Przemiana głównego bohatera to chyba jeden
z najczęściej wykorzystywanych motywów, zarówno w literaturze jak i kinie.
Trudno w tym temacie stworzyć coś nowego, świeżego i oryginalnego. Z tą
"górą" zmierzyła się Ottessa Moshfgh, młoda, amerykańska pisarka. Za
swoją ostatnią powieść, Byłam Eileen, otrzymała nominację do prestiżowej Man
Booker Prize. Zatem według kapituły wszystko się autorce udało. Czy jednak na
pewno?
Byłam Eileen to
opowieść starej kobiety o najważniejszym dniu w jej życiu. O kilku godzinach
pewnej Wigilii, punkcie zwrotnym w jej życiorysie. Fakt że wydarzenie miało
miejsce właśnie w Wigilię Bożego Narodzenia nie jest przypadkiem. Bohaterka,
Eileen, tej właśnie nocy narodziła się na nowo. Właściwie to urodziła się po
raz pierwszy. Dotychczas udawała że oddycha, myśli i czuje. Przybierała różne
maski, nazywając je maskami pośmiertnymi, byle tylko nie zdradzić się przed
nikim ze swoją prawdziwą twarzą, Do tego dnia żyła w cieniu swoich rodziców,
starszej siostry i swoim własnym. Chłonęła z otoczenia opinie innych,
przyswajając je jako swoje własne. Osoba niestabilna, emocjonalnie rozchwiana,
obarczona bagażem niechęci i wstrętu do samej siebie, graniczącej z
autoagresją. Taki pakunek negatywnych emocji zagwarantowała jej rodzina mocno
odbiegająca od normy. Marzyła tylko o jednym, by być kochaną, by być komuś
bliska. Dla tego też tak łatwo poddała się wpływom Rebecci, katalizatora
wszelkich zmian w jej życiu.
Z opowieści Eileen
dowiadujemy się jej relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem, zbudowane były na
niezdrowych emocjach. Eileen, nie licząc krótkiego epizodu na studiach, nigdy
nie opuszczała rodzinnej miejscowości. Stąd też kobieta ma znikome pojęcie o świecie,
rządzących nim prawach, a jej pojęcie dobra i zła jest mocno wypaczone. Coś
niecoś, gdzieś przeczytała, usłyszała, zobaczyła, i na tej podstawie wiele
sobie wyobraża. Najczęściej te imaginacje mają niewiele wspólnego z
rzeczywistością. Bliżej im do rojeń i fantazji zbuntowanego dziecka, niż
dorosłej, młodej kobiety. Jest przekonana o tym że jej rodzina jest
patologiczna, oraz o swoim ciężkim losie. Dopiero wigilijna konfrontacja,
zetknięci z prawdziwym koszmarem, uzmysławia jej że nie było wcale tak źle, jak
jej się wydawało.
Opowieść, jak to
opowieść, zwłaszcza snuta z perspektywy czasu, odbiega od głównego wątku,
wiruje, krąży wokół niego, tak jak przywoływane z pamięci wspomnienia. Podobny
zabieg zastosował w swojej genialnej powieści "Weiser Dawidek" Paweł
Huelle. U niego narracja zatacza coraz węższe kręgi, aż w końcu poznajemy całą
historię. U Moshfegh jest jednak inaczej. Autorka rozpisała wstęp do właściwej
akcji, która zamyka się ledwie w dwóch rozdziałach, na kilkadziesiąt stron.
Eileen opowiada o wydarzeniach wcześniejszych, odległych i bez związku z
bieżącymi wydarzeniami, lub wybiega w przód. Częste są powtórzenia pewnych
stwierdzeń czy też zapewnień wypowiadanych przez narratorkę, a momentami
wkradają się w narrację potoczne wyrażenia. Dzięki temu opowieść Eileen zyskuje
na autentyczności.
Czytając Eileen
spodziewamy się trzymającej w napięciu, wstrząsającej powieści, na miarę
najlepszych thrillerów. Niestety tak nie jest, i można mieć zasłużony żal do
Ottessy Moshfgh, Pisarka wodzi czytelnika za nos. Co i róż wspomina bardzo
ogólnikowo, tak by za szybko nie zdradzić zbyt wiele o finale tej historii.
Chwytamy się tych fragmentów jak ostatniej deski ratunku, z nadzieją że to już,
że właśnie rozpoczyna się zasadnicza część książki, by po kilku stronach zostać
znów sprowadzonym do parteru przez to gawędziarsko-literackie rozmycie. Sam
wątek rodzinnych i życiowych problemów głównej bohaterki nie poraża tragizmem.
Mimo duchowych, emocjonalnych cierpień, jakie przeżywa Eileen, nie jesteśmy wstanie
jej współczuć. Wręcz przeciwnie. Budzi odrazę, i jedyne na co ma się ochotę, to
potrząsnąć nią, spoliczkować i wykrzyczeć w twarz "ogarnij się
dziewczyno!". Dopiero moment zwrotny wprowadza czytelnika w jako takie
zaskoczenie, O tym że pojawi się, oraz gdzie popchnie bohaterkę wiemy od
pierwszych stron. Zadziwiające i trochę nieprawdopodobne jest jednak to że
Eileen uległa nagłej i całkowitej przemianie zaledwie w kilka godzin.
Mimo wyraźnej
literackiej sprawności Byłam Eileen rozczarowuje. Po powieści nominowanej do
Bookera oczekuje się czegoś więcej niż tylko sprawnie napisanej historii o
przemianie poczwarki w motyla. Prawdziwie dobra literatura powinna skłaniać do
refleksji, wzbudzać emocje, kontrowersje, wnieść w życie czytelnika coś, co pozostanie
po zakończeniu lektury. Z Eileen wiąże się tylko jedna, mało odkrywcza myśl, że
zawsze może być gorzej, że inni mogą mieć gorzej. Czy zatem czytać Ottesse
Moshfgh? Decyzję pozostawiam Wam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz