Po raz drugi w tym roku stoję przed nie lada
wyzwaniem. Od blisko godziny zadaję sobie pytanie jak zacząć recenzję tej
niejednoznacznej powieści. Nieznana szeroki kręgom czytelniczym Żanna
Słoniowska, pisarka ukraińskiego pochodzenia, swoją debiutancką powieść pisała
przez cztery lata. Owoc ciężkiej pracy twórczej przyniósł jej zwycięstwo w
konkursie na najlepszą powieść zorganizowanym przez wydawnictwo Znak. Żanna
pokonała blisko 1000 konkurentów, a o Domu z witrażem pochlebnie wypowiadają
się takie postacie związane z literackim światem jak Sylwia Chutnik czy Justyna
Sobolewska. Ja, zwykły czytelnik i bloger nie potrafię się do niej
ustosunkować.
Z jednej strony Dom z witrażem zachwyca swoja
poetyką, magią i delikatnością. Autorka w przepiękny sposób kreuje krajobrazy w
szarej lwowskiej rzeczywistości, pisząc o czerni winylowych jezior i okładkach
książek przypominających ptaki w locie. Jawa plącze się ze snem tak mocno że
nieraz trudno jest stwierdzić czy właśnie śledzimy sen, czy koszmar realnego
świata. Po drugiej stronie mamy właśnie tę przykrą realność czasów niepokoju i
walki o wolny kraj. Żanna serwuje nam obsceniczne, wręcz obrzydliwe sceny
z udziałem swoich, czy też krewnych bohaterki i narratorki, osób upośledzonych
emocjonalnie, nie potrafiących kochać nikogo poza sobą samym. Nie sposób
polubić kogoś takiego, ani współczuć z powodu tragicznych wydarzeń które od lat
spadają na ich barki. Pisarka nie faworyzuje nikogo. Tak samo odpychający są ciemiężyciele,
najeźdźcy, komuniści, Rosjanie, jak i ciemiężeni Ukraińcy. Jakby tego było mało
obserwujemy również przerażająco smutne, mniej lub bardziej zmyślone, ale
bardzo realne wydarzenia z dwudziestowiecznej historii Ukrainy.
Do przeczytania Domu z witrażem zachęcił mnie
teleexpresowy przedział literacki. Nie żałuję, bo jest to książka obok której
nie można przejść obojętnie, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Mam jednak wrażenie
że Żanna sama do końca nie wiedziała co tak naprawdę pisze. Poszczególne rozdziały
są tak nierówne, że jestem niemal pewien iż powstawały jako samodzielne małe
formy literackie i dopiero wydarzenia za naszą wschodnią granicą nakłoniły
pisarkę do zebrania ich pod wspólnym tytułem i próby sprzedania tego jako
powieści. Przeczytać warto, ale będzie to lektura przygnębiająca i nieco
męcząca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz