Uwielbiam literaturę z krajów hiszpańsko
języcznych. Bywa ciężka i niezrozumiała, często więc przegrywam nierówną walkę
z takim dziełem. Mimo to coś wciąż przyciąga mnie w tych wszystkich Gabrielach
i innych Pedrosach, i czasem udaje mi się znaleźć prawdziwą perełkę. Właśnie
takim ukrytym skarbem jest Hałas spadających rzeczy. Skarbem
wymagającym niewielkiego oszlifowania.
Przeczytawszy opis powieści na tylnej stronie
okładki, byłem święcie przekonany że oto mam przed sobą tytuł bardzo zbliżony
fabułą i klimatem do Sekretu jej oczu. Tajemniczy i wycofany Ricardo
zaprzyjaźnia się z młodym Antonio. Gdy żona tego pierwszego ginie w katastrofie
lotniczej, mężczyzna prosi przyjaciela o pomoc w odsłuchaniu kasety magnetofonowej.
Kilka godzin później Ricardo zostaje zastrzelony na oczach Antonio, który sam
też zostaje ranny. Jakiś czas później z chłopakiem nawiązuje kontakt córka
zamordowanego. We dwoje odkrywają prawdę o przeszłości jej rodziców. Brzmi
trochę jak tani kryminał, ale historia Ricardo i jego żony jest znacznie
bardziej złożona i przygnębiająca, jak to bywa w prawdziwym życiu. Losy rodziny
Laverde są nierozerwalnie związane z najnowszą historią Kolumbii, czyli z wojną
narkotykową, która pochłonęła wiele ludzkich istnień, niszcząc życie tym którzy
pozostali.
Vasquez całe szczęście nie napisał powieści
historycznej. Przytoczenie zaledwie kilku wydarzeń związanych z wojną
narkotykową wystarczyło by uzmysłowić czytelnikowi jakim była koszmarem. Strach
przed wychodzeniem z domu, niepewność każdego dnia, powszechność gwałtownej
śmierci, która może spotkać każdego odcisnęły swoje piętno na całym pokoleniu
dorastającym w latach 80 -ych ubiegłego wieku. Nie ma tutaj bardzo popularnych
ostatnio szczegółowo opisywanych aktów brutalnej przemocy. Autor nie korzysta z
tanich chwytów. Na uczuciach swoich czytelników gra z rozmysłem, stosując
sztuczki z najwyższej półki, jak chociażby moment w którym Antonio odsłuchuje
nagranie z czarnej skrzynki z samolotu którym leciała Elena, żona Ricarda. Dla
mnie mistrzostwo. Gabriel skupił się przede wszystkim na emocjonalnej stronie
wydarzeń w które uwikłani byli jego bohaterowie, ukazując nam jak jedno
wydarzenie sprzed trzydziestu lat może zmieniać życie ludzi z którymi nic albo
prawie nic nas nie łączy.
Nie byłbym sobą, gdybym się jednak do czegoś nie
przyczepił. Chodzi mi o dwa wątki poboczne, których związków z główną fabułą
doszukać się jest naprawdę ciężko. Pierwszym z nich jest obszerny
fragment, w którym ze szczegółami poznajemy tragiczny w skutkach pokaz
akrobacji lotniczych. Pokaz oglądali ojciec i dziadek Ricarda, i to chyba
jedyny punkt wspólny z resztą powieści. Drugim z wątków jest jeszcze
dłuższy opis związku Antoio i Aury, rodzącego się uczucia, poczęcie dziecka,
założenie rodziny. Towarzyszą im opisy codziennego życia w Bogocie,
przemyślenia przyszłego ojca i wreszcie pięknie opisane uczucia młodego tatusia
na widok pierworodnej córki. Miło się to czyta, ale nagle oba wątki zostaje
odsunięte hen daleko, tak że stają się kompletnie niepotrzebne. Ewentualnie
można było je tylko delikatnie zarysować, zasygnalizować że gdzieś tam, kiedyś
miały miejsce takie wydarzenia. To właśnie miałem na myśli, pisząc na samym
początku że Hałas spadających rzeczy wymaga niewielkiej obróbki.
Przymykam jednak na to oko. Powieść uważam za udaną. Warto
poświęcić jej odrobinę czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz