Czerwone słowa na okładce nie kłamią. Ismet Prcić
zasypuje czytelnika odłamkami. Kawałki wspomnień swoich, cudzych, fantazji,
majaków, zasłyszanych historii bombardują czytelnika ze wszystkich stron. Lecą
z ogromną prędkością, tak że nie jesteś w stanie się przed nimi uchylić.
Trafiają w głowę, serce, zagnieżdżają się w duszy. Zaczynasz obficie
krwawić myślami, uczuciami, skrywanymi głęboko obawami...
Nie ma co ukrywać, że od kilkunastu miesięcy
chyba każdemu myśli choć na chwilę zaprzątnęło słowo wojna. Wielu nie widzi
problemu, święcie wierząc, tak jak 75 lat temu, w to że nasi sojusznicy nie
zostawią nas na pastwę losu. Inni natomiast obawiają się niewyobrażalnego
koszmaru. Należę do tych drugich. Urodzony w Stanie Wojennym, nie pamiętam nic
z tego okresu, a wojnę (dzięki Bogu) dotychczas znam tylko z filmów,
podręczników i książek. Długi, długi czas byłem święcie przekonany że to nigdy
nie zbliży się do mnie, i w żaden sposób nie stanie się częścią mojego życia.
Nawet oglądają reportaże o wydarzeniach w Iraku, przechodząc obok ruin w
Sarajewie czy Mostarze, nie czułem że wojna może być czymś realnym. Ismet Prcić
swoim debiutem literackim udowodnił mi jak bardzo się myliłem.
Historia Ismeta to historia ludzi takich jak my,
pewnych pokoju i niezmienności stanu w jakim przyszło im żyć, przerażonych,
martwiących się już zawczasu o to co nadejdzie. Tych którzy nie widzą co się
naprawdę dzieje bo nie chcą, nie potrafią tego zobaczyć, i tych którzy widzą ze
zbyt dużej odległości. Ludzi których strach paraliżuje, nie pozwala normalnie
życie, wywraca psychikę do góry nogami, a także tych którym wewnętrzny system
obronny nakazuje mieć to wszystko po prostu gdzieś. Czytając Odłamki, miałem
wrażenie że uczestniczę w opisywanych wydarzeniach, stoję obok Ismeta,
przysłuchuję się kłótni jego rodziców, czołgam się w błocie pod ostrzałem
Czetników, ciągnąc za sobą ciało kolegi, i chowam się pod samochodem na odgłos
fajerwerków. Myślę że to zasługa przede wszystkim tego że Prcić pisał o tym z
autopsji. Otwierał ponownie ledwo zabliźniające się rany, by pozbyć się
ostatecznie zalegającej w nich ropy. Autor, magister sztuk pięknych, uznany
dramaturg i reżyser, nie używa języka górnolotnego, w ręcz przeciwnie, często
potocznego, wulgarnego, na początku nieco rażącego. Mimo to opisując chociażby
uszkodzone podczas ostrzału rzeźby na moście, robi to niemal poetycko.
Przyznaję że miałem niewielkie problemy z
odbiorem książki. Gubiłem się zwłaszcza w momentach gdy pojawia się Mustafa, a
przeżycia Ismeta stają się częścią jego wojennej biografii. Autor chciał chyba
w ten sposób pokazać jak mogłoby wyglądać jego życie gdyby pozostał w Bośni.
Trudno mi też było uwierzyć w łut szczęścia, jak non stop spotykał Prcicia
podczas długiej drogi do Ameryki, i tak absurdalnych sytuacji jak spotkanie
gromady najgorszych, serbskich wrogów w środku Kalifornii. Dopiero gdy
zobaczyłem zdjęcia Ismeta na jego facebookowym profilu, zrozumiałem że należy
do grona tych osób, którym wszystko może się przytrafi. Nie do końca zrozumiałe
jest dla mnie również zakończenie. Trochę bełkotliwy strumień świadomości,
który do mnie nie trafił. Któż jednak potrafi tak naprawdę zrozumieć kogoś kto
przeżył wojnę, samemu jej nie zaznawszy?
Odłamki, pomimo pewnej dozy humoru, są bardzo
smutną książką. Jedna z tych, których ponowne przeczytanie jest niemożliwe. To
literacka drzazga, która wbija się głęboko pod skórę, zostając tam na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz