy retro powieściom kryminalnym. Autor
zasypuje czytelnika potworną ilością niemieckich nazw ulic, co chwila odsyłając
do przypisów, a to nie wystarczy by oczarować. Równie dobrze Wilhelm mógłby nosić
imię Staszek, Maciek lub Grzesiek, i śledzić niewierne żony biznesmenów po
ulicach i lokalach współczesnego Wrocławia. Nie lepiej jest z zagadkami, które nasz
detektyw musi rozwiązać. Proste, przewidywalne do bólu, banalne intrygi,
pozbawione jakże potrzebnych w kryminałach gwałtownych i zaskakujących zwrotów
akcji. Towarzyszy im tania erotyka, która ani nic nie wnosi do opowiadanej
historii, ani nie pobudza wyobraźni. Sprawia tylko wrażenie że pisarz, w
którego głowie miały swe źródło, ma spory problem. Krótko mówiąc jest
niewyżytym erotomanem, fetyszystą kobiecych biustów, niezmiennie obfitych,
wylewających się i frywolnie poruszających.
To wszystko dałoby się jeszcze
jakoś przełknąć. Ot banalna książka, przeczytana dziś w drodze z domu do pracy
i z powrotem, jutro zapomniana. Niestety tak źle napisanej prozy nie da się
zapomnieć. Wwierca się w pamięć, uwiera i boli. Pourywane zdania, nietrafione,
wręcz idiotyczne porównania i metafory (kapelutek […] dosiadał wielki łeb
podobny do arbuza), gramatyczne potwory (Jej przejęcie nawet nie udawało być
udawanym) i inne tego typu niesmaczni przepełniają czarę goryczy. Gdzie się
podział korektor? Dla tej książki, przed wypuszczeniem na rynek, niezbędna była
gruntowana korekta, albo wręcz napisanie od nowa.
Czuję się oszukany i nabity w
butelkę. W moje ręce miał trafić apetyczna powieść o zbrodniach w przedwojennym
Wrocławiu. Tymczasem otrzymałem coś co przypomina bardziej kiepski fanfik niż
prawdziwą prozę. Nie ratuje go nic, nawet okładka okazuje się być oszustwem, bo
zdjęcie na niej zamieszczone przedstawia widok na dzisiejszy Ostrów Tumski
(przedwojenna katedra nie miała wież ze szpicem), czego nie ukryje nawet
stylizacja na sepiową fotografię. Najwyraźniej nie tylko korektor w
wydawnictwie Novae Res nie wywiązał się ze swoich obowiązków. Wielka, wielka
szkoda, żal i strata czasu. Zdecydowanie odradzam, chyba że ktoś chce się
utwierdzić w przekonaniu że powieści kryminalne nie zasługują na uwagę.
środa, 9 września 2015
Szczepan Twardoch "Drach"
Przyznaję się, całkowicie dobrowolnie, że
twórczość Szczepana Twardocha, jak i sam pisarz były mi kompletnie obce. Gdzieś
tam słyszałem o medialnej nagonce na delikwenta o tym imieniu i nazwisku, za to
że dostał (jak śmiał !) i przyjął (to już woła o pomstę do nieba !) mercedesa,
ale nie łączyłem Twardocha posiadacza super auta z literaturą. Do polskiej
prozy współczesnej mam takie samo podejście jak do kina, czyli jak pies do
jeża. Przeintelektualizowane, wydumane, niestrawne tomiszcza i małe książeczki skutecznie
mnie odstraszają. Polskich autorów czytam tylko wtedy gdy ktoś mi poleci, a i w
takich przypadkach nie w każdą polecankę wierzę. Tak się złożyło że Twardocha
nikt mi nie polecał, aż do dnia ogłoszenia nominacji do tegorocznej nagrody Nike.
Postanowiłem więc poświęcić trochę uwagi Szczepanowi, a że nominacja dotyczy
jego ostatniej powieści, wybór padł na Drach.
Drach jest strasznie nieuporządkowany, to jeden
wielki chaos. Przez niespełna 400 stron poznajemy dzieje pewnej śląskiej
rodziny, Józefa Magnora i jego potomków, w całym dwudziestym i na początku
dwudziestego pierwszego wieku. Nie jest to jednak saga rodzinna, a z pewnością
nie typowa opowieść o kolejnych pokoleniach, która charakteryzuje się płynną,
linearną narracją. W Drachu jest ona poszatkowana na drobne kawałeczki. Co
chwila rwie się, przeskakuje o dziesiątki lat wstecz lub w przyszłość, albo
odbiega ku postaciom trzecioplanowym, poświęcając im zbyt wiele uwagi.
Taki zabieg czyni powieść mało czytelną, i trzeba bardzo uważać żeby nie pobłądzić.
Obserwatorem wydarzeń autor uczynił mityczne coś,
tytułowego Dracha, który wie wszystko, o wszystkich i o wszystkim, w każdym
czasie. Pomysł ciekawy, ale niedopracowany. Szczepan miał zapewne najlepsze
intencje, wymyślając takiego, a nie innego narratora, i osiągnąłby zamierzony
skutek, gdyby troszkę bardziej się postarał. Poprzestał jednak na pierwszej,
najmniejszej linii oporu, zadowalając się odrobiną przyprawy jaką są modne
udziwnienia. Zdania typu "W tym samym czasie, ale 80 lat
wcześniej", które pojawiają się w powieści wielokrotnie i mają podkreślać
jak totalnym bytem jest Drach, pozostającym w oderwaniu od wszystkiego, kłują w
oczy, traktują umysł papierem ściernym, i nie jest to ani trochę przyjemne.
Jeśli coś jest w tym samym czasie, to nie może dziać się ani wcześniej ani
później, tylko w tym konkretnym momencie. Na dodatek Twardoch nie
wyjaśnia czym lub kim jest ów Drach. Czytelnik musi sam znaleźć odpowiedź
miedzy wierszami. Jakby tego było mało autor epatuje przemocą i obrzydliwymi
opisami, zapewne drugim składnikiem, który miał przynieść książce rozgłos.
Miejscami widać też dość nieudolnie próby nadania prozie głębi, przez
nawiązania do pogańskich kultów i, nie wprost, do Pisma Świętego.
Pierwsze wrażenie było okropne. Co to za bełkot?
Co za szmira? Co autor bierze ? Ja z pewnością tego nie wezmę. Po
kilkudziesięciu stronach zauważyłem jednak że jest nieco lepiej. Rozczytawszy
się, brnąłem dalej w to śląskie pomieszanie z poplątaniem. Po mimo tego że w
pewnym momencie czytelnik jest już Drachem mocno zmęczony, warto się
zmobilizować i przeczytać do końca. Przed rzuceniem książką o ścianę i
wykrzyczeniem paru inwektyw pod adresem pisarza, powstrzymuje tylko fakt że z
pomiędzy tych wszystkich szumów i zabrudzeń wyłania się ciekawy obraz Śląska z
okresu Pierwszej Wojny Światowej oraz międzywojnia.
czwartek, 23 lipca 2015
Czy anioły noszą lotnicze kaski ?
Zazwyczaj jestem sceptycznie nastawiony do książek religijnych, około religijnych, a nawet takich, w których wątki religijne, nie są wprost, albo pojawiają się znikomo. Wyjątkiem są Opowieści z Narnii. Z miejsca odrzucam również lekturę polecaną w chrześcijańskiej prasie, i z pewnością nie czytałbym również tego co polecano by w gazetach innowierczych. Przed kilkoma dniami zapoznałem się jednak z propozycjami literackimi na lato, jakie serwuje jeden z takich właśnie periodyków (tych katolickich oczywiście), głównie przez grzeczność dla osoby która mi co jakiś czas podsuwa różne artykuły z tego czasopisma. Moją uwagę przykuł jeden z tytułów, albo też raczej tytuł ten wlazł do mej głowy i uparcie o sobie przypominał. Kino krótkich filmów Marka Stokowskiego, bo to o tej powieści mowa, po przemówiła do mnie.
Wędrówka jest bardzo popularnym tematem zarówno w literaturze jak i filmie. Powieści i filmów drogi można by wymieniać setki, jeśli nie tysiące. Bogata w takie scenariusze jest zwłaszcza kultura zachodnia. W polskim kinie znajdzie się kilka przykładów, niektóre nawet dość udane jak Bilet na księżyc. Gorzej z literaturą. Nie przychodzi mi do głowy żaden tytuł, który wykorzystywałby ten, jakby się wydawało, oklepany schemat. Marek Stokowski podszedł do tego tematu zupełnie inaczej. Owszem, tak jak w każdej powieści drogi mamy tu do czynienia z problemem, człowiekiem, który wyrusza z punktu A do bardzo dalekiego punktu B, by spotkać się z kimś, za kim bardzo tęskni. W tym przypadku droga rozpoczyna się gdzieś w Polsce, w małej wiosce, skąd wiedzie do odległej Uppsali, do wybranki serca i jej śmiertelnie chorej siostry. Na tym jednak podobieństwa gatunkowe się kończą. Główny bohater, niejaki M., nie przeżywa po drodze spektakularnych przygód, które zmieniają jego życie. To M. odmienia życie napotykanych ludzi, zjaw żywych i nie żywych. Pomaga dobrym słowem, gestem, zainteresowaniem, które często jest cenniejsze od największych skarbów. M. towarzyszy wierny przyjaciel, pies Wabi, który wszystko obserwuje, analizuje i interweniuje kiedy nadarzy się taka potrzeba. Jest takim trochę Sancho Pansa. Cała opowieść przypomina zresztą Don Kichota, który też wędrował dla wybranki swego serca. Stokowski w pewnym momencie niemal dosłownie nawiązuje do tego klasycznego utworu, gdy wspomina o wiatrakach. To właśnie on, pies Wabi, opowiada nam całą tę historię. Kino krótkich filmów wyróżnia się również zakończeniem, które autor pozostawia otwartym, bo przecież tak naprawdę żadna droga nigdy się nie kończy.
Kino krótkich filmów to podręcznik prawidłowego życia. Autor uczy nas tego, czego wielu już przedtem próbowało, raczej z mizernymi skutkami. Przestrzega że trzeba zwolnić, wsłuchać się w ciszę i zachwycić rzeczami najmniejszymi, elementarnymi, bo one tworzą całą resztę. Marek Stokowski zapewnia że nie trzeba wędrować hen daleko, by odnaleźć różne światy, i że na każdym kroku natykamy się na rzeczywistości równoległe, bez zbędnego filozofowania i naukowych dysertacji. Stokowski pisząc Kino, nie tylko ofiarował nam świetną, zabawną i smutną, mądrą literaturę, ale też prawdziwe lekarstwo dla duszy i umysłu.
Czy anioły noszą lotnicze kaski? Żeby poznać odpowiedź na to pytanie, które jest też spoilerem, musicie przeczytać Kino krótkich filmów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)