Co by było gdyby świat nagle postanowił cofnąć
się do tyłu? Dajmy na to o dekadę? Ludzie znajdujący się na listach płac
Hollywood z pewnością wymyśliliby jakieś spektakularne i krwawe skutki uboczne
takiego zdarzenia, walkę o przetrwanie i jednego, góra kilku bohaterów, którzy
uratują resztkę świata przed ostateczną zagładą. Znacznie bardziej
prawdopodobne wydaje się rozwiązanie zaproponowane przez Kurta Vonneguta
w jednej z jego ostatnich książek, Trzęsieniu czasu.
Wszystko zaczyna się, lub też kończy, 13 lutego
2001 roku, gdy następuje trzęsienie czasu, i ludzkość cofa się o dziesięć lat,
do 17 lutego 1991 roku. Nie wiąże się to z żadną globalną katastrofą, jedynie z
indywidualnymi, wewnętrznymi katastrofami ziemian, którzy przeżywają jeszcze
raz swoje minione dziesięć lat. Sekunda po sekundzie, dokładnie tak samo, nie
mogąc nic zmienić, z czego wszyscy zdają sobie sprawę. Prowadzi to do sporego
zamieszania gdy powtórka dobiega końca. Ludzie przyzwyczajeni do tego że działają
na autopilocie, pozbawieni woli, nie orientują się w porę że znów mogą
decydować o swoim życiu.