Marsjanin jest powieściowym
debiutem amerykańskiego pisarza Andy Weiera. Andy zaczął tworzyć w nurcie Sci
Fi w wieku 20 lat. Swoje wczesne utwory publikował na stronie internetowej.
Dopiero Marsjanin doczekał się publikacji w postaci papierowej, i z miejsca
został okrzyknięty bestsellerem. Książka
stanowi świetny materiał na film, co bardzo szybko zauważyła branża filmowa.
Niedawno w kinach zagościła ekranizacja w reżyserii mistrza Ridleya Scotta. Filmu
jeszcze nie widziałem. Chciałem najpierw zmierzyć się z książkowym
pierwowzorem, tak żeby nikt nie podpowiadał mojej wyobraźni co i jak ma wyglądać.
Niestety nie udało się tego uniknąć. Wystarczył krótki zwiastun w kinie, bym podczas
lektury widział Matta Damona wyczyniającego marsjańskie harce. Mówi się trudno
i czyta dalej.
Mark Watney, botanik i technik,
uczestnik misji kosmicznej Ares 3, w wyniku niespodziewanej i bardzo silnej
burzy piaskowej na Marsie zostaje ranny.
Uznany przez członków załogi za martwego, i niemożliwego do odnalezienia
w wszechobecnym pyle, zostaje sam na nieprzyjaznej planecie. O dziwo, Mark nie popada w histerię ani
rozpacz, i mimo skrajnie niesprzyjających warunków, podejmuje walkę o
przetrwanie. Niczym MacGyver robi rzeczy które zwykłemu człowiekowi wydawałaby
się niemożliwe. I tu pojawia się pewien dość istotny problem. Jako
stuprocentowy, pełnokrwisty humanista, nie znam się na sprawach technicznych, a
chemia i fizyka są mi jeszcze bardziej obce. Liczne opisy dokonywanych cudów,
jak na przykład spalanie wodoru by uzyskać wodę, zwłaszcza opis czynności i
dokonywanych w tym celu przeróbek, i późniejsze modyfikacje różnych sprzętów,
były nieczytelne i męczące. Kilkakrotnie podczas tych długich, technicznych fragmentów uwaga czytelnika odpływa gdzieś na bok, utrudniając czytanie. Nie potrafię też stwierdzić czy to co robią
bohaterowie powieści, a w niektórych momentach dokonują prawdziwej demolki, jest
możliwe do wykonania, ile w tym prawdy a ile fantazji autora. To jeden z trzech słabych punktów Marsjanina.
Drugim okazała się być niechęć
autora do stworzonej przez siebie postaci. Andy straszliwie pastwił się nad
biednym astronautą, a przy okazji również nad przejętym i zdenerwowanym
czytelnikiem, zsyłając na niego coraz to nowe problemy i przeciwności. Wiadomo, przestrzeń kosmiczna, martwa, nieprzyjazna planeta – wszystko może się tam
wydarzyć, ale z drugiej strony nie można też przesadzać, jak w zakończeniu, przyprawiającym
niemal o zawał serca każdego wrażliwego miłośnika słowa pisanego.
Trzeci słaby punkt wiąże się z
małym spoilerem, więc kto nie chce psuć sobie przyjemności poznania historii
Marsjanina na własną rękę, niech od razu przejdzie do następnego akapitu. W Marsjaninie nie zabrakło niestety typowej dla Amerykanów megalomanii i patetyzmu. Gdy NASA
dowiaduje się że Watney żyje, cały świat skupia swoją uwagę na nim, i na
U.S.A. NASA i agencja kosmiczne Chin,
które dotychczas podchodziły do siebie jak pies do jeża, łączą siły by uratować
kosmicznego Robinsona Cruzoe. Chińczycy przy okazji załatwiają biznes,
umieszczając swojego astronautę w kolejnej misji, ale i tak trudno uwierzyć w
taką „bezinteresowność”. Oczywiście wszyscy zaangażowani w akcje ratunkową
ludzie, bez względu na to czy to amerykanie czy chińczycy, to nie byle jakie
chojraki, pewni siebie kowboje, którzy nawet w krytycznych sytuacjach potrafią
żartować. Sam Mark, który swój pobyt na Marsie skrzętnie opisuje w dzienniku,
podchodzi do całej sytuacji z ironią i humorem.
Jeśli ktoś spodziewa się
literackich fajerwerków, trafnych spostrzeżeń, przemyśleń, czegokolwiek co literatura piękna może nam
oferować, będzie zawiedziony. Marsjanin to czysta rozrywka. Rozrywka z
najwyższej półki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz