sobota, 7 listopada 2015

MacGyver w kosmosie, czyli Andy Weir "Marsjanin"



Andy Weir "Marsjanin"  recenzja

Marsjanin jest powieściowym debiutem amerykańskiego pisarza Andy Weiera. Andy zaczął tworzyć w nurcie Sci Fi w wieku 20 lat. Swoje wczesne utwory publikował na stronie internetowej. Dopiero Marsjanin doczekał się publikacji w postaci papierowej, i z miejsca został okrzyknięty bestsellerem.  Książka stanowi świetny materiał na film, co bardzo szybko zauważyła branża filmowa. Niedawno w kinach zagościła ekranizacja w reżyserii mistrza Ridleya Scotta. Filmu jeszcze nie widziałem. Chciałem najpierw zmierzyć się z książkowym pierwowzorem, tak żeby nikt nie podpowiadał mojej wyobraźni co i jak ma wyglądać. Niestety nie udało się tego uniknąć. Wystarczył krótki zwiastun w kinie, bym podczas lektury widział Matta Damona wyczyniającego marsjańskie harce. Mówi się trudno i czyta dalej.

Mark Watney, botanik i technik, uczestnik misji kosmicznej Ares 3, w wyniku niespodziewanej i bardzo silnej burzy piaskowej na Marsie zostaje ranny.  Uznany przez członków załogi za martwego, i niemożliwego do odnalezienia w wszechobecnym pyle, zostaje sam na nieprzyjaznej planecie.  O dziwo, Mark nie popada w histerię ani rozpacz, i mimo skrajnie niesprzyjających warunków, podejmuje walkę o przetrwanie. Niczym MacGyver robi rzeczy które zwykłemu człowiekowi wydawałaby się niemożliwe. I tu pojawia się pewien dość istotny problem. Jako stuprocentowy, pełnokrwisty humanista, nie znam się na sprawach technicznych, a chemia i fizyka są mi jeszcze bardziej obce. Liczne opisy dokonywanych cudów, jak na przykład spalanie wodoru by uzyskać wodę, zwłaszcza opis czynności i dokonywanych w tym celu przeróbek, i późniejsze modyfikacje różnych sprzętów, były nieczytelne i męczące. Kilkakrotnie podczas tych długich, technicznych fragmentów uwaga czytelnika odpływa gdzieś na bok, utrudniając czytanie. Nie potrafię też stwierdzić czy to co robią bohaterowie powieści, a w niektórych momentach dokonują prawdziwej demolki, jest możliwe do wykonania, ile w tym prawdy a ile fantazji autora.  To jeden z trzech słabych punktów Marsjanina

Drugim okazała się być niechęć autora do stworzonej przez siebie postaci. Andy straszliwie pastwił się nad biednym astronautą, a przy okazji również nad przejętym i zdenerwowanym czytelnikiem, zsyłając na niego coraz to nowe problemy i przeciwności. Wiadomo, przestrzeń kosmiczna, martwa, nieprzyjazna planeta – wszystko może się tam wydarzyć, ale z drugiej strony nie można też przesadzać, jak w zakończeniu, przyprawiającym niemal o zawał serca każdego wrażliwego miłośnika słowa pisanego. 



Trzeci słaby punkt wiąże się z małym spoilerem, więc kto nie chce psuć sobie przyjemności poznania historii Marsjanina na własną rękę, niech od razu przejdzie do następnego akapitu. W Marsjaninie nie zabrakło niestety typowej dla Amerykanów megalomanii i patetyzmu. Gdy NASA dowiaduje się że Watney żyje, cały świat skupia swoją uwagę na nim, i na U.S.A.  NASA i agencja kosmiczne Chin, które dotychczas podchodziły do siebie jak pies do jeża, łączą siły by uratować kosmicznego Robinsona Cruzoe. Chińczycy przy okazji załatwiają biznes, umieszczając swojego astronautę w kolejnej misji, ale i tak trudno uwierzyć w taką „bezinteresowność”. Oczywiście wszyscy zaangażowani w akcje ratunkową ludzie, bez względu na to czy to amerykanie czy chińczycy, to nie byle jakie chojraki, pewni siebie kowboje, którzy nawet w krytycznych sytuacjach potrafią żartować. Sam Mark, który swój pobyt na Marsie skrzętnie opisuje w dzienniku, podchodzi do całej sytuacji z ironią i humorem. 

Jeśli ktoś spodziewa się literackich fajerwerków, trafnych spostrzeżeń, przemyśleń,  czegokolwiek co literatura piękna może nam oferować, będzie zawiedziony. Marsjanin to czysta rozrywka. Rozrywka z najwyższej półki.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SpisBlog
katalog blogów
zBLOGowani.pl