sobota, 21 maja 2016

Marcin Bruczkowski - wywiad



fotografia Paweł Bruczkowski


Marcin Bruczkowski, najbardziej znany gajdzin w Polsce. Autor bestselerowych książek o białych ludziach w Azji, i przybyszach z orientu w Polsce. Specjalnie dla Was opowiada o tym jak trafił do Japonii, co lubi czytać, a także wyjaśnia iż nie jest kobietą.
Oczytany Facet: Na wstępie zapytam o możliwość przejścia na „ty”?
Marcin Bruczkowski: Marcin jestem, Gajdzinem zwany, bardzo mi miło.
OF: Kuba lub też Oczytany Facet. Mnie również miło.
OF: Jak w ogóle doszło do tego, że znalazłeś się w Japonii?
MB: Odbyło się w to bardzo niezwykły sposób. Otóż wsiadłem do samolotu szlachetnych linii Aeroflot i po niewielkich tylko perypetiach w postaci kradzieży mojego paszportu przez straż graniczną na lotnisku Szeremietiewo, a potem konieczności przekupienia w hotelu groźnej matrony (zawód: „Etażnaja”), żeby mi rozstawiła polówkę na korytarzu i nie zmuszała do nocowania w pokoju pełnym bułgarskich drwali wracających z kontraktu na Syberii i grających w mocno zakrapiane karty do białego rana, już następnego dnia wylądowałem zaledwie 100 kilometrów od Tokio.
OF: Amélie Nothomb w „Z pokorą i uniżeniem” przedstawia przerażający obraz życia białej kobiety w japońskiej firmie. Jak wyglądały twoje pierwsze dni, tygodnie w Japonii? Co prawda, nie jesteś kobietą, ale domyślam się, że musiało być trochę trudno.
MB: Nie, kiedy ostatnio sprawdzałem, nie byłam kobietą. Niestety, nie czytałem książki pani Nothomb, natomiast mam taką zasadę, że lubię formułować swoje opinie o wszelkich konfliktach po wysłuchaniu relacji obu stron. Więc myślę, że niezwykle ciekawie by było przeczytać, co o pani Nothomb sądzi jej były, japoński pracodawca.
Fakt, zdarzają się firmy z piekła rodem i sam się kiedyś do takowej dostałem, chociaż ani nie byłem
fotografia Paweł Bruczkowski
kobietą, ani nie była to firma azjatycka, tylko amerykańska. Z szefem
psychopatą. Przetrwałem tam całe trzy miesiące i do dziś się zastanawiam, po co tak długo. Z drugiej strony, szefem całego tokijskiego oddziału pewnej tradycyjnej, japońskiej firmy, dla której kiedyś pracowałem, była właśnie biała kobieta (Rumunka), znakomita menadżerka, która zbudowała taki zespół, że pracujący dla niej Japończycy byli gotowi strajkować, gdy miała wrócić do Europy. Ciekawe, czy gdyby pani Nothomb pracowała w takiej firmie, też napisałaby o tym książkę?
Cóż, nie wątpię, że książki o przerażającym losie białych (albo dowolnego innego koloru) kobiet w japońskich (albo dowolnej innej narodowości) firmach sprzedają się dużo lepiej niż książki o przyjemnej, udanej, docenianej i dobrze płatnej pracy białych (albo dowolnego innego koloru) kobiet w firmach japońskich (albo wszelkiej innej narodowości)...
Ale wracając do pytania, pierwsze dni w Japonii spędziłem na spaniu (różnica stref czasowych), a pierwsze tygodnie na nauce, bo akurat zaczął się rok akademicki. Wspominam ten czas bardzo miło, chociaż naprawdę przyjemnie zrobiło się dopiero wtedy, kiedy nauczyłem się, jak powiedzieć po japońsku: „Poproszę dwie puszki najmocniejszej trucizny na karaluchy, jaką pan ma”.
OF: Co było impulsem do rozpoczęcia przygody z pisarstwem?
MB: Zdanie sobie sprawy, że obca cywilizacja, która po wymazaniu mojej oryginalnej osobowości umieściła mnie tu, na Ziemi, chyba zapomniała o swoim starym szpiegu i już po mnie nie wróci. Postanowiłem więc spróbować skontaktować się z ojczystą planetą za pomocą tajnych przekazów zaszyfrowanych w każdej z moich książek. Takie ostatnie wołanie o ratunek Obcego porzuconego na dziwnej planecie, pełnej jeszcze dziwniejszych istot.

OF: W jednym z wywiadów, kilka książek temu, wspomniałeś, że pomysł pierwszej książki, „Bezsenność w Tokio”, zrodził się w wannie. Czy wciąż kolebką pomysłów jest dla Ciebie właśnie to miejsce?
MB: Wanna jest kolebką wielu rzeczy. Tu akurat kultura Wysp Japońskich bije na głowę naszą rodzimą, włącznie z jej nowoczesnym wynaturzeniem w postaci mody na natryski. Czytelnicy Oczytanego Faceta! Spędzajcie więcej czasu w wannie. 
OF: „Bezsenność w Tokio” jest świetnym, bestselerowym, nieco zbeletryzowanym reportażem o życiu Gajdzina w Japonii. „Singapur czwarta rano” jest już powieścią z elementami literatury faktu. A kolejne książki to już stricte beletrystyka i odnoszę wrażenie, że zupełnie inaczej napisane. Czemu porzuciłeś to bardziej reporterskie pisanie oraz styl, który podbił serce czytelników?
MB: Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ zawiera ono założenie, co gorsza niesłuszne.
Nie, „Bezsenność w Tokio” nie jest w ogóle reportażem, tylko powieścią, czyli stuprocentową beletrystyką. Tak samo jak moje pozostałe książki. Gdyby „Bezsenność” była reportażem, to stanowiłaby literaturę faktu, a ja literatury faktu nigdy nie czytałem i nie czytam, bo nie lubię. Więc to ostatni gatunek, za jaki bym się wziął, siadając do klawiatury.

Poza tym „Bezsenność”, podobnie jak moje pozostałe książki, nosi wszystkie znamiona powieści: ma bohaterów i wątki, a akcja jest popychana do przodu przez dialogi. Usiłowałem to wytłumaczyć mojemu pierwszemu wydawcy. Niestety, wydawnictwo to biznes i musi przeżyć, a ludzie ostatnio chętniej kupują literaturę faktu, więc wbrew moim protestom wrzucili na okładkę opis, który wskazuje raczej na pamiętnik albo reportaż. No i zaczęło się. Chyba już nigdy tego nie wyprostuję.

Najbardziej dla mnie niepokojące jest, że regularnie dostaję maile od czytelników, którzy sięgają po „Bezsenność” przed pierwszą podróżą do Japonii. Do tego służą przewodniki, a nie beletrystyka! Jest to równie absurdalne, co czytanie „Wojny i Pokoju” w ramach przygotowań do wycieczki do Moskwy albo dawanie Amerykaninowi „Lalki” przed przyjazdem do Warszawy. Ok, z każdej powieści dziejącej się w jakieś grupie można się czegoś dowiedzieć o ludziach żyjących w czasie i miejscu akcji, ale bieganie po Moskwie z „Wojną i Pokojem” albo po Warszawie z „Lalką” w ręku może w najlepszym wypadku doprowadzić do rozczarowania, a w najgorszym
do zgubienia się. Dlatego, Drodzy Czytelnicy, jeśli chcecie coś wiedzieć o Japonii, nie sięgajcie po beletrystykę tylko po Lonely Planet!
OF: Literatura faktu bardzo często bazuje na rozmowach, wywiadach z ludźmi, przedstawia również ich osobiste spojrzenie na rzeczywistość, wydarzenia. Pisząc na przykład o niepełnosprawnych sportowcach, autor nie jest w stanie dotrzeć do wszystkich. Zatem możliwe jest, że temat przedstawiony w reportażu w niektórych przypadkach będzie wyglądał inaczej.


MB: Masz rację, ponieważ gatunki literackie (tak jak i gatunki innych dziedzin sztuki) nie mają ostro wyznaczonych granic. Utwór death metalowy może zawierać elementy bluesa albo jazzu. Ale nie robi to z niego utworu bluesowego albo jazzowego. Podobnie elementy około-kosmiczne w powieściach Kurta Vonneguta nie tworzą z nich książek science fiction, co zresztą sam Vonnegut wielokrotnie podkreślał, narzekając na prymitywność umysłów krytyków literackich, którzy, gdy widzą gdzieś słowo „gwiazda” albo „planeta”, od razu wrzucają daną książkę do gatunku SF. Cytując Vonneguta: "I have been a soreheaded occupant of a file drawer labeled “science fiction” ... and I would like out, particularly since so many serious critics regularly mistake the drawer for a urinal".
 

Więc ja jestem w podobnej sytuacji – siedzę w szufladzie oznaczonej „literatura faktu”, w której nigdy nie chciałem się znaleźć.
Myślę, że najlepiej podsumować tę dyskusję tak: ja, autor, usiadłem do klawiatury z zamiarem napisania powieści. Jeżeli wyszło mi coś, co jest za mało „powieściowate”, jest to tylko wynikiem mojego braku doświadczenia – w końcu „Bezsenność” była moim debiutem. A że nikt mnie pisać specjalnie nie uczył, uczyłem się sam – na własnych błędach. W każdym razie od pierwszej do ostatniej strony zamysłem była po prostu powieść, więc proponuję: zaufajmy autorowi – to jest beletrystyka, a nie literatura faktu. Podobnie jak zaufajmy Vonnegutowi, kiedy mówił, że nie jest pisarzem SF.
OF: Na Twoją książkę trafiłem, będąc po uszy w fandomie mangi i anime. Otworzyła mi trochę oczy, ukazując, że Kraj Kwitnącej Wiśni to nie tylko komiksy i kreskówki. Dziś już wyrosłem z tego hobby i też inaczej odbieram Twoje książki. A jak jest z innymi? Czy czytelnicy postrzegają Ciebie i Twoją twórczość przez pryzmat japońskich komiksów i kolorowych cosplayowców?
MB: Każdy czytelnik postrzega każdą książkę przez pryzmat własnej osobowości, zainteresowań, przekonań, upodobań, wspomnień itd. Jest to zupełnie normalne. Tekst stanowi tylko wsad do tego, co zrobi z nim czytelnik w swojej głowie za pomocą narzędzia zwanego wyobraźnią. Po to właśnie jest literatura.
OF: Co sądzisz o blogerach książkowych i literackich? Czy w dobie internetowych idoli wyrastających jak grzyby po deszczu, zdobywających popularność na portalach społecznościowych blog literacki to sposób na zareklamowanie siebie czy też narzędzie do promowania literatury?
MB: Nie mam pojęcia. Nie jestem specem w dziedzinie marketingu cyfrowego. Na pewno jak ktoś chce pisać, to lepiej, żeby pisał (obojętnie, książki czy blogi), niż żeby nie pisał. Grunt, to starać się pisać z głową i coraz lepiej z każdym tekstem. A na to metoda jest tylko jedna – dawać swoje teksty do krytycznej oceny innym, pytać, co im się podobało, a co nie. I wyciągać wnioski. I pisać dalej…

OF: Przysłowie mówi, że „szewc bez butów chodzi”. To, że pisarz czyta, jest sprawą oczywistą. Czy jednak popularny autor znajduje czas na to, by przysiąść na chwilę nad nie swoją książką? Po jaką literaturę sięgasz najchętniej?
MB: Jestem zawziętym fanem literatury science fiction i 90% tego, co czytam, to „twarde” SF. Niestety, ostatnio mam wrażenie, że wszystko, co dobre, już przeczytałem. Pozostałe 10% to powieści, głównie anglojęzyczne, bo na co dzień, w domu i w pracy, posługuję się językiem angielskim i tak jest mi naturalniej czytać do poduszki.

OF: A co byś polecił czytelnikom bloga i, oczywiście, mi?
MB: Kilka nazwisk, do których zawsze wracam Kurt Vonnegut Jr, Salman Rushdie i Tom Robbins. Przewrotnie, żaden z nich nie jest pisarzem science fiction... Z nowych nazwisk bardzo spodobała mi się debiutancka powieść pani Susanny Clarke. Polecam. (Vonneguta i Clarke również polecam. Przyp. Oczytany Facet)
OF: Jesteś też muzykiem. Czy wciąż grasz? Gdzie i kiedy można posłuchać, jak „dajesz po garach”? Jakaś trasa koncertowa?
MB: Tak, gram na perkusji bez przerwy od 30 lat, ostatnio w zespole Załoga Janka Kosa. Najbliższy koncert w Warszawie, potem Katowice, a następnie podwarszawskie Błonie. Zapraszam!
OF: Dziękuję za rozmowę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl